Teksty roku: Ujadanie psów

Teksty roku: Ujadanie psów

Dodano:   /  Zmieniono: 
Afryka (fot.sxc.hu)
Afrykański boom jest oszustwem. Kontynent rozwija się tylko na papierze. W rzeczywistości postępuje jego upadek.
(Tekst pochodzi z nr 29/2014)

W Afryce trwa boom. Żaden inny kontynent nie rozwijał się tak szybko w ostatniej dekadzie. Według Banku Światowego 17 z 50 najbardziej dynamicznie rozwijających się krajów świata leży w Afryce. Średni roczny wzrost PKB w ostatnim dziesięcioleciu wahał się między pięć a dziesięć procent. Rekord świata pobiła bogata w ropę Angola, która w 2007 r. urosła niemal o jedną czwartą. Kontynent przecinają nowiutkie autostrady, miasta pełne są nowych biurowców, galerii handlowych, samochodów. Buduje się koleje, elektrownie, tamy, lotniska. Klasa średnia urosła do 310 mln. To dopiero początek – świetlaną przyszłość prognozują wyliczenia dowodzące, że Afryka skrywa 40 proc. nieruszonych surowców na planecie i oferuje 60 proc. nieuprawianej ziemi rolnej. Byłego prezydenta Nigerii Oluseguna Obasanjo entuzjazm poniósł aż do słynnego już dziś stwierdzenia, że XXI w. będzie stuleciem Afryki. Może i tak, ale dla większości Afrykanów to wcale nie jest dobra wiadomość.

1.

Kisumu, zachodnia Kenia. Wstaję o pierwszej w nocy. Duszno. Za oknem cykanie świerszczy, ujadanie psów. Sikam w toalecie. Przechodzę do kuchni. Zapalam światło. Nalewam wody do szklanki. Wtedy spostrzegam przewróconą butelkę, zerwaną siatkę na komary, wygiętą kratę, puste szyny po dwóch wyjętych panelach okiennych. Zamieram. Serce zaczyna pędzić. Dopiero co tu byli. Ilu? Jak uzbrojonych? Jak nieobliczalnych? Czy kryjąc się gdzieś w ciemności, patrzą na mnie teraz? Przez głowę lecą opowieści o ludziach zamordowanych przez złodziei. Czy gdybym wyszedł z sypialni trochę później i natknął się na nich, też dostałbym w łeb? Utrata bezpieczeństwa to największa zmiana, jaka zaszła w Kenii w ostatnich latach. Kraj nękają ataki powiązanej z Al-Kaidą somalijskiej organizacji Asz- -Szabab. To ona w odwecie za zaangażowanie sił kenijskich w wojnę w Somalii dokonała w zeszłym roku zamachu na centrum handlowe Westgate w Nairobi, w którym zginęło 67 osób. W ostatnich tygodniach Asz-Szabab uderza niemal co dzień. 15 czerwca ofensywa partyzanckiego oddziału na miejscowość Mpeketoni – co najmniej 50 zabitych. 17 czerwca atak na wieś Poromoko – 15 zabitych. 5 lipca bandy z karabinami otwierają ogień na targach w Hindi i Lamu – 29 zabitych.

Ale ludzi dotyka też zwykła, codzienna przemoc: napady, rabunki, kradzieże. – Nie boję się Szababu, tylko gangów, które przychodzą w środku nocy i zabierają wszystko, co mamy – mówi 44-letni Caleb Osiyo z Kibery, milionowego slumsu w Nairobi, uważanego za największy w Afryce. – Policja nie reaguje, zjawia się raz na jakiś czas jedynie po to, żeby zebrać łapówki od pędzących bimber. Kenia, w której trwa boom gospodarczy, to kraj, gdzie nie można wezwać policji na ratunek, gdzie nie ma karetek, bieżącej wody, prądu i toalet dla milionów najbiedniejszych mieszkańców. Jest państwem, gdzie nie ma państwa. Jak ze snu apologetów totalnie uwolnionego rynku: każdy radzi sobie sam. Zmarła w 2011 r. kenijska noblistka Wangari Maathai pisała, że podziały rasowe z czasów jej dzieciństwa zostały zastąpione przez te klasowe. Nie ma białych, czarnych i Hindusów. Są tylko ci, którzy mają pieniądze, i ci, którzy ich nie mają.

2.

Jakkolwiek szybko by rósł kenijski PKB, miejskie latarnie od niepamiętnych lat są w Kisumu ciemne. Fakt, ostatnio powstało tu nowe lotnisko, kilkadziesiąt kilometrów wylotówki do Nairobi, kilka kilometrów wylotówki do Kisian i nowa galeria handlowa. Poprawił się dostęp do internetu. Ale większość populacji półmilionowego miasta ciągle mieszka w czterech ogromnych slumsach okalających niewielkie centrum. Jest coraz ciaśniej, coraz brudniej i coraz niebezpieczniej. Znak postępu – chiński motor. Jeszcze do niedawna ze względu na tysiące rowerów miasto nazywane było Amsterdamem Afryki. Dziś jest tu szybciej, głośniej i duszniej od spalin. I tak samo biednie. W Dundze, podmiejskiej wsi, do której przyjeżdżam od dziesięciu lat, ludzie ciągle mieszkają w tych samych lepiankach (choć bardziej zniszczonych), piją tę samą wodę z jeziora (choć bardziej zanieczyszczoną), od której tak samo chorują. Znak postępu – nowe kościoły. Katolicy, zielonoświątkowcy, adwentyści, Hare Kriszna – jeden obok drugiego. Wszyscy chcą zbawić najbiedniejszych Afrykanów.

3.

Kenia jak w soczewce skupia najbardziej palące problemy wielu krajów Afryki – terroryzm, biedę, waśnie etniczne, korupcję, religijny fundamentalizm, agresywną ekspansję Chin, neokolonialne praktyki zachodnich koncernów i moralną zgniliznę lokalnych elit. Są na mapie kontynentu wyjątki – państwa takie jak Botswana, Ghana czy Senegal – które radzą sobie nieźle, faktycznie poprawiają jakość życia obywateli, walczą z korupcją i nierównościami. Ale w większości krajów afrykański boom jest fikcją, pustą projekcją ekonomicznych wykresów, które nie oddają brutalnej rzeczywistości milionów żyjących za dolara dziennie. Jak w Nigerii, która w kwietniu wyprzedziła RPA i została największą gospodarką na Czarnym Lądzie. Jednocześnie w ostatniej dekadzie o dziesięć procent wzrosła tam liczba ludzi żyjących w skrajnej biedzie – dziś stanowią oni 65 proc. 160-milionowej populacji kraju. – Spójrz na deltę Nigru – radzi Norbert, 30-latek z kenijskiej klasy średniej. – Taki los szykują nam wszystkim.

Odkąd pół wieku temu w delcie Nigru rozpoczęła się eksploatacja złóż ropy, naftowe koncerny do spółki z lokalnymi włodarzami zamieniły tę krainę w piekło. To na wykluczeniu z naftowych zysków i skrajnej biedzie wypasł się islamski ekstremizm spod znaku Boko Haram, który terroryzuje dziś Nigerię. Tymczasem Bank Światowy w ramach programu budzącego w Afryce ogromne kontrowersje chce stworzyć mapę złóż surowców naturalnych na całym kontynencie. Norbert pyta retorycznie: – Myślisz, że gdyby nagle okazało się, że Kisumu siedzi na ropie, zniknęłyby slumsy i wszyscy żylibyśmy długo i szczęśliwie?

4.

Caleb Osiyo z Kibery nie ma pojęcia, że istnieje jakiś Bank Światowy, który wylicza prognozę tegorocznego wzrostu PKB w Kenii na imponujące sześć procent. Odkąd Caleb Osiyo pamięta, zaprząta go codzienna walka o to, żeby położyć coś dzieciom na stół. Ma trzy córki, żona jest w ciąży. Mieszkają na dziesięciu metrach kwadratowych lepianki bez prądu, wody, toalety. Załatwiają się we wspólnym dla kilkunastu domów wychodku albo do foliowej torebki, która ląduje potem na pobliskiej hałdzie śmieci. Mają lampę naftową, kuchenkę na węgiel drzewny i radio. Osiyo od 16 lat sprząta na targu rybnym, zarabia do 6 tys. szylingów (ok. 80 dol.) na miesiąc. Kiedyś stać ich było na dwa proste posiłki dziennie, dziś już tylko na jeden. Kenijski boom jest fałszywy, bo wzrost niewielkiej klasy średniej przynosi jednocześnie pogorszenie warunków życia biednej większości. Wzrastający popyt nakręca inflację. Najszybciej drożeją dobra pierwszej potrzeby: cukier, mąka, nafta. Pensje stoją w miejscu. Nierówności mierzone współczynnikiem Giniego w większości krajów Afryki Wschodniej spadały przez dziesięciolecia, ale w ostatnich latach znów rosną. W Kiberze, która zajmuje pięć procent powierzchni Nairobi, gniecie się 60 proc. populacji miasta. Zaraz za granicami slumsu wyrastają wille i ogrody z basenami. Kenijska parlamentarna komisja budżetu przyznaje w specjalnym raporcie, że skrajne ubóstwo, które dziś dotyka niemal 4 mln kenijskich rodzin, przez najbliższe lata będzie się rozszerzało. „Koszt życia drastycznie wzrasta” – piszą autorzy dokumentu. Ryszard Kapuściński w „Hebanie” opisywał kobietę z nigeryjskiego Lagosu, której jedyną własnością był garnek. Żyła z gotowania warzyw. Pół wieku później w Dundze codziennie patrzę na kobiety, których jedyną własnością są plastikowe misy. Kupują ryby od rybaków na przystani, wrzucają do mis i niosą je na głowach na targ. Ryb w przełowionej i brudnej Wiktorii jest coraz mniej, kobiet na przystani coraz więcej; cena u rybaków coraz wyższa, marża na targu coraz mniejsza. Jeśli system – jak chcą najbardziej zagorzali krytycy współczesnego kapitalizmu – dotarł do ściany, jeśli rosnące nierówności dewastują społeczeństwa, a niezrównoważony rozwój środowisko naturalne, to nigdzie nie widać tego lepiej niż w Afryce.

5.

Wieczorem siedzimy na wzgórzu przy piwie, z widokiem na ledwie oświetlone Kisumu. Nagły wiatr przynosi ulgę, rozwiewa nocny upał i chmurę komarów, która wisiała pod lampą nad stołem. – Co będzie? – pytam Norberta. – Państwo upadnie – odpowiada bez namysłu. Po sfałszowanych wyborach w styczniu 2008 r. fala etnicznej przemocy pochłonęła w Kenii 1,4 tys. ofiar. Ubiegłoroczne głosowanie przebiegło spokojnie. Wygrał Uhuru Kenyatta, z największego klanu Kikujusów, syn ojca niepodległej Kenii Jomo Kenyatty. Drugi największy klan Luo i jego kandydat Raila Odinga znów poczuli się oszukani. – W 2017 r. nikt nie zaakceptuje wyników wyborów. Będzie wojna – przewiduje Norbert. Według niego rywalizacja etniczna jest głównym powodem kenijskiej biedy, politycznego paraliżu, korupcji. Brakuje postaw budujących państwo i naród. Dominuje walka klanów o dostęp do stanowisk, do kapitału, do surowców.

Milkniemy, bo nadciąga burza. Patrzymy na deszcz tnący upał i piach. Gdy ustaje, wracamy motorem przez czerń i kałuże wielkości Bałtyku. Koła grzęzną w głębokim błocku, ale powoli posuwamy się do przodu za ostrym światłem reflektora. Tamtej nocy przychodzą rabusie. Po próbie włamania obdzwaniamy sąsiadów. Radż z domu obok przychodzi w gaciach i koszuli. Darbar, właściciel pobliskiej knajpy, przyprowadza ludzi z ochrony lokalu. Faceci rośli na dwa metry, w hełmach, z pałami na długość nogi. Raczymy się historiami: jeden znajomy obudził się w środku nocy i zobaczył człowieka przechodzącego nad nim przez łóżko. Spotkali się wzrokiem. Znajomy zamknął oczy i wstrzymał oddech. Tamci wynieśli, co się dało, i poszli. Inny został obrabowany, choć miał na posesji trzy psy. Psy to nowa moda w Kenii. Chce mieć je każdy, kto coś posiada. Są albo jedyną ochroną, albo dodatkiem do kamer, bram, murów, ochroniarzy, których z każdym rokiem więcej i więcej. Kraj jest coraz bardziej podzielony murami, coraz głośniejszy od nocnego ujadania psów i coraz mniej bezpieczny.

6.

Najlepiej kenijski boom widać na równinie Masai Mara. Gdy byłem tam pierwszy raz, w 2002 r., Masajowie w tradycyjnych czerwonych shukach z dzidami w dłoni przemierzający sawannę piechotą byli równie częstym elementem krajobrazu jak płaskie korony akacji. Dziś większość nosi wytarte bawełniane spodnie i T-shirty. Second-hand zwożony na lokalne targi ciężarówkami. Sawannę pożerają rozrastające się ze wszystkich stron uprawiane przez przyjezdnych pola kukurydzy. Domy buduje się z dykty i z pustaków, nie z gliny. Na jednym dostrzegam antenę satelitarną. Drogami suną motory, mało kto chodzi piechotą. Nasz przewodnik Amos to tutejsza klasa średnia. Świetnie wykształcony, z biegłym angielskim i własnym dżipem. Zarabia nieźle, w wolne dni zabiera na safari córki. Opowiada nam o słoniach. Po latach sukcesów w walce z kłusownictwem trend się odwrócił. W 2011 r. zgładzono 25 tys. słoni w Afryce, czyli prawie 70 dziennie, trzy na godzinę. W ostatnich trzech latach zginęło 45 tys. – jedna dziesiąta całej populacji. Zbrodnię nakręca chiński boom na kość słoniową. Biżuteria z kości jest absolutnym hitem wśród tamtejszych nowobogaczy. Cena na czarnym rynku dochodzi do 4 tys. dolarów za kilogram. Według doniesień lokalnej prasy chińska mafia infiltruje władze kenijskich parków narodowych, które zostawiają pole kłusowniczym gangom. A te nie mają litości dla nikogo. Satao urodził się pod koniec lat 60. ubiegłego wieku i całe życie spędził na równinach Parku Narodowego Tsavo. Był jednym z największych słoni w Afryce, dumą Kenii. Jego kły sięgały ziemi i ważyły ponad 100 kg. W lutym raniła go zatruta strzała kłusownika. Zdołał uciec i przeżył. W maju trafili go jeszcze raz, w lewy bok. Padł. Odrąbali mu kły i zostawili go na piachu w kałuży krwi.


Najnowszy numer "Wprost" jest dostępny w formie e-wydania

"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania

Tygodnik "Wprost" można zakupić także za pośrednictwem E-kiosku 

Oraz na  AppleStore GooglePlay