Kalifat w Zjednoczonym Królestwie. Błędy polityki migracyjnej Londynu

Kalifat w Zjednoczonym Królestwie. Błędy polityki migracyjnej Londynu

Dodano:   /  Zmieniono: 
( EXPA/ Sebastian Pucher / Newspix.pl ) Źródło:Newspix.pl
Przez kolejne tygodnie będziemy się przyglądać muzułmanom w Europie. Czego my, Polacy, możemy się spodziewać, powielając zachodnią politykę otwartości? Zaczynamy od Birmingham - żywej ilustracji błędów brytyjskiej polityki imigracyjnej. Kilka dzielnic już przypomina mikrokalifaty: w dzień rządzą imamowie, w nocy gangi.

Będę z wami pracował, by się pozbyć tej trucizny – mówił premier David Cameron, zwracając się do umiarkowanych muzułmanów. Taka jest większość. Jest ich w Wielkiej Brytanii 2,7 mln. Zdaniem służby wywiadu MI5 wśród nich kryje się ok. 1,5 tys. potencjalnych terrorystów. Długo nie wypadało o tym mówić ani pisać. Polityczna poprawność epoki Tony’ego Blaira obezwładniła Brytyjczyków. Rozbudziły ich dopiero bomby w metrze i autobusie w lipcu 2007 r., a potem kilka wielkich – wykrytych w ostatniej chwili – planów ataków na skalę 11 września i wreszcie dwa lata temu krwawa publiczna egzekucja żołnierza w Londynie dokonana tasakiem. Czarę goryczy przelała ostatecznie tegoroczna masakra Brytyjczyków na plaży w Tunezji.

Lochy Londonistanu

Pojawiły się książki takie jak „Londonistan” Melanie Phillips – pamflet demaskujący kapitulację klasy politycznej w obliczu wyzwania radykalnego islamu. Od klęski w wyborach w 2010 r. partii Blaira w Wielkiej Brytanii nie obowiązuje już dyktat lewicowej teorii wielokulturowości. Brytyjscy dziennikarze śmielej piszą o mrocznych obliczach islamu – o wyłudzaniu zasiłków na kilka żon, przymusowych aranżowanych małżeństwach 14-letnich muzułmanek w meczetach i setkach ofiar rocznie barbarzyńskiej procedury obrzezania dziewczynek. Opinią publiczną wstrząsnęły relacje o ofiarach muzułmańskich band przestępców seksualnych. Pisały o tym nawet lewicowe gazety takie jak „The Guardian”. Bandy te narkotyzowały, gwałciły i zmuszały do prostytucji setki nastolatek m.in. w Rotherham i Manchesterze. Szokiem była bierność brytyjskiej policji, zapewne z obawy przed zarzutami o rasizm.

Spis powszechny z 2011 r. pokazał, że przez dekadę w Anglii i Walii przybył milion muzułmanów. Ta wielka fala imigrantów, zwykle z wiejskich rejonów Pakistanu i Somalii, spotęgowała poczucie zalewu Wysp przez obcych. Brytyjskie kolonialne wyrzuty sumienia utrudniają wskazanie palcem na islam. To uchodzi wciąż za politycznie niestrawne w obawie przed łatką rasisty. Kozłem ofiarnym stawali się więc często Polacy, których nie ochroni ustawa rasowa. Płodnością muzułmanek chwali się w najnowszym raporcie Brytyjska Rada Muzułmanów. W Birmingham dzieci wyznawców islamu jest dziś więcej niż dzieci chrześcijan. Najpopularniejsze brytyjskie imię to już nie John czy Peter, tylko Mohammed.

Demografowie kalkulują, że w 2030 r. w 60-milionowym kraju będzie co najmniej 6 mln muzułmanów. Kilkanaście miast zmieni się nie do poznania. Za doskonały tego przykład służyć może właśnie Birmingham zalewane kolejnymi falami islamskich przybyszów. W ciągu dekady liczba muzułmanów podskoczyła o 90 tys., a islam wyznaje już co piąty mieszkaniec miasta. W kilku dzielnicach Birmingham żyjący w zwartych skupiskach muzułmanie stanowią 70-80 proc. ludności: w Sparkbrook, Alum Rock i Washwood Heath. W większości są to społeczności nastawione pokojowo. Ale hermetyczne i skłonne do izolacji. – Jak żadna inna grupa imigrantów muzułmanie unikają integracji – podkreśla Melanie Phillips. Do tego dochodzi bieda i zależność od socjalu. Jedna trzecia brytyjskich muzułmanów korzysta z zasiłku mieszkaniowego. Nie zarabia na życie blisko 70 proc. kobiet. Mimo reform zasiłki otrzymują nadal żony muzułmanów żyjących w poligamii. Na cały etat pracuje 20 proc. muzułmanów z Birmingham. Brytyjska średnia to 30 proc. (to oficjalne dane Muzułmańskiej Rady Wielkiej Brytanii). Brak aktywności ekonomicznej muzułmanów kosztuje brytyjski budżet miliardy. – Zasiłek dla poszukujących dżihadu trzeba bez wahania wyciągać od kuffarów – kpił z życia na zasiłku dla bezrobotnych „na koszt niewiernych” ekstremista Anjem Choudary. Na jego nieszczęście film z poufnej konferencji trafił do mediów.

BRUMMIE W CIENIU MECZETU

Wojownicza islamska mniejszość czuje się w takich społecznościach jak pączek w maśle. Dwa lata temu policja wyczekała, aż grupka w jednym z „kalifatów” Birmingham przygotuje osiem potężnych bomb w plecakach z zapalnikami czasowymi. W ostatniej chwili terrorystów aresztowano. Wówczas nie wytrzymał muzułmański poseł z Birmingham Khalid Mahmood. W trosce o honor miasta laburzysta zwrócił się do konserwatywnego rządu Camerona z apelem, by przywrócono zlikwidowany nie tak dawno system kamer. Pięć lat temu ponad 200 kamer (w tym 70 ukrytych) miało kontrolować muzułmańskie enklawy w Birmingham. Protesty mieszkańców zmusiły władze do odwrotu. Kamery zakryto niebieskimi workami, a potem usunięto. Żądanie społeczności muzułmańskiej było dla władz miasta rozkazem. Birmingham nie myśli o zamachach. To młode i dynamiczne miasto, słynne kiedyś z heavymetalowej grupy Black Sabbath.

Można tu zjeść w setkach restauracji znakomite curry, kurczaka tikka masala podanego w kociołku w stylu balti. Można też pójść na mecz Aston Villi albo Birmingham City (choć w okolicy stadionu St. Andrew’s widać czasem flagi talibów). Można też postudiować na niezłym uniwersytecie, którego wieża przypomina nieco minaret – zupełnie przypadkiem. Co ciekawe, w lipcu odkryto, że przechowywany tam Koran to najstarszy znany egzemplarz tej księgi na świecie. „Brummies” – jak żartobliwie przezywani są mieszkańcy Birmingham – nie żyją w poczuciu oblężenia. 65 proc. z nich deklaruje wyznanie chrześcijańskie lub ateizm. Wiele dzielnic stanowi brytyjską średnią zamożności.

Birmingham lubi mówić o sobie z dumą: „Drugie miasto Wielkiej Brytanii”. Ma także drugie oblicze, które nie dodałoby mu punktów w żadnym z rankingów. – Zupełnie nie rozpoznaję tego miejsca ani kultury – podkreśla w tygodniku „The Spectator” znany publicysta i autor, konserwatysta James Delingpole. Kiedyś w dzielnicach, gdzie dziś królują muzułmanie z Pakistanu i Somalii, mieszkali Irlandczycy. Odległe o parę kilometrów od centrum miasta muzułmańskie enklawy przypominają „mały Pakistan”: mięso halal i walki kogutów, narkotyki i zabójstwa honorowe.

Pierwszy zwiastun ekspansji muzułmanów w Birmingham to śmierć pubów, bo oficjalnie muzułmanie nie piją. Drugi – coraz to nowe meczety. W całym Birmingham jest ich już dziś ponad 150. Central Mosque – drugi co do wielkości w kraju – może pomieścić 6 tys. osób. Niedawny festiwal na zakończenie ramadanu zgromadził 70 tys. wiernych. Ponad 90 proc. imamów stanowią przybysze z Pakistanu, Bangladeszu i innych zacofanych rejonów świata. Często ich misje są finansowane przez Arabię Saudyjską i stanowią ukłon dynastii z Rijadu pod adresem sekty wahabitów dążącej do budowy kalifatu na całym świecie. Usunięcie najgroźniejszych imamów radykałów, zanim zdążą namieszać w głowach młodym muzułmanom, jest nierealne, bo taki proces trwa kilka lat. Spacer ulicami Birmingham to egzotyczna przygoda, tak jak przechadzka po wschodnim Londynie. Biały może usłyszeć przekleństwo, ale nie są to klasyczne „no-go area” – miejsca, gdzie obcy boją się postawić nogę.

BRUDNE BIAŁE PSY

Liberalna lewica triumfowała, gdy jeden z ekspertów telewizji Fox w USA palnął w styczniu tego roku na wizji, że w Birmingham mieszkają wyłącznie muzułmanie, a inni boją się tam zapuszczać. Faktem jest jednak, że najbardziej islamskie dzielnice Birmingham wymykają się brytyjskiej normie. – Mój mąż zastał parę razy na drzwiach kościoła wymalowany czerwonym sprejem napis „Brudne białe psy”. Nasz ogródek stał się lokalnym śmietniskiem. Wychodząc o zmierzchu, czułam się w oczach muzułmanów niczym prostytutka szukająca klienta – wspominała anonimowo była mieszkanka Birmingham, żona anglikańskiego pastora. „Birmingham to najlepsze miejsce w Europie dla tych, którzy szukają czystego islamu” – mówił jej mężowi bez ogródek muzułmanin, przybysz z Belgii, zachwycony „eksterytorialnością” części miasta.

Islamskie dzielnice są hardcore’em nawet dla wielu muzułmanów. Jest brudno, po ulicach walają się śmieci i stare meble. O świcie zajeżdżają czasem ciężarówki pełne nielegalnych imigrantów (którzy potem „znikają”). Wieczorami boją się tam jeździć pielęgniarki – przed czym ostrzegał oficjalnie szpital pediatryczny przy Steelhouse Lane. Nawet policja myśli trzy razy, zanim ruszy do akcji. Kiedy parę lat temu dwóch Amerykanów zapuściło się tam z misją ewangelizacji, brytyjski policjant popukał się w czoło, a potem przerażony zagroził im aresztem. Z „islamskiego trójkąta” w Birmingham na front dżihadu (m.in. do Syrii) wyjechało już kilkudziesięciu ochotników. Groźba Camerona z ubiegłego tygodnia, że przyzna rodzicom młodych muzułmanów prawo rekwirowania im paszportów, brzmi naiwnie. Presja środowiska jest potężna: z brytyjską policją współpracują tylko zdrajcy. W 2014 r. islamscy radykałowie z Birmingham próbowali przejąć władzę nad radami 25 szkół. Chcieli zwolnić białych nauczycieli oraz wymusić nauczanie na religii wyłącznie islamu i elementów indoktrynacji. Domagali się segregacji płci podczas zajęć. Pojawiły się postulaty, by na publicznych basenach zabronić koedukacyjnych kąpieli. Tak jakby Birmingham był Rijadem.

Meandry multikulti

„Polityczna poprawność” to pojęcie mylone z tolerancją, której trudno nie popierać. Ta ideologia to jednak coś więcej. – To żądanie, by inne kultury były jednakowo ważne, a nawet ważniejsze. Żadna inna mniejszość poza islamską nie usiłuje narzucić swoich wartości społeczeństwu, które ich gości – mówi Melanie Phillips. Coraz częściej zaczynają to dostrzegać światli Brytyjczycy. – Muzułmanie powinni akceptować podstawowe wartości brytyjskie, powinni się uczyć naszego języka i zwyczajów. Nikt nie wymaga od nich przecież rezygnacji z własnej religii – mówi Paul Beaver, były naczelny tygodnika „Jane’s Defence Weekly”. Dziennikarz zajmujący się bezpieczeństwem wspomina z nutą humoru czasy Blaira, kiedy policja nie mogła wejść do meczetów w poszukiwaniu broni, bo imamowie żądali, by psy miały odpowiednie buty! Dziś wiele się zmieniło, ale specjalna taryfa dla islamu w wielu dziedzinach życia wciąż obowiązuje.

Muzułmanki mają prawo chodzić z zakrytą twarzą – mimo obaw co do bezpieczeństwa w dobie zamachów. Banki oferują im „islamskie” bezprocentowe pożyczki, wielkie sieci restauracji takie jak Pizza Hut wprowadzają po cichu mięso z uboju halal. Wiele szkół i banków rezygnuje ze świnek-skarbonek, by nie urażać wyznawców islamu. Zamiast świąt Bożego Narodzenia mówi się o „sezonie świątecznym”. Kilkadziesiąt tysięcy brytyjskich muzułmanek żyje w małżeństwach poligamicznych. Do brytyjskiego prawa kropla po kropli przenikają elementy szariatu (popiera to 40-60 proc. muzułmanów). – Wyrzekamy się resztek naszej kultury. „Londonistan” to pewien stan umysłu większości brytyjskiej inteligencji, który się utrzymuje – podkreśla Phillips. Sondaż BBC pokazał, jak płytkie jest „umiarkowanie” dużej części brytyjskich muzułmanów. Po atakach w Paryżu na redakcję „Charlie Hebdo” 27 proc. z nich zadeklarowała sympatię dla sprawców strzelaniny, w której zginęło 11 osób. 45 proc. uznało prawo imamów do nawoływania do przemocy przeciwko Zachodowi. Brytyjski kalifat jest jeszcze w budowie. Ale już zdołał postawić solidne fundamenty. 

(32/2015)

Cały tekst przeczytać można w najnowszym numerze "Wprost”, który  trafi do kiosków w poniedziałek, 19 października 2015 r. E-wydanie tygodnika będzie dostępne w niedzielę od godziny 20.00. "Wprost" można zakupić także  w wersji do słuchania oraz na  AppleStoreGooglePlay.