Kolonialna klątwa

Kolonialna klątwa

Dodano:   /  Zmieniono: 
Kraje Afryki wciąż nie mogą sobie poradzić z brzemieniem z czasów dekolonizacji. Najlepiej pokazał to kryzys polityczny Kenii, który wybuchł po wyborach prezydenckich z 27 grudnia 2007 r.
Kenia, uchodząca w realiach Czarnego Lądu za oazę spokoju stała się areną walk etnicznych między dominującym w życiu politycznym plemieniem Kikuju, z którego wywodzi się prezydent Mwai Kibaki a ludem Luo. Oskarżenia o fałszerstwa wyborcze kierowane pod adresem Kibakiego przez pochodzącego z plemienia Luo kandydata opozycji Raila Odingę były jedynie pretekstem do wybuchu czystek etnicznych.

Prawdziwa przyczyna etnicznych waśni, które dotknęły Kenię, a wcześniej w znacznie większej skali m.in. Rwandę, Burundi czy Demokratyczną Republikę Konga tkwi jeszcze w czasach kolonialnych. Kraje Afryki wciąż bowiem płacą wysoką cenę za rozwiązania polityczne przyjęte na początku lat 60. ubiegłego stulecia, gdy większość państw kontynentu ogłaszała niepodległość. Przyjęto wówczas, że zgodnie z obowiązującą w prawie międzynarodowym zasadą uti possidetis nowo powstające państwa zachowają granice dawnych kolonii. W obawie przed wybuchem sporów terytorialnych zasadę tę potwierdziła w swojej rezolucji z 1964 r. Organizacja Jedności Afrykańskiej zrzeszająca kraje Czarnego Lądu. Niepodległe państwa powstały w sztucznych granicach, które miały niewiele wspólnego z rzeczywistym krajobrazem etnicznym kontynentu. W jednym kraju obok siebie musiały żyć ludy, które szczerze się nienawidziły.

Do czego może doprowadzić taka sytuacja najlepiej pokazała masakra w Rwandzie z 1994 r. Z ręki bojówek plemienia Hutu w ciągu paru miesięcy zginęło wówczas ponad 800 tys. członków plemienia Tutsich. Przyczyny kryzysu w Kenii są bardzo podobne. Na szczęście nie doszło tam do tragedii na miarę ludobójstwa w Rwandzie.