Przychodzi Michnik przed komisję (aktl.)

Przychodzi Michnik przed komisję (aktl.)

Dodano:   /  Zmieniono: 
Sejmowa Komisja Śledcza rozpoczęła przesłuchania. Jako pierwszy zeznawał redaktor naczelny "Gazety Wyborczej" Adam Michnik. Przesłuchania są jawne; transmituje je telewizja.
Na początku posiedzenia Michnik złożył przyrzeczenie, że będzie mówił prawdę. Sprawę Lwa Rywina nazwał "w sposób dramatyczny bulwersującą". Potwierdził, że Lew Rywin w połowie lipca zgłosił się do  prezes Agory Wandy Rapaczyńskiej i do niego samego z propozycją korupcyjną, powołując się przy tym na dyspozycje, które miał otrzymać od premiera Leszka Millera.

W ponad 20-minutowym oświadczeniu wyraził nadzieję, że  komisji uda się ustalić to, czego - jak przyznał - nie udało się ustalić "GW" w czasie dziennikarskiego śledztwa, czyli "czy Lew Rywin miał mocodawców i kim oni są". Mimo to uważa, że decyzja o publikacji artykułu "Przychodzi Rywin do Michnika" przynosi zaszczyt redakcji "GW". "Jesteśmy z niej dumni -  powiedział.

Obawia się on, że to co się dzieje w tej sprawie nie wróży dobrze, są próby jej rozmycia. Według niego, przykładem tego są publikacje w "Trybunie", która dowodziła, iż Rywin jest ofiarą spisku "Gazety Wyborczej" przeciw premierowi. "Tak czyni dziennik, który jest związany ze stronnictwem będącym przy władzy" - mówił Michnik.

Niezrozumiałe i dziwne dla niego jest też zachowanie prokuratury. "Żaden podejrzany nie miał tak komfortowych warunków jak Lew Rywin". Powtórzył, że podczas piątkowego przesłuchania prokuratura nie postawiła mu żadnego pytania, które by coś wnosiło merytorycznego do sprawy.

Sprawa Rywina ma wymiar bardziej ogólny, a polega on na konflikcie między "Polską uczciwą a Polską łapówek". Praca Komisji Śledczej zdecyduje, która Polska wygra, uważa Michnik.

Potem Michnik odpowiadał na pytania komisji.

Jej szef Tomasz Nałęcz pytał Michnika o daty rozmów z  Rapaczyńską. Michnik przyznał, że w jego wypowiedzi jest możliwość pomyłki co do konkretnych dat, ale sprawa została szczegółowo opisana w "Gazecie Wyborczej". Rozmawiał z nią w cztery oczy po tym, jak Rywin skontaktował się z prezes Agory i przedstawił jej propozycję.

"Byliśmy w kompletnym szoku" - powiedział. - Wraz z Rapaczyńską zastanawialiśmy się czy w ogóle jest to możliwe, by dyspozycja takiej rozmowy wyszła od premiera Leszka Millera. Adam Michnik odczytał sejmowej komisji śledczej treść notatki, którą przekazała mu prezes Agory Wanda Rapaczyńska po rozmowie z Lwem Rywinem. Jej tekst trafił do akt komisji.

Redaktor naczelny "GW" przyznał, że błędem było niepowiadomienie prokuratury o korupcyjnej propozycji Lwa Rywina wcześniej, ale - jak powiedział - "bałem się, że zostanę potraktowany jak facet z  Klewek".

Miałem prawo nie dowierzać prokuraturze, ponieważ trochę wcześnie media doniosły, że pewien wysoki urzędnik państwowy wymuszał na na współwłaścicielu stacji radiowej określone zachowania i prokuratura się tym nie zainteresowała. Mogę konkretnie powiedzieć, bo jest to sprawa głośna i powszechnie znana - tym urzędnikiem był Włodzimierz Czarzasty, mówił Michnik.

Nie było moją intencją ukrywanie, że taka propozycja padła ze strony Rywina - przekonywał naczelny "GW". - "Wprost przeciwnie opowiadałem to na prawo i lewo, setkom ludzi, każdemu, kto chciał słuchać na ten temat, wierząc, że tą drogą potrafię znaleźć brakujące nitki i dojść do prawdy materialnej. (...) Spróbujcie panowie na chwilę wejść w moje buty, przychodzi do was człowiek znany, w jakiś sposób respektowany i powołując się na szefa rządu żąda jakiś gigantycznych pieniędzy. Każdy by zgłupiał. Ja uważałem, że w oparciu o tą wiedzę, jaką dysponuję, nie mam po co do prokuratury chodzić. Uważałem, że jest tam sens iść, jeżeli potrafię ustalić: kto przysłał Lwa Rywina".

"Mnie trudno było w to uwierzyć, byłem przekonany, że nikt inny w  to nie uwierzy, że ja to muszę mieć udokumentowane i wtedy podjąłem decyzję o zarejestrowaniu tej rozmowy na ukrytym magnetofonie" - tłumaczył.

Michnik przyznał jednak, że w czasie dziennikarskiego śledztwa nie udało się ustalić z czyjej ewentualnej inspiracji Rywin przyszedł do szefa "GW". Jest jednak przekonany, że Rywin ma możnych protektorów.

Nie wiem, kto tworzy ową "grupę trzymającą władzę", mówił Michnik pytany o to przez wiceszefa komisji Bogdan Lewandowski (SLD). Potrafię natomiast wskazać - bo to jest w gazetach - kto po publikacji "GW" próbuje rozmyć całą sprawę.

Na pytanie Jana Marii Rokity (PO) o charakter jego znajomości z  Rywinem, Michnik odpowiedział, że była to znajomość powierzchowna. Mogłem go widzieć dwa razy, może trzy."

W zeznaniach przed prokuraturą prezes TVP Robert Kwiatkowski twierdził, że to ktoś ze środowiska "Agory" i "GW" był inicjatorem propozycji łapówkarskiej, jaką Lew Rywin miał złożyć Agorze - relacjonował Jan Rokita. Na taki przebieg zdarzeń wskazują też dowody, na które powołują się obrońcy Rywina.

Kwiatkowski odwraca wszystko "do góry nogami" i "mataczy". Tego nie wolno robić, nie wolno odwracać znaczeń. Jeśli taki sposób myślenia poprzedza inne decyzje prezesa TVP, to obawiam się o los tej instytucji, oznajmił szef "GW". Przyznał, że nie wyklucza sytuacji, że ktoś z kierownictwa Agory rozmawiał z Rywinem na temat pomocy w lobbowaniu na rzecz ustawy o radiofonii i telewizji, ale wyklucza, by wiązało się to z propozycją korzyści, czy też wynagrodzenia.

Jana Maria Rokita (PO) pytał Michnika, czy w trakcie jego rozmów z premierem w okresie miedzy 15 lipca a 27 grudnia nie było żadnej takiej sytuacji, "w której mógłby pan domniemywać, że premier zwraca się do pana o pomoc w wyciszeniu sprawy, w jej niepublikowaniu?". "Czy nigdy nie miał pan podstaw, aby odnieść wrażenie, że premier byłby zainteresowany wyciszeniem sprawy?".

"Ja na to pytanie nie potrafię rozsądnie odpowiedzieć. Trudno mówić o wyciszeniu sprawy, która była wyciszona. Sprawy nie było żadnej - była mała publikacja we +Wproście+. Nie umiem odtworzyć dokładanie kontekstu tych rozmów. Nie potrafię panu odpowiedzieć w  tej chwili. Po prostu nie pamiętam" - odpowiedział Michnik.

Niejednokrotnie rozmawiałem z premierem i przez telefon i  osobiście. "Nie umiem wykluczyć w tej chwili, że w jakimś momencie tego typu rozmowa mogła mieć miejsce. Ale w żadnym razie nigdy to nie był element nacisku, nigdy nie było tak, żebym ja się czuł pod  naciskiem szefa rządu czy kogokolwiek" - podkreślił.

Z pewnością nie uległbym prośbie premiera o ukrycie tej sprawy, ale rozważyłbym ewentualnie prośbę o zmianę terminu publikacji - mówił Michnik, odpowiadając na pytanie Rokity, jak zareagowałby na ewentualne prośby premiera.

Michnik jest przekonany, że premier Leszek Miller nie miał nic wspólnego z propozycją Rywina. Po pierwszej rozmowie z szefem rządu na ten temat nabyłem stuprocentowego przekonania, że nazwiskiem premiera Leszka Millera Lew Rywin posłużył się w sposób kłamliwy - powiedział. - Nie pojawił się ani jeden fakt, który zachwiałby moją pewnością.

"Gdyby cokolwiek było inaczej, to premier poinformowałby Rywina, że mleko się rozlało, i żeby on już w tę propozycję nie brnął".

"Miller był przez cztery lata liderem opozycji SLD i miałem podstawy, żeby przypuszczać, że służby specjalne kierowane w owym czasie przez ludzi o orientacji niechętnej SLD i Millerowi, że  prześwietliły go +do spodu+. Gdyby tam coś było nie w porządku to  z całą pewnością opinia publiczna byłaby o tym poinformowana" - uzasadniał swe przekonanie Michnik.

Zapytany przez Jana Rokitę, czy między 15 lipca a 27 grudnia 2002 roku rozmawiał na temat "sprawy Rywina" z prezydentem, odparł, że nie pamięta. "Czy te rozmowy z prezydentem Rzeczpospolitej pan prowadzi tak często, że nie jest pan w stanie powiedzieć, na jaki temat się one toczyły w lecie ubiegłego roku?", drążył Rokita. Michnik nie odpowiedział na pytanie.

Komisja śledcza wystąpi o zwolnienie Adama Michnika z rygoru tajemnicy dziennikarskiej podczas przesłuchania. Na tę tajemnicą powołał się on odmawiając odpowiedzi na pytanie, jakie "technologie" "Gazeta Wyborcza" stosowała w swoim śledztwie dziennikarskim w sprawie Rywina.

Przesłuchanie wzbudza wielkie zainteresowanie. Na Sali Kolumnowej w Sejmie, gdzie odbywa się posiedzenie ustawionych jest kilkanaście kamery telewizyjnych, a obradom przysłuchuje się kilkudziesięciu dziennikarzy oraz fotoreporterów.

em, pap