Nie to co w takiej Wielkiej Brytanii czy USA. Tam głuptasy nie mają ani ministerstwa sportu, ani nawet ustawy o sporcie. Anglicy w 1888 r. stworzyli ligę bez ustawowego umocowania i ten bałagan trwa do dziś. Podobnie jest w USA. Tam każda znacząca dyscyplina, z futbolem amerykańskim włącznie, przeżywała okresy, gdy istniała więcej niż jedna organizacja sportowa. Kończyło się jak to w biznesie. Konkurujące ligi łączyły się, jedna z nich bankrutowała lub stawała się pomniejszym konkurentem niezdolnym wygrać z rywalem, ale zdolnym zmusić go do większego wysiłku. Ten „bałagan" działa, bo sama możliwość pojawienia się konkurencyjnej ligi dopinguje tamtejszych menedżerów sportowych. Muszą dostarczyć kibicom atrakcyjne widowisko, dbać o bezpieczeństwo na trybunach i wysoki poziom zawodników.
U nas jakością sportu zajmuje się państwo. Ministrowie regularnie zabierają się do czyszczenia monopolu, które państwo ustanowiło. Z wiadomym skutkiem. Wymówką dla przegrywających ministrów jest rzekoma groźba wykluczenia reprezentacji Polski z międzynarodowych rozgrywek. Tak naprawdę nawet nie próbowali czegokolwiek zmienić. A wystarczy zabrać działaczom ustawowy monopol na prowadzoną przez nich działalność. Życie wtedy samo wymusi naprawę. Jeśli PZPN sobie nie poradzi, to znajdą się chętni, by zorganizować konkurencyjny Związek Polskiej Piłki Nożnej. A wtedy który z krajowych związków uzna FIFA i UEFA, będzie zmartwieniem PZPN czy nowego Związku Polskiej Piłki Nożnej, a nie sprawą rangi ministerialnej.
Działacze sportowi twierdzą, że monopol jest potrzebny, bo ktoś musi wybierać polską reprezentację na międzynarodowe zawody. Śmiechu warte. W sporcie spokojnie możemy wybierać naszych międzynarodowych reprezentantów na zasadzie konkurencji. Ten, kto w Polsce dobiegnie czy dopłynie na metę pierwszy, skoczy dalej czy wyżej, strzeli celniej, może śmiało reprezentować Polskę za granicą. Nie ma lepszego kryterium wyboru. A w razie wątpliwości, jak takie eliminacje zorganizować, można poprosić Polski Komitet Olimpijski o ich nadzór lub organizację.
Monopolu w sporcie działacze tak naprawdę potrzebują, by kłaść łapy na kasie i zdobywać wpływy. Kilka lat temu grupa ludzi spoza sportowych układów stworzyła federację piłki plażowej. Interes się rozwijał, a sportowcy mieli wyniki do czasu, gdy PZPN postanowił zabrać im zabawki. Na zawody Pucharu Europy w piłce plażowej we Włoszech pojechały dwie ekipy. Ta z federacji, która miała wyniki sportowe, oraz ta z PZPN, która ich nie miała. Na miejscu wybuchła awantura. Działacze PZPN, korzystając z ustawowych zapisów dających im monopol, wyrzucili zespół konkurencyjnej federacji z międzynarodowych rozgrywek.
Tak jest w każdym sporcie w Polsce. Bo gdybym np. chciał zgodnie z prawem dostać patent i popływać na żaglówce, to mam obowiązek zdać egzamin w Polskim Związku Żeglarskim. Na mocy ustawy nikt u nas nie może założyć konkurencyjnego związku żeglarzy, który będzie wydawał swoje patenty. Co prawda w takiej Anglii czy Szwecji w ogóle nie ma obowi ązkowych patentów żeglarskich, choć osobie bez szkoleń trudno jest tam po przystępnej cenie ubezpieczyć łódkę. Ale co Anglicy i Szwedzi wiedzą o żeglowaniu?
Monopole są szkodliwe. A monopole ustawowe są jeszcze gorsze, bo nie ma możliwości ich obejścia. Nie chcę, by państwo w moim imieniu dawało ustawowy monopol Grzegorzowi Lacie i jemu podobnym. Dla mnie ministra Mucha nie potrzebuje znać się na sporcie. Wystarczy, że znajdzie w ustawie o sporcie zapisy dające działaczom monopol na związek sportowy i je wykreśli. Demonopolizacją sportu ministra zrobi dla nas więcej niż wszyscy dotychczasowi ministrowie sportu razem wzięci. A jeśli tego nie zrozumie, to może warto spytać, po co nam w ogóle Ministerstwo Sportu?
PAWEŁ DOBROWOLSKI Prezes Forum Obywatelskiego Rozwoju
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.