Polska zrazem, czyli władza z probówki

Polska zrazem, czyli władza z probówki

Dodano:   /  Zmieniono: 

Zajęci codzienną gonitwą być może państwo nie dostrzegli, że w minionym tygodniu Jarosław Gowin – niczym Robespierre, Lenin czy Che – wstąpił, jak sam oznajmił, na drogę rewolucji. Cóż to za rewolucja? Otóż pan G. chce, by rodzice mogli głosować za dzieci do ukończenia przez nie 13. roku życia. Później następowałaby stopniowa „emancypacja wyborcza” dziecka: 14-latek dysponowałby 20 proc. swojego głosu, 15-latek – 40 proc., 16-latek – 60 proc., a 17-latek – 80 proc.

Jestem wdzięczny panu G. za ów koncept wielce. Po pierwsze – bo w pochmurne i zimne dni jest bardzo mało powodów do śmiechu, a on sprawił, że rechoczę już cały tydzień. Po drugie – bo żaden inny polski polityk nie opowiedział się jeszcze nigdy tak mocno za in vitro. Przyznam, że do tej pory myślałem, iż lider Polski Razem in vitro nie lubi. Myliłem się, i to bardzo, bo jeśli ten pomysł ordynacyjny kiedykolwiek w Polsce przejdzie, to in vitro wejdzie w złotą erę. Skąd to wiem? Od pana Gowina właśnie! Ów gibki intelektualnie polityk zawsze podkreślał, że w klinikach leczenia niepłodności zamrożone są NIE EMBRIONY, ALE DZIECI! A dzieci – na tym wszak polega panagowinowa rewolucja – mają mieć prawa wyborcze! Jest więc – jak mawia inny Jarosław, równie gibki, choć niższy – oczywistą oczywistością, że dzieci zamrożone w kriobankach też muszą mieć takie prawa. Wystarczy jedynie, by rodzice zgłosili je do Państwowej Komisji Wyborczej.

Pod względem korzyści wyborczych posiadanie głosu dziecka zamrożonego jawi się jako znacznie korzystniejsze niż posiadanie głosu bachora szwendającego się z kąta w kąt po domu: można mieć takiej progenitury naprawdę sporo (bo nie zajmuje dużo miejsca, wystarczy dodatkowa lodówka), a co ważniejsze, jeśli się takich dzieci nie odmrozi, nigdy nie będą miały po 14 lat, a zatem nie trzeba się będzie z nimi ich prawami procentowo dzielić! I to jest dopiero myk, to jest ta prawdziwa rewolucja! Zwłaszcza że w naszym kraju ludzie są już tak wkurzeni na polityków, iż będą gotowi zamrozić setki lub tysiące głosów, byleby tylko odsunąć ich od władzy. Polska razem! Z in vitro!

Rzecz jasna są ciągle w tym genialnym koncepcie niewielkie pierdoły, które należałoby dopieścić. Chociażby: jak przekonać Polaków, by głosowali za dzieci, skoro nie można ich nijak przekonać, by chcieli oddać głos nawet za siebie samego (od 1989 r. frekwencja w wyborach parlamentarnych tylko trzy razy przekroczyła 50 proc.). W tej kwestii pan Gowin milczy, ale jestem pewien, że kiedy tylko usiądzie z panem Wiplerem w zaciszu trotuaru przed jakimś klubem nocnym, to zaraz im coś genialnego wpadnie do głowy. Na przykład, że a) skoro już dopuszczają sytuację, w której jeden wyborca dysponuje więcej niż jednym głosem wyborczym (rodzice za dzieci) i może je kumulować (im więcej dzieci, tym więcej głosów), a jednocześnie b) skoro wiadomo, że część wyborców nie chce korzystać z własnego prawa wyborczego (które się po prostu marnuje), to c) należy także dopuścić do sytuacji, w której zaistnieje możliwość przenoszenia praw wyborczych poza ograniczającą wolność wyborczą strukturę rodzinną (to by się wtedy nazywało: w ramach rozwoju społeczeństwa obywatelskiego), na drodze darowizny lub odsprzedaży. Obie te okoliczności byłyby obłożone podatkiem i VAT. Wobec ciągle rosnącego deficytu budżetowego państwa jest to rzecz nie do przecenienia.

Idźmy dalej. Można by tę „rewolucję odstępnego” połączyć w bardzo prosty sposób z zawsze bliskimi sercom panów G. i W. dziećmi: rodzice otrzymaliby konstytucyjne prawo do odsprzedawania głosów nie tylko swoich, ale i dzieci (do czasu osiągnięcia przez nie pełnoletności). Pozyskane w ten sposób środki byłyby wpłacane na konta oszczędnościowe w Kasie Gowina lub Skoku Wiplera, dzięki czemu latorośle – w chwili ukończenia 18 lat – dysponowałyby pokaźną sumką na lepszy start.

Wiadomo, że i ten genialny pomysł nie jest wolny od pułapek. Statystyki mówią, że dziesięć procent dzieci ma innych biologicznych ojców niż ci, którym wmówiły to mamusie. Nie można zatem wykluczyć, że w pogoni za kumulacją głosów niektórzy faceci zaczną się przyznawać do ojcostwa dzieci uznawanych naiwnie do tej pory jako swoje przez mężczyzn mniej zaradnych. I to tylko po to, by potem te głosy odsprzedawać z zyskiem. Może się też zdarzyć i tak, że co inteligentniejsze dzieci, nie mogąc pogodzić się z tym, na kogo ich zdurniali ojcowie głosują, wystąpią do sądu o ustalenie biologicznego ojcostwa, by – w nadziei, że nie mogli ich spłodzić aż tacy idioci – swoje prawa odebrać. Owszem, to są niewątpliwie pewne zagrożenia dla trwałości polskiej rodziny (o którą żaden polityk nie troszczy się bardziej niż Gowin z Wiplerem, może Kaczyński, ale on wszystko robi bardziej), jednak nie czas żałować róż, gdy Polska zrazem. ■

Więcej możesz przeczytać w 51-52/2013 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.