„Łukaszenka pida***”. Pracownica strajkującego zakładu w Grodnie: Czuć moc narodu

„Łukaszenka pida***”. Pracownica strajkującego zakładu w Grodnie: Czuć moc narodu

Protesty na Białorusi, zdjęcie ilustracyjne
Protesty na Białorusi, zdjęcie ilustracyjne Źródło:Newspix.pl / ABACA
Protesty na Białorusi przebiegają od piątku pokojowo, a milicja nie pacyfikuje demonstrujących. W zasadzie „gdzieś zniknęła”. Do strajków dołączyły fabryki, kolejarze, a nawet państwowe media. Pracująca w strajkujących zakładach Grodno Azot Hanna opowiedziała Wprost.pl, jak przebiegały ostatnie protesty. Po pierwszej dużej demonstracji w jej mieście mówi tylko: – Było czuć moc narodu.

Minął niespełna tydzień od wybuchu protestów na Białorusi. Demonstracje pojawiły się na ulicach Mińska zaraz po exit poll wyborów prezydenckich. Pierwsze noce i dni demonstracji to ich brutalne pacyfikacje przez milicję i OMON, Reżim Alaksandra Łukaszenki zatrzymywał tysiące ludzi – władza z Mińska postawiła na jedną kartę: strach.

Mimo masowych zatrzymań, krwawych rozpraw, nieludzkich sposobów traktowania zatrzymanych (bicie podczas przesłuchań) i aresztowań bez większych podstaw – protesty nie zamieniły się w regularne starcia i rozprawy ze służbami.

Zamiast tego od czwartku Białorusini zaczęli pokojowo wychodzić na ulice, w tym samym czasie stopniowo milicja wycofywała się z ulic, zaprzestano łapanek. Do demonstracji dołączyli m.in. pracownicy zakładów w Mińsku czy Grodnie. Strajkowali nawet pracownicy państwowego radia i telewizji, mińskiego metra czy kolei.

Protesty na Białorusi. MTZ dołącza do demonstracji

Kluczowy był piątek: to wtedy świat obiegły obrazki z centrum Mińska, gdzie przed budynkiem rządu żołnierze opuścili w pewnym momencie tarcze. Efekt? Protestujący przychodzili ich przytulać, zbijali „żółwiki”. Głośnym echem odbiły się „białe protesty” (biały kolor staje się symbolem białoruskich demonstracji) organizowane przez kobiety w Mińsku przeciwko milicyjnej przemocy.

facebook

Nowe siły w demonstracje wlali pracownicy Mińskich Zakładów Traktorowych, którzy zaczęli strajkować i wyszli demonstrować – zgodnie z zapowiedziami – w piątek. Domagali się m.in. odejścia Łukaszenki i nowych, wolnych wyborów prezydenckich.

Protesty rozlewają się po całej Białorusi

Demonstracje nie ograniczyły się jednak wyłącznie do stolicy Białorusi. 14 sierpnia w większości miast ludzie wyszli na ulice, a do protestów dołączały kolejne fabryki i zakłady. Wszystko to działo się w kraju, w którym w 1991 roku, w trakcie referendum o zachowaniu ZSRR, ponad 82 proc. społeczeństwo opowiedziało się „za” przetrwaniem Związku Radzieckiego. W tym samym roku w Polsce odbywały się już pierwsze wolne wybory parlamentarne.

W piątek protestowano także w Grodnie niedaleko granicy z Polską. Tam ton nadawała demonstracja zainicjowana przez pracowników zakładów chemicznych Grodno Azot. Jeszcze przed 14 sierpnia stawała produkcja w niektórych częściach fabryki, w której pracuje ponad siedem tysięcy osób.

Najpierw wyszli o godz. 10 rano. Jak opisuje Wprost.pl jedna z uczestniczek protestów – pracująca jednocześnie w Grodno Azot Hanna – poranny protest był legalny, ponieważ dyrekcja i związki zawodowe podpisały stosowne dokumenty. W piśmie zawarto klauzulę, że uczestnicy demonstracji mają zagwarantowane bezpieczeństwo, czyli – protest nie skończy się łapankami. Później – relacjonuje uczestniczka tych zdarzeń – zaczęto zadawać niewygodne pytania, bo pracownicy chcieli dowiedzieć się od mera miasta i szefa milicji w Grodnie, co dzieje się z około trzydziestoma zatrzymanymi pracownikami zakładów. Dowodzono, że „są analizowane protokoły”.

– Wtedy krzyknęłam, że protokoły są sfałszowane. Ludzie mnie poparli – dopowiada Hanna. Wśród demonstrujących krzyczano, że głosowali „za Cichanouskuju” (na Cichanouską – red.). Gdy mer zaczął domagać się, by pracownicy wrócili do zakładu, usłyszał od jednego z protestujących, że Azot to „narodny zakład”, czyli należy do narodu i to naród zdecyduje, kiedy wróci do pracy – rozległy się oklaski. Po tym proteście część ludzi wróciła do pracy, niektórzy do domów. Do czasu.

Dogrywka w Grodnie. Drugi protest

Rozmówczyni Wprost.pl poszła na jeszcze jedną, pokojową demonstrację, tym razem w centrum Grodna, na placu Lenina. Tam zjawili się nie tylko pracownicy Azotu, ale też drugiego, dużego zakładu – Chimwolokno. Pracownicy z tej fabryki zasłynęli kilka dni wcześniej swoją postawą w trakcie spotkania z kierownikiem zakładu. Gdy ten opowiadał, że wybory wygrał Alaksandr Łukaszenka, ktoś odkrzyknął, by wstał każdy, kto głosował na Swiatłanę Cichanouską. Efekt przypominał trochę scenę z filmu „Stowarzyszenie Umarłych Poetów”:

twitter

Hanna tak opisuje grodzieńskie protesty:

– Pracownicy Azotu wyszli z zakładu po pracy i ruszyli kolumną do centrum Grodna, kierowali się na plac Lenina. Pochodowi towarzyszyli kierowcy i taksówkarze, blokowali ruch i torowali drogę dla ludzi. Na placu na ludzi z Azotu czekali już pracownicy Chimwolokno i wielu innych zakładów. Wtedy na placu było z 25, może nawet 35 tysięcy ludzi.

Pokojowe protesty i okrzyki. „Łukaszenka pida***”

Z jej relacji wynika też, że protestujący w Grodnie musieli zmierzyć się z małą niedogodnością. Na placu miał być udostępniony mikrofon i głośniki, ale administracja „zarekwirowała” sprzęt. Tłum zareagował szybko, podniosły się okrzyki „mikrofon” i sprzęt wrócił na swoje miejsce. Kto protestował? Zarówno młodzi, niewiele po dwudziestce, jak i pięćdziesięciolatkowie, ale też osoby starsze, całe rodziny, nawet z małymi dziećmi.

Pracowniczka Azotu podkreśla przy tym, że mimo wielu demonstrujących ludzi, nie uświadczyła milicji na ulicach Grodna podczas popołudniowego protestu. Przytacza też krótką historyjkę ze swojej drogi przez miasto. W pewnym momencie starszy pan wyszedł z domu i wykrzykiwał: – Łukaszenka pidaras!

Przełożenie obraźliwego „pidor” na polski jest lekko problematyczne, najczęściej to wulgarne określenie na homoseksualistę, ale często występuje jako „skurw*****” czy „ch**” albo „skurwi**”.

facebook

Białoruskie protesty. Co dalej?

Pada też taka deklaracja Hanny: – Było czuć moc narodu.

To trudno zanegować. Tuż po pierwszych protestach wielu komentatorów podnosiło, że Białorusini nie mają lidera, zwłaszcza po tym, jak na Litwę trafiła Swiatłana Cichanouska. Brak przywódcy ogólnonarodowego zrywu miał być największym mankamentem, który teraz zamienia się w atut chcących zmian w kraju Białorusinów.

Reżim Łukaszenki na początku uderzył mocno i brutalnie, próbując zawczasu zastraszyć każdego, kto wychodzi na ulice. Uzyskał efekt odwrotny, bo fala zatrzymań i okrutne obchodzenie się z demonstrantami sprawiły, że zaczęto pokojowo, za dnia, protestować.

Brak lidera tego zrywu sprawił z kolei, że władze w Mińsku nie są w stanie wziąć kogoś na celownik i zacząć powoli rozmontowywać oddolny ruch Białorusinów. Siłą protestujących stało się więc to, co miało być ich słabością. Demonstruje naród. A w sobotę w Grodnie o godz. 14 ruszyły kolejne protesty.

Czytaj też:
„Przez 15 godzin nas bito, torturowano, zastraszano”. Witold i Kacper wrócili z Białorusi

Źródło: WPROST.pl