Sumliński, człowiek, który chadzał na skróty

Sumliński, człowiek, który chadzał na skróty

Dodano:   /  Zmieniono: 
Człowiek, który chadzał na skróty Wojciech Sumliński - dziennikarz śledczy z wielkimi sukcesami i wielkimi wpadkami. Teraz miał trafić do aresztu. Jego historia, z próbami samobójczymi, emocjonalnym listem do prasy, z niejasną rolą starych i nowych służb specjalnych, bardziej przypomina scenariusz thrillera niż życie - ocenia dziennikarka "Rzeczpospolitej".
29 lipca Sumliński napisał do mediów m. in., że zdarzają się takie dni, po których nic nie jest tak jak wcześniej, "po których człowiek umiera – chociaż żyje". „Dla mnie ten najtragiczniejszy dzień nadszedł 13 maja br.".

Wtedy do warszawskiego mieszkania dziennikarza wkroczyli funkcjonariusze ABW. Podczas rewizji zabrali tysiące stron dokumentów, w tym setki opatrzonych klauzulą tajne. A także właściwie skończoną książkę o operacjach inwigilacyjnych służb specjalnych PRL. Dziennikarz na 48 godzin trafił do aresztu. Tam miał podjąć pierwszą próbę samobójczą. W tym samym czasie przeszukano domy trzech innych osób, członków komisji weryfikacyjnej WSI – Piotra Bączka i Leszka Pietrzaka oraz emerytowanego pułkownika WSI Aleksandra L., który wcześniej opowiadał różnym dziennikarzom, że może im dostarczyć nieopublikowany raport z weryfikacji służb specjalnych. I to właśnie pułkownik L. zdaje się być kluczową postacią w historii, która się przytrafiła Sumlińskiemu. Dziennikarz twierdzi dziś, że to, iż w "ograniczony sposób zaufał L.", było jego największym błędem.

Sumlińskiemu, który otrzymał w 1997 roku nagrodę ministra spraw wewnętrznych i jako jeden z pierwszych pod swoim nazwiskiem pisał o mafii pruszkowskiej, zdarzyła się wpadka. Pochopnie odczytał zdobyte dokumenty ze śledztwa i adwokatem broniącym mafię uczynił Jana Olszewskiego.

– Miał bezkrytyczne podejście do informatorów i zdarzało mu się chodzić na skróty przy pisaniu tekstów – uważa Jacek Łęski, wówczas czołowy dziennikarz śledczy „Życia", w którym pracował Sumliński. – Ale obecne zarzuty noszą znamiona prowokacji policyjnej. Znaleźli sobie dziennikarza, który ma słabe punkty i bezwzględnie to wykorzystali. Tak właściwie można załatwić każdego.

Dziennikarka opisuje wszystkie wzloty (m.in. opublikowane we "Wprost" zeznania skruszonego gangstera "Pruszkowa", "Masy") i upadki Sumlińskiego, ale z opinii dziennikarzy, które o nim przytacza, wynika, że postawione mu zarzuty są nadużyciem.

.– To, co teraz robią z Sumlińskim, to zwykłe draństwo – taka opinia jest powszechna wśród dziennikarzy śledczych - pisze "Rz".