Wybory a sprawa Polska

Wybory a sprawa Polska

Dodano:   /  Zmieniono: 
Decyzja o tym, kto zostanie następcą George'a W. Busha, będzie miała znaczenie nie tylko dla Amerykanów. Z racji pozycji, jaką na świecie zajmują Stany Zjednoczone, obsada personalna Białego Domu może mieć wpływ na losy całej planety.
Z TARCZĄ NA ROSJAN
McCain, choć stara się na każdym roku podkreślić różnicę między sobą a odchodzącym prezydentem, nie zamierza zasadniczo zmieniać kursu wytyczonego przez jego rządy w polityce zagranicznej. Nadal będzie ona miała charakter w dużej mierze militarny – republikanie tradycyjnie są przychylni apetytom przemysłu zbrojeniowego. Nawet w realiach obecnego kryzysu finansowego, senator z Arizony opowiada się za utrzymaniem, a nawet zwiększeniem obecnego poziomu wydatków na obronę. Wszystkie prowadzone programy będą więc kontynuowane, co tyczy się również rozwoju systemu obrony przeciwrakietowej.
Jeśli więc McCain zasiądzie w Białym Domu, można powiedzieć niemal na 100 procent, że zgodnie z wcześniejszymi porozumieniami na terytorium Polski powstanie amerykańska baza z rakietami przechwytującymi. Będzie to miało wielorakie konsekwencje. Z jednej strony stacjonowanie żołnierzy USA będzie tworzyć nową jakość pod względem geopolitycznym, oznaczając otwarte zainteresowanie Amerykanów regionem zarezerwowanym uprzednio dla Rosji lub Niemiec. Obecność na naszej ziemi instalacji mającej strategiczne znaczenie dla Ameryki da nam być może lepsze gwarancje bezpieczeństwa niż członkostwo w NATO i Unii Europejskiej. Możemy też liczyć na rozwój współpracy wojskowej, gdzie dostarczenie baterii Patriotów będzie zaledwie początkiem.
Z drugiej strony, tarcza nie pomoże w odbudowie dobrych relacji z Rosją. Moskwa może odpowiedzieć na postrzegane zagrożenie dla własnych interesów dalszymi prowokacjami bądź demonstracjami siły, co wpłynie negatywnie na stabilność całego regionu. W stosunkach z Unią Europejską jeszcze trudnej będzie nam pozbyć się etykietki „osła trojańskiego" USA. Nie można też wykluczyć ryzyka ataku terrorystycznego na instalacje.
Za rządów republikańskiego kandydata należy również spodziewać się twardego kursu w stosunkach z Kremlem. McCain w odróżnieniu od Busha nie darzy rosyjskiego przywódcy specjalną estymą. Gdy odchodzący prezydent zapraszał Putina na swoje ranczo i oświadczał, że wejrzał w jego duszę, kandydat republikanów oznajmił, że w oczach Rosjanina widzi tylko trzy litery – K, G i B. Po wybuchu wojny o Osetię McCain wzywał do solidarności z Tbilisi, oznajmiając, że wszyscy jesteśmy Gruzinami i porównał działania rosyjskie do interwencji Armii Radzieckiej w Pradze i Budapeszcie. Wreszcie w artykule w „Foreign Affairs" z zeszłego roku, gdzie prezentował własną koncepcję polityki zagranicznej, sugerował, że Rosja musi ustąpić miejsca w grupie G-8 prawdziwym demokracjom – Indiom i Brazylii.
Ważne miejsce w programie McCaina zajmuje współpraca z innymi mocarstwami jądrowymi w celu walki z dalszym rozprzestrzenianiem broni atomowej, a także Liga Demokracji, którą zamierza powołać już w pierwszym roku swojego urzędowania. Koncepcja ta została wysunięta przez konserwatywnych politologów kilka lat temu, w odpowiedzi na blokowanie ONZ przez państwa w rodzaju Rosji i Chin. Liga ma być koalicją państw demokratycznych z całego świata, przejmującą od Narodów Zjednoczonych rozwiązywanie problemów globalnych. Zakres jej działań ma być niezwykle szeroki: od walki z pandemią AIDS i ociepleniem klimatu po nakładanie sankcji na niedemokratyczne reżimy i interwencje humanitarne. Oczywiście ma ona funkcjonować pod przywództwem Ameryki i promować amerykański punkt widzenia na sprawy światowe.
Polska, podobnie jak ponad setka innych demokracji świata, na pewno otrzymałaby zaproszenie do Ligi. Nie bardzo wiadomo jednak, co by to dokładnie dla nas oznaczało. Wizja proponowana przez McCaina jest na razie bardzo mgławicowa. Nie wiadomo, czy Liga miałaby być ONZ-bis, czyli sformalizowaną organizacją międzynarodową, czy zaledwie luźną konfederacją. Nieznany jest jej kształt instytucjonalny. Wreszcie pod znakiem zapytania stoi jej efektywność: demokracje świata mają na wiele spraw poglądy odmienne od USA i raczej nie zgodzą się działać pod dyktando Amerykanów.

EUROPA PONAD WSZYSTKO
Dla Baracka Obamy jednym z podstawowych zadań amerykańskiej polityki zagranicznej jest poprawa wizerunku USA na świecie, nadszarpniętego w wyniku 8 lat prezydentury Busha. W skład tego wchodzi odnowa dialogu transatlantyckiego, który praktycznie przestał istnieć po wybuchu wojny w Iraku. Za równorzędnego partnera po drugiej stronie Atlantyku Obama uważa jednak Unię Europejską, nie pojedyncze państwa. Stąd kandydat demokratów jako prezydent położy nacisk na relacje Waszyngton-Bruksela kosztem poszczególnych stolic. Będzie to prawdopodobnie oznaczało więcej czasu spędzonego z Barroso czy europejskimi liderami (Merkel, Sarkozy), nie z Donaldem Tuskiem czy Lechem Kaczyńskim. W takim wypadku sukcesy w naszych relacjach ze Stanami Zjednoczonymi zależeć będą przede wszystkim od tego, jaką pozycję wywalczymy sobie w strukturach unijnych. A biorąc pod uwagę nasze dotychczasowe doświadczenia, nie wygląda to optymistycznie.
Dobrą wiadomością jest natomiast akcent położony przez Obamę na wojnę w Afganistanie. W odróżnieniu od Iraku, interwencję w którym uważał od początku za błąd, walka z reżimem talibów jest przez niego postrzegana jako kluczowa dla wygrania wojny z terroryzmem. To dobry znak dla Warszawy, gdyż polski kontyngent w Afganistanie należy do najliczniejszych i, w przeciwieństwie do innych oddziałów, nie ma nałożonych ograniczeń utrudniających jego użycie. Stąd nasza obecność w Azji Środkowej powinna zapunktować we wzajemnych relacjach. Może nawet bardziej niż właśnie zakończona misja iracka.
W sprawie tarczy stanowisko Obamy nie jest do końca jasne. Z jednej strony nie sprzeciwia się on samej idei obrony przeciwrakietowej, z drugiej natomiast opiera się wdrażaniu obecnych systemów, uznając je za niesprawdzone. Nie wydaje się, by nowa administracja całkowicie zarzuciła ten projekt – opór przemysłu zbrojeniowego byłby zbyt silny – natomiast należy się liczyć ze spowolnieniem jego realizacji. Zwycięstwo Obamy może więc oznaczać, że baza w Polsce nie powstanie przynajmniej w ciągu kilku najbliższych lat.

WSPÓLNA KIEŁBASA WYBORCZA
Obaj kandydaci zgodni są, co do rozwiązania najbardziej przeciągającego się problemu we wzajemnych stosunkach – sprawy zniesienia wiz. Pierwszy w tej sprawie wypowiedział się Obama, który w oświadczeniu z okazji wizyty prezydenta Kaczyńskiego w USA w lipcu zeszłego roku stwierdził, że obowiązujące przepisy nie oddają historycznych więzów oraz obecnych strategicznych relacji między Polską a Stanami Zjednoczonymi. McCain zajął się tym problemem dopiero w ostatnich dniach, przyciśnięty listem od prezesa Kongresu Polonii Amerykańskiej, Franka Spuli. W odpowiedzi kandydata republikanów znalazło się w zasadzie to samo, co w oświadczeniu Obamy. - Polska jest cennym sojusznikiem USA, a obecne wymogi wizowe nie odpowiadają charakterowi wzajemnych stosunków. Takie deklaracje nie będą raczej miały większego znaczenia. Organem, który ma najwięcej do powiedzenia w regulowaniu przekraczania granicy amerykańskiej, jest Kongres. Obietnice wprowadzenia ruchu bezwizowego należy zatem traktować jako przymilanie się do Polonusów w gorącym politycznym okresie, nie jako rzeczywiste zamierzenia.

POWRÓT NA ZIEMIĘ
Niezależnie jednak od tego, kto zasiądzie w Białym Domu, wybór dokonany przez Amerykanów nie będzie miał fundamentalnego znaczenia dla dalszego rozwoju stosunków między oboma krajami. Po pierwsze, wiele zależeć będzie od ludzi, którymi otoczy się nowy prezydent: wiceprezydenta, sekretarza stanu czy doradcy do spraw bezpieczeństwa narodowego. Ich poglądy, dotychczasowe doświadczenie w polityce zagranicznej, czy stojące za nimi grupy interesów będą odgrywać znacznie większe znaczenie niż osobowość Obamy czy McCaina. W tym kontekście nadzieje możemy wiązać z osobą Joe Bidena, który jako członek senackiej komisji do spraw zagranicznych był jednym z architektów rozszerzenia NATO na wschód w latach 90. Skład potencjalnej administracji McCaina jest bardziej zagadkowy. Członkowie Partii Republikańskiej są na razie bardziej zajęci walką o korzystny wynik wyborów niż rozdzielaniem stołków.
Po drugie, nawet z najbardziej przychylnymi naszemu krajowi politykami na wysokich stanowiskach, Polska nie może liczyć na to, że zajmie w polityce zagranicznej USA równie prestiżowe miejsce, co Wielka Brytania i Izrael. Po pierwsze, nie mamy odpowiednich narzędzi, by odgrywać specjalną rolę w świecie – ani dyplomatycznych, ani gospodarczych, ani politycznych. Po drugie, nie leżymy w regionie żywotnym dla interesów Ameryki. Europa Środkowa, na szczęście dla nas, nie jest zapalną częścią świata w rodzaju Bliskiego Wschodu. Nie możemy więc się spodziewać, by Amerykanie traktowali nas w sposób podobny do Izraela bądź Pakistanu. Po trzecie wreszcie, nie mamy odpowiednio zorganizowanego lobby w Waszyngtonie. Stąd istnieje obawa, że USA będą traktować nas jak do tej pory: jako usłużnego sługę, który zawsze będzie do dyspozycji, nie stawiając żadnych warunków. By to się zmieniło, musimy odpowiedzieć sobie na pytanie: czym są dla nas Stany Zjednoczone, czego od nich oczekujemy i co możemy dać w zamian.