Lepistoe do Małysza: gut, walczymy dalej

Lepistoe do Małysza: gut, walczymy dalej

Dodano:   /  Zmieniono: 
Fot. Reuters/Forum 
Finowie uchodzą za naród zamknięty w sobie i nie ukazujący emocji. Taki jest też Hannu Lepistoe, trener Adama Małysza. Po zdobyciu przez niego w sobotę olimpijskiego srebra szkoleniowiec poklepał "Orła z Wisły" w ramię, a jedyne co powiedział, to "dobra robota, walczymy dalej".

"Nie mieliśmy okazji, żeby na spokojnie porozmawiać. Nie było jeszcze na to czasu. Zobaczyliśmy się dopiero jak wróciłem do wioski. Przyszedł do mnie do pokoju, poklepał po ramieniu i powiedział: +gut+. Podziękowałem mu, byłem niesamowicie dumny i wzruszony, a on nic, tylko dodał: +walczymy dalej+. Typowy Hannu" - ocenił Małysz.

Małysz bardziej emocjonalnie podszedł do zdobycia swojego trzeciego medalu olimpijskiego. Na podium wprawdzie nie płakał, ale jak przyznał "łezka cały czas się po oku toczyła".

"Na szczęście nie szlochałem. Są to spore przeżycia i zawsze stając na podium tak ważnej imprezy jak olimpiada jest to coś niesamowitego i serducho bije mocniej" - zaznaczył.

Wzruszającym dla niego momentem było, gdy ujrzał przed sceną, na której stoi podium olbrzymią polską flagę.

"Miała chyba 3,5 metra na dwa. Koledzy z Tychów przyjechali i rozłożyli. Nawet Simon Ammann mnie szturchał jak to zobaczył" - dodał.

Medal Małysz zadedydokował swojemu sztabowi: Hannu Lepistoe, Robertowi Matei i Maciejowi Maciusiakowi.

"Gdy złapałem we wrześniu kontuzję i przez miesiąc nie trenowałem, podtrzymywali mnie przez cały czas na duchu. Dziękuję im za to, że zgodzili się ze mną pracować. Dedykuję im ten medal. Należy im się za ich ciężką pracę" - powiedział.

Czy Małysz-Lepistoe to idealny duet? "Hannu zawsze da się przekonać. Nie jest uparty i gdy mam argument, to można z nim podyskutować. To człowiek z wielkim doświadczeniem, który wie, że jak zawodnik coś mówi, należy to respektować" - ocenił.

Kur... Adam, zaje...

Małysz po konkursie nie miał nawet czasu na obejrzenie swoich skoków. "Zdążyłem jedynie odebrać 96 sms-ów, które dostałem z gratulacjami. Popłakałem się przy nich po raz kolejny, ale nie dałem rady odpisać. Tylko je +przekartkowałem+ i wskoczyłem pod prysznic. A potem już musiałem jechać na dekorację" - powiedział.

Najbardziej ucieszył się wiadomością od kuzyna Sylwka. "Ale nie wiem, czy mogę to otwarcie zacytować, bo zawierał brzydkie słowa, ale był bardzo sympatyczny. To jest mój odwieczny fan i wiele radości sprawił mi ten sms" - przyznał wicemistrz olimpijski.

Po namowach dziennikarzy Małysz się jednak ugiął i zacytował: "Kur... Adam, nie wiem co mam ci powiedzieć. Zaje...".

Podczas igrzysk po zakończeniu konkurencji zawodnicy stają na podium, ale nie otrzymują medali tylko kwiaty. Dekoracje odbywają się każdego dnia wieczorem w Whistler Medals Plaza w centrum miasta. Są to bardzo starannie przygotowane uroczystości. Występują znane zespoły muzyczne i taneczne, a przed sceną zbiera się kilka tysięcy osób.

Zaufał Hannu bezgranicznie

Hannu Lepistoe jest według Adama Małysza osobą, która najbardziej pomogła mu w sięgnięciu w sobotę w kanadyjskim Whistler po srebrny medal olimpijski. Skoczek z Wisły ma nadzieję, że Polski Związek Narciarski nie będzie zły na fińskiego szkoleniowca za ...rachunek telefoniczny.

"Hannu to wielki trener i człowiek. On cały czas wierzył we mnie, przygotowywał mnie tak, by ta forma przyszła na olimpiadę. Zaufałem mu bezgranicznie, bo nie miałem wyjścia. Gdybym tego nie zrobił, to ta współpraca nie miałaby sensu. Mam tylko nadzieję, że związek nie będzie na niego zły, bo telefonów wykonuje codziennie mnóstwo" - podkreślił Małysz

Do kogo wydzwania Lepistoe? "Ma swoich przyjaciół, kolegów i specjalistów w Finlandii, którzy cały czas mu doradzają i pomagają. Można do takich zaliczyć Mattiego Pulliego, który był wielokrotnym trenerem fińskiej reprezentacji. Ja nie wiem o czym oni mówią, bo rozmawiają po fińsku, ale przecież jest dobrze. Czego chcieć więcej?" - dodał.

Współautorów sukcesu było jednak jeszcze więcej. "Taką grupę, jaką miałem w tym roku, to mogę całować po nogach. Zrobili dla mnie wszystko, co było możliwe i było to widać. Medal jest medalem. Po to przygotowywałem się cały sezon, by tutaj pokazać szczyt formy. Chciałem sobie udowodnić, że mimo mojego wieku potrafię skakać, wygrywać i walczyć o najwyższe trofea. To dla mnie najważniejsze i mam nadzieję, że duża skocznia przyniesie mi również szczęście" - powiedział wicemistrz olimpijski.

Jaka jest zatem zasługa w tym samego Małysza? "Trenowałem sumiennie i wykonałem wszystko tak, jak zaplanowaliśmy. Pewnie też ta wiara, której nie traciłem, robiła swoje" - zaznaczył.

"Orzeł z Wisły" przyznał, że miał momenty zwątpienia. "Chociażby jesienią, gdy złapałem kontuzję i przez miesiąc nie ćwiczyłem. Trenowałem tylko głową. To nie jest to samo co nogami, a to przecież jest dla nas najważniejsze. Hannu jednak cały czas powtarzał, że wie, iż ja nie odpuszczę i będę myślał o treningach i o tym, co mam zrobić. Psychicznie tego miesiąca nie straciłem, trochę może fizycznie, ale trener zapewniał mnie, że do olimpiady zdążymy".

Już po pierwszej serii Małysz wiedział, że podium jest w jego zasięgu.

"Przed pierwszym skokiem myślałem, że ci, co byli przede mną, skakali dalej. Słyszałem na górze duży aplauz, ale nie znałem odległości. Wiedziałem, że lądowałem między dwie czerwone linie, więc przypuszczałem, że to będzie gdzieś około 103 metrów. Dało mi to drugą pozycję i byłem trochę zaskoczony, bo po reakcjach kibiców myślałem, że wcześniej były dłuższe skoki. W końcu zakończyło się na trzecim miejscu i dało mi to dobrą pozycję do ataku przed kolejną serią" - ocenił.

Po drugiej próbie sędziowie długo nie podawali not. "Czekałem i patrzyłem na tablicę z wynikami i jak pojawiła się +jedynka+ przy moim nazwisku, odetchnąłem. Wiedziałem wtedy, że medal jest" - powiedział.

Czy liczył w tym momencie na złoto? "Musiałby się stać brzydki przypadek, gdyby Simon nie skoczył daleko. On jest w takim gazie, że trudno do czegokolwiek się przyczepić" - podkreślił.

W sobotę Małysz zajął drugie miejsce w konkursie olimpijskim na normalnej skoczni. Wygrał Szwajcar Simon Ammann, a na trzecim miejscu znalazł się Austriak Gregor Schlierenzauer.

Pozostali Polacy bez sukcesów

Z czwórki polskich biathlonistek, które rywalizowały w sprincie na 7,5 km, najlepiej zaprezentowała się 21. Krystyna Pałka. Ani razu nie spudłowała na strzelnicy, ale pobiegła słabiej i do niespodziewanej zwyciężczyni Słowaczki Anastasiji Kuzminy straciła prawie minutę.

Pozostałe Polki szanse na dobre lokaty pogrzebały w strzelaniu stojąc. Magdalena Gwizdoń zajęła 35. miejsce, Weronika Nowakowska 36., a Agnieszka Cyl 42.

Sławomir Chmura zajął 16. miejsce w wyścigu panczenistów na 5000 m. Wygrał Holender Sven Kramer. Polak prawdopodobnie wypadłby trochę lepiej, gdyby nie to, że przy zmianie torów został potrącony przez Rosjanina Aleksandra Rumiancewa, zdyskwalifikowanego przez sędziów za ten incydent.

W eliminacjach odpadli reprezentanci Polski w short tracku - Jakub Jaworski na 1500 m i Patrycja Maliszewska na 500 m. Oboje momentami prowadzili w swoich wyścigach, ale później dali się wyprzedzić bardziej doświadczonym rywalom.

Maciej Kurowski zajmuje 24. miejsce po dwóch ślizgach saneczkarzy.

PAP, mm