Zmiany i strach

Dodano:   /  Zmieniono: 
Rewolucja w Afryce Północnej zaskakuje swą skalą i gwałtownością zarówno ekspertów, jak i polityków europejskich i amerykańskich. Deklaracje poparcia pod adresem kolejnych buntujących się społeczeństwem to przede wszystkim dobra mina do złej gry.
Być może gdyby u władzy w Białym Domu nadal byli neokonserwatyści, wzywający swego czasu do demokratyzacji Iraku, Iranu, Jemenu i Arabii Saudyjskiej, dziś Amerykanie prowadziliby agresywniejszą politykę i aktywnie wspierali opozycję w Bahrajnie, Libii, Egipcie, Tunezji, Syrii i Jemenie. Na czele USA stoją jednak realiści i chociaż Stany Zjednoczone oraz państwa Unii Europejskiej oficjalnie wspierają procesy demokratyzacji i liberalizacji, to zdecydowanie wolą ewolucyjną, a nie rewolucyjną drogę Arabów do demokracji.

Gwałtowna zmiana to zagrożenie dla stabilności systemu międzynarodowego, a to prowadzi do negatywnych konsekwencji – potencjalnego kryzysu gospodarczego, wzrostu cen surowców energetycznych oraz pojawienia się fal uchodźców, którzy będą szturmować granice Unii Europejskiej. Gwałtowna i rozlewająca się na region rewolucja sprawia, że przyszłość okazuje się być niepewna, a niepewności nikt nie lubi. Np. w Libii równie prawdopodobnym scenariuszem jest obalenie dyktatora, jak i jego zwycięstwo, okupione wieloma ofiarami. Różnica między Egiptem a Libią jest taka, że egipskie wojsko solidaryzuje się ze społeczeństwem, a libijskie – przynajmniej jeśli wierzyć doniesieniom – atakuje demonstrantów z powietrza. Jedno zdaje się być pewne – szalony pułkownik dobrowolnie nie odejdzie.

Muammar Kadafi to lider wyjątkowo nieprzewidywalny. Mimo kontrowersji, które towarzyszą mu od lat, ostatnio udało mu się wrócić na europejskie salony. W ostatnich latach z Libią zawarto kontrakty warte wiele miliardów euro. Dziś powody do obaw mają szczególnie Włosi, którzy zainwestowali w kraju Kadafiego wyjątkowo dużo pieniędzy. Jednak nie inwestycje są dziś najważniejsze – cały świat zadaje sobie pytanie, kto może zastąpić Kadafiego? Może jakiś światły demokrata, który wprowadzi Libię w XXI wiek? A może nowy Kadafi, tyle że młodszy i bezwzględniejszy? W wielkiej polityce czasem lepiej stawiać na sprawdzonego konia.

Unia Europejska ma wielki problem – nagle bowiem miłość do demokracji i chłodny pragmatyzm znalazły się w poważnym konflikcie. Libia to główny partner Starego Kontynentu w walce z nielegalnymi imigrantami z Afryki, którzy są zmorą w Europie. Dzięki Kadafiemu wskaźnik prób przekroczenia południowej granicy Unii Europejskiej – głównie do Włoch i na Maltę – spadł w ostatnich kilkunastu miesiącach niemal o 100 procent. Jeśli nie będzie Kadafiego, a Libia pogrąży się w chaosie, czy nie nastąpi powrót do przeszłości? A może będzie jeszcze gorzej, bo do Europy zaczną uciekać sami Libijczycy?

Z kolei Amerykanie nie martwią się nielegalnymi imigrantami – ich niepokoi głównie sytuacja w rejonie Zatoki Perskiej. W Bahrajnie stacjonuje V Flota US Navy. Jeśli dojdzie do obalenia sunnitów rządzących krajem wpływy zdobędzie większość szyicka, a to może wzmocnić Iran, co oczywiście nie leży w interesie Waszyngtonu. Najgorszy, choć mało prawdopodobny scenariusz zakłada, że po Bahrajnie doszłoby do zmian władzy w Kuwejcie i Katarze.

Jedno jest dziś pewne – reżimy przyjazne Zachodowi – zaczynają się sypać jak domki z teatr. Co stanie się jutro. Tego nie wie nikt – ale wszyscy się boją.