Jak oni fałszują

Jak oni fałszują

Dodano:   /  Zmieniono: 
Trzy polskie stacje telewizyjne rozpoczęły bój o telewidza. Polsat, TVP2 i TVN wytoczyły swoje najcięższe działa i nie omieszkają ich użyć. Cel? Upolować jak najwięcej telewidzów.
Tej wiosny mamy do wyboru trzy epickie - nie bójmy się tego słowa - widowiska: polsatowskie „Must Be The Music", dwójkową „Bitwę na głosy" oraz TVN-owski „X Factor". Żaden z trzech programów nie jest wprawdzie zbyt oryginalny - wszystkie powstały na zagranicznych licencjach, ale czy to ważne? W końcu my też byśmy mogli, gdybyśmy tylko chcieli, ale dusza Polaka nie pozwala mu się chwalić.

Po „X Factor" możemy się spodziewać dobrej muzyki. Będzie to popowa i plastikowa miksturka - zapewne niejeden z wykonawców podniesie wokalną rękawicę i spróbuje wykonać utwór Czesława Niemena. A 16-letni chłopak o anielskim głosie sprawi, że Kuba Wojewódzki na chwile przestanie być ironistą. Będzie emocjonalna oprawa, pełna wzruszeń i uniesień rodem z opery mydlanej. Znacie? Znamy. To posłuchacie.

Mimo że Polacy lubią tylko te piosenki, które już kiedyś słyszeli, i te programy, do których już się przyzwyczaili, "X Factor" może okazać się po sukcesach trzech edycji „Mam talent" wielka klapą. Formuła programu trąci myszką, a poza tym jury, które zawsze stanowi o sile tego typu show - tym razem nie dopisuje. Mamy Czesława Mozila, skądinąd sympatycznego gościa, któremu jednak ciężko przychodzi wyrażanie swoich myśli. Istnieje uzasadniona obawa, że montażyści TVN nie będą na tyle cierpliwi, by pozwolić Czesławowi dokończyć choć jedną dłuższą myśl. Dalej jest nowość w światku jurorsko-celebryckim: Maja Sablewska. To podobno najjaśniejsza gwiazda polskiego artystycznego managementu. Sama twierdzi, że nie jest i nie chce być celebrytką. Biedna - najwyraźniej nie wie, że nie od niej to zależy. Na razie uchodzi za herod babę. Jury uzupełnia stary wyga Kuba Wojewódzki. Tego pana nie trzeba przedstawiać. W branży mówi się już, że na jego nagrobku będzie napis "Juror". Złośliwsza wersja tego samego gagu brzmi: "Ten, dla którego stworzono program telewizyjny, by miał na utrzymanie porsche". Kuba Wojewódzki niejednemu muzycznemu dyletantowi zdrowo przyfasoli. Ale raz czy dwa nawet ów budzący strach juror się rozczuli. Nad wszystkim czuwa Jarosław Kuźniar. Znany dziennikarz, który z niejednego pieca chleb już jadł: z politycznego, kulturowego, lajfstajlowego, internetowego, newsowego. Słowem – człowiek renesansu.

Polsat oferuje nam show pod polsko brzmiącym tytułem "Must Be The Music". Rarytas i gratka dla wszelkiej maści cyników - bo będzie z czego drwić. Poplątanie z wymieszaniem. Old mama polskiej piosenki Ela Zapendowska, dyrygent Adam Sztaba, polski talent nad talenty muzyczne, dziennikarskie, taneczne, czyli Łozo oraz Kora i jej pies. Efekt tej mieszanki? Chaos i banał. Formuła programu jest dobrze znana. Amatorzy wychodzą na scenę, kręcą bioderkami, tupią nóżkami, trochę śpiewają. Niektórzy nawet nieźle. A jurorzy? "Słowa, słowa, słowa". Specjaliści z Polsatu nie dołożyli starań, by zapewnić widzom dobrą rozrywkę. Montaż programu woła o pomstę do nieba. Totalny brak komunikacji z widzem, brak narracji, reżyserii. Zupełnie jakby twórcy chcieli powiedzieć: "Masz, zachwyć się i wynocha". Całkiem zgrabnie wkomponowuje się ten program w największa atrakcję wieczoru, czyli reklamy. Dobrze, że choruję na telewizyjną niestrawność.

Na deser „Bitwa na głosy". Program wyróżniający się swoją formułą. Celem programu nie jest wyłonienie gwiazdy muzyki rozrywkowej, która dzięki wygranej wyda swój pierwszy album, w którym zaśpiewa o jajecznicy. Chodzi tu wyłącznie o dobrą zabawę. Jurorzy nie obiecują uczestnikom programu złotych gór, wyżyn showbizu, sławy i chwały, ani nawet tego, że po wszystkim będą mogli wystąpić w telewizji śniadaniowej. "Bitwa na głosy" to rozrywkowe spotkanie dinozaurów, gwiazdek, spadochroniarzy i tonących okrętów. Mamy tu zarówno Krzysztofa Cugowskiego, Urszulę Dudziak, Piotra Kupichę, Nataszę Urbańską, Halinę Młynkovą, braci Golców, wokalistę Leszczy oraz Michała Wiśniewskiego. Gospodarzem programu jest multimilioner Hubert Urbański.

Mimo interesującego zestawienia osobowościowego (w jury zasiadają i Grażyna Szapołowska, i Wojciech Jagielski, i Alicja Węgorzewska), nieoczywistej formuły oraz marketingowego rozmachu, program charkocze jak silnik zdezelowanego fiata. Program trwa prawie dwie godziny. I to bez reklam. Te dwie godziny to, poza paroma kilkudziesięciosekundowymi występami artystów, paplanina, nieudane żarty Huberta Urbańskiego (który najwyraźniej pretenduje do zastąpienia Strasburgera w Familiadzie) oraz członków jury, a także cała kuchnia, skopiowana z "Tańca z gwiazdami".

Wielkie maszyny produkujące pieniądze ruszyły w pogoń za widzem. SMS-y słane będą w milionach. Nastolatki będą szaleć, starowinki przeglądać strony „Życia na gorąco". YouTube aż furczeć będzie od nowości. Jurorzy staną się większymi gwiazdami niż uczestnicy zdzierający gardło. I tylko żal, że programy rozrywkowe emitowane w polskich stacjach telewizyjnych służą przede wszystkim wylansowaniu kolejnych celebrytów. Przykre, że o jakości programu ma świadczyć liczba wysłanych przez widzów SMS-ów. Na szczęście w sukurs przychodzą stare słowa starego Groucho Marxa: "Telewizja jest bardzo pouczająca. Jak tylko ktoś włącza telewizor, wychodzę do sąsiedniego pokoju i czytam książkę".