PrzywóDzTwo

Dodano:   /  Zmieniono: 
Tomasz Lis (fot. WhiteSmoke Studio) 
W tych dniach decyduje się kierunek, w którym Polska pójdzie w najbliższych latach. Jak to, czy nie zdecydowaliśmy o tym w zeszłą niedzielę? – zapytają Państwo. Nie, zdecydowaliśmy wyłącznie o tym, w jakim kierunku Polska nie pójdzie.
Napisałem „decyduje się", a to żadne „się". Decyduje o tym PDT, Premier Donald Tusk. Jarosław Kaczyński powiedział w wyborczy wieczór, że przyjdzie czas, gdy Warszawa stanie się Budapesztem. Kaczyński mówił o pełni władzy dla siebie, nie o Budapeszcie w Warszawie, ale o sobie w roli wszechwładnego Orbána. Cóż, w sensie niemal pełni władzy Budapeszt w Warszawie już mamy – Donald Tusk ma władzę większą niż którykolwiek polski polityk po 1989 r. Idzie o to, by Tusk nie był Orbánem. Więcej! By był anty-Orbánem.

Jeszcze kilkanaście dni temu Donald Tusk mógł być teoretycznie kolejnym pokonanym premierem, kolejną osobą w kilkunastoosobowym gronie byłych polskich premierów. Dziś zaczyna się dla niego prawdziwe rendez-vous z historią. Kluczowe jest pytanie o jego wizję tego, gdzie Polska ma być za kilka lat, oraz o to, którędy i w jakim tempie do tego punktu dojść. Także o to, czy jego rząd nadal będzie realizował taktykę „ścibolenia", czy też zdecyduje się wrzucić wyższy bieg i podkręcić tempo. Bo hasło „ścibolenie" nie pojawiło się w czasie światowego kryzysu, lecz przed nim. Kryzys stał się alibi dla ścibolenia.

Jest zrozumiałe, że Donald Tusk nie chciał być kolejnym premierem jednokadencyjnym. W Ameryce jednokadencyjna prezydentura w najgorszym razie uznawana jest za klęskę, w najlepszym za porażkę. Ale dwukadencyjne lub dłuższe rządy wcale nie są gwarancją sukcesu i pozostawienia po sobie bezdyskusyjnie dobrze ocenianego spadku. Spójrzmy na młodego Busha, na Zapatero, na Berlusconiego. O zasługującym na szacunek historycznym dziedzictwie rządów decyduje bowiem nie umiejętność utrzymania się przy władzy, lecz umiejętność robienia z niej właściwego użytku.

Czy w najbliższych latach Donald Tusk będzie nam przewodził, czy tylko za nami podążał? Czy będzie szedł za sondażami, czy sondaże będzie kształtował? „Naszym celem nie jest zadawanie ludziom bólu" – zwykł odpowiadać premier na pytanie o niezbędne reformy – wypluć słowo „reformy" – zmiany. Ale celem lidera musi być właśnie przeprowadzanie niezbędnych zmian po to, by nie fundować ludziom bólu w przyszłości. Jak ząb boli, to lepiej iść do dentysty dziś niż za rok (ja ze strachu nie idę ani dziś, ani za rok, ale to inna sprawa).

Donald Tusk w ostatnich czterech latach kilkakrotnie pokazał i odwagę, i polityczny instynkt. Wtedy, gdy cztery lata temu zdecydował, że przyspieszone wybory są lepsze niż tymczasowa koalicja „wszyscy kontra PiS". Wtedy, gdy powiedział, że rezygnuje z prezydentury, bo chce realnej władzy. I ostatnio, gdy niemal o własnych siłach zagwarantował Platformie ponowne wyborcze zwycięstwo. Ale prawdziwy test czeka go teraz. Prawdziwy test wyobraźni oraz wizji.

Co tak naprawdę wyborcy powiedzieli premierowi 9 października? Powiedzieli, że wolą premiera Tuska niż premiera Kaczyńskiego. Powiedzieli też, że mu ufają. Ale co oznacza w tym wypadku „ufają"? Mam wrażenie, że ufają mu, iż zrobi 100 proc. tego, co można zrobić w trudnych warunkach, a nie, że zrobi tylko 30 proc. tego, co możliwe, tłumacząc się trudnymi warunkami.

Rok temu, gdy pytałem premiera, jaki spadek po swych rządach i jakie wspomnienie po sobie chciałby zostawić, odpowiedział, że chce, by ludzie pamiętali, że był w porządku gościem. Sądzę, że gdyby w istocie takie było to dziedzictwo i to wspomnienie, byłoby to znakiem niepowodzenia Donalda Tuska. Bo z wdzięcznością wspominamy nie fajnych nauczycieli, lecz nauczycieli wymagających, którzy nie zabiegali o nasze dobre samopoczucie, ale o nasz rozwój – potrafili nam dać wycisk, żeby było nam łatwiej w życiu.

Wyborcy, jak słyszymy, pokazali 9 października swój racjonalizm, swoją odpowiedzialność, swoją mądrość. Donald Tusk nie tylko powinien, ale musi się do tej odpowiedzialności i mądrości odwołać, tłumacząc, namawiając i przekonując Polaków do poparcia zmian dla Polski niezbędnych. Potraktowani poważnie odpowiedzą tym samym. Dziewiątego października Polacy nie zawarli kontraktu z Donaldem Tuskiem. Raczej powiedzieli premierowi, że na sensownych, poważnych, dorosłych warunkach może z nimi zawrzeć kontrakt. Dziewiąty października nie był więc aktem społecznego podziękowania dla władzy. Był raczej rodzajem udzielenia władzy dalszego kredytu, raczej krótkoterminowego i z wysokimi odsetkami. Władza dostała silny mandat, ale straszliwie się pomyli, jeśli zapomni, że jest to mandat warunkowy.

Nikt nie wzywa premiera Tuska do kawaleryjskich szarży. Jego odpowiedzialność i ostrożność trzeba cenić. Ale w momencie wielkich wyzwań nadmierna ostrożność bywa kunktatorstwem, które przekreśla szanse na zmiany i wiarę ludzi w przywództwo lidera. Prawdziwe przywództwo wymaga nie tylko odpowiedzialności i ostrożności. Potrzebne jest jeszcze trzecie „o" – odwaga.