W nowym rządzie są więc ministrowie, którzy są politykami z pierwszych stron gazet, a znani są przede wszystkim z tego, że są politykami Platformy Obywatelskiej - są to np. minister sprawiedliwości Jarosław Gowin czy minister sportu Joanna Mucha.
Są osoby, które są posłami, ale które są politykami drugiego szeregu - jak np. minister edukacji narodowej Krystyna Szumilas.
Są osoby, które są sprawdzone w poprzednim rządzie - były już ministrami, a na dodatek są znane z pierwszych stron gazet, jak np. minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski.Są tacy, którzy byli ministrami i dalej nimi zostali, choć próżno ich szukać na pierwszych stronach gazet - takim przykładem jest minister obrony narodowej Tomasz Siemoniak.
Są osoby docenione za dotychczasową pracę na rzecz rządu - jak np. minister administracji i cyfryzacji Michał Boni.Są osoby, które do tej pory w ogóle nie były rozpatrywane publicznie jako kandydaci na ministrów. Takim przykładem są wspomniani już wcześniej Gowin czy Mucha.
Innymi słowy Tuskiem kierowała mieszanina rożnych motywów, a w doborze ministrów brakowało mu jakiejś jednej myśli przewodniej. Każda decyzja premiera ma minimum dwa motywy. Dobrym przykładem jest casus Gowina - z jednej strony jest to próba rozegrania sytuacji w "wewnętrznej opozycji", o której mówił Tusk, a z drugiej strony rozładowanie napięcia panującego w szeregach potencjalnych kontrelit w PO, które mogłyby wyrażać swoje niezadowolenie z tempa przeprowadzania reform.Jeśli miałbym krótko scharakteryzować rząd, to powiedziałbym, że to nie jest rząd, który się łatwej charakterystyce poddaje. Na pewno jakimś zaskoczeniem jest brak w rządzie Grzegorza Schetyny, ale nie jest to jakieś szczególnie wielkie zaskoczenie.