Szansa Arafata

Dodano:   /  Zmieniono: 
Premier Izraela Ariel Szaron miał prosty plan - zadać Palestyńczykom na tyle silny cios, by zmusić ich do rozmów pokojowych i zaprzestania zamachów na izraelskich cywilów. Czołgi izraelskie oblegały m.in. kwaterę główną lidera palestyńskiego Jasera Arafata w Ramalli, by wymusić na Palestyńczykach odsunięcie Arafata, wydanie osób podejrzewanych o działania terrorystyczne i powrót do rokowań.
Plan udał się tylko w połowie. Cios został zadany, wielu terrorystów pojmano. Ale Arafat wyszedł z konfliktu z tarczą. Rosła liczba ofiar, nienawiść po obu stronach konfliktu, napięcie w regionie i presja na Izrael. Trzeba było mediacji międzynarodowej, głównie USA, by przerwać blokadę. Tyle osiągnięto, ale i tak nie udało się przełamać impasu.
Pod naciskiem Waszyngtonu pojawiła się jedynie iskierka nadziei na przerwanie zaklętego kręgu przemocy. Zapadło iście salomonowe rozwiązanie. Z kwatery Arafata wydano wprawdzie osoby oskarżane o zabicie izraelskiego ministra turystyki i przemyt broni, lecz trafiły one nie do więzienia izraelskiego, tylko do aresztu pod wspólną strażą palestyńsko-brytyjsko- amerykańską. Arafat triumfował, podnosząc rękę w geście zwycięstwa. Na ulicach Ramalli wykrzykiwano jego partyzancki przydomek: Abu Ammar.
Dla Palestyńczyków byłoby jednak lepiej, gdyby ich lider skorzystał z drugiej, być może ostatniej szansy, przemiany z wojownika w męża stanu. Będzie mu bardzo trudno, gdyż stracił wiarygodność zarówno w oczach zachodnich przywódców, jak i ważnych arabskich sąsiadów: Egiptu i Jordanii, które od lat stawiają na pokój z Izraelem. Z drugiej strony, liczne ofiary (w "drugiej intifadzie" zginęło trzy razy więcej Palestyńczyków niż Izraelczyków) wywołały pragnienie odwetu. A to -- nigdy nie sprzyja dążeniom do pokoju.
Juliusz Urbanowicz