Reforma emerytalna: emerytury będą wyższe, czyli… niższe?

Reforma emerytalna: emerytury będą wyższe, czyli… niższe?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Związkowcy z Solidarności nie wierzą, by reforma emerytalna poprawiła los przyszłych emerytów. Czy mają rację? (fot. PAP/Rafał Guz)
Zmiany w systemie emerytalnym zapisane w przyjętej przez Sejm ustawie rozłożone są w czasie na niemal 30 lat. Polacy będą przechodzić na emeryturę w wieku 67 lat od 2020 roku, a Polki – od 2040 r. Rząd tłumaczy, że dzięki dłuższej pracy Polacy będą mogli liczyć na wyższe emerytury. Czy aby na pewno?
Dziś emerytura kojarzy się w Polsce z gwałtownym zubożeniem i wręcz degradacją społeczną. Skojarzenie to jest jednak błędne – współcześni emeryci są bowiem jedną z najbogatszych grup polskiego społeczeństwa. Według GUS średnie przychody per capita w gospodarstwach domowych emerytów wyniosły w 2010 r. niemal 1650 zł – na więcej mogły liczyć jedynie rodziny przedsiębiorców i menadżerów (za „Rzeczpospolitą"). Seniorzy wypadają pod względem finansowym znacznie lepiej od osób pracujących i rodzin wychowujących dzieci. - To pokolenie, w którym prawie każdy ma zabezpieczenie socjalne oraz majątek, np. dom czy mieszkanie. Większość przez całe życie pracowała i płaciła składki – mówi o sytuacji emerytów w Polsce Mieczysław Augustyn, senator PO i przewodniczący parlamentarnego zespołu ds. osób starszych. Skoro więc obowiązujący aktualnie system zabezpieczeń społecznych zapewnia emerytom stopę przychodów na tak wysokim poziomie, dlaczego rząd chce go reformować?

Żyjesz dłużej? Pracuj dłużej!

Podstawową zmianą wynikającą z przegłosowanej 11 maja przez Sejm ustawy będzie wydłużenie wieku uprawniającego do przejścia na emeryturę z 60 do 67 lat dla kobiet i z 65 do 67 lat dla mężczyzn. W uzasadnieniu rządowego projektu ustawy czytamy, że podniesienie wieku emerytalnego uchroni gospodarkę przed brakiem rąk do pracy z powodu niżu demograficznego oraz uchroni przyszłych emerytów przed obniżeniem relatywnej wartości świadczeń związanym z dłuższym życiem.

To uzasadnienie jest zastanawiające – zważywszy na fakt, że w Polsce co czwarty młody człowiek nie ma pracy a pracodawcy niezbyt chętnie zatrudniają osoby po pięćdziesiątce. Pierwszy argument podany przez rząd jest więc raczej dmuchaniem na zimne - w Polsce przez długi czas problemem będzie raczej bezrobocie niż niedobór pracowników.

Ważniejszy jest argument numer dwa - wydłużanie się średniej życia Polaków i – co za tym idzie – kurczące się emerytury. Dlaczego fakt, że żyjemy dłużej jest dla rządu problemem? To proste – tak zaprojektowaliśmy sobie system emerytalny. Od czasu reformy wprowadzonej przez rząd Jerzego Buzka w 1999 r. wysokość emerytury z I filaru w ZUS zależy od wysokości zebranych składek (dla osób które zaczęły pracę przed wejściem w życie reformy wylicza się jeszcze tzw. kapitał początkowy) i szacowanej przez GUS liczby miesięcy dalszej oczekiwanej długości życia. Im dłużej żyjemy na emeryturze, tym więcej wypłat trzeba nam zagwarantować ze zgromadzonego przez nas kapitału. Skoro więc żyjemy coraz dłużej – to przed głodową emeryturą może nas uchronić tylko dłuższa praca, która oznacza więcej wpłaconych składek i – jakkolwiek brutalnie by to nie zabrzmiało - mniej wypłat. W rezultacie emerytury mają być wyższe. Tyle teoria.

Emerytury wyższe...

Czy po wprowadzeniu przez rząd reformy emeryci rzeczywiście mogą liczyć na wyższe wypłaty z ZUS-u? Na początku warto zastanowić się w jaki sposób można mierzyć wysokość emerytur. Porównywanie wartości nominalnych nie wydaje się najlepszym pomysłem - obecnie przeciętna emerytura z ZUS wynosi ok. 1,6 tys. zł, tymczasem jeszcze kilkanaście lat temu wysokość świadczeń wyrażano w milionach. Nawet zakładając, że ze względu na większą stabilność gospodarki nie grozi nam hiperinflacja, trzeba pamiętać, że perspektywa 28 lat jakie pozostały nam do momentu zakończenia reformy jest bardzo odległa i bez wątpienia przez ten czas inflacja w istotny sposób zmieni siłę nabywczą złotówki. Nawet jeśli przyszli emeryci dostaną większe niż dziś emerytury, niekoniecznie będzie ich stać na więcej.

Wysokość emerytur można porównywać również wyliczając ich siłę nabywczą według kursu złotego dla danego roku. Pozwala to wyeliminować wpływ inflacji. Sposób ten dobrze sprawdza się do badania przeszłości, jednak z prognozami na przyszłość sytuacja wygląda nieco gorzej. Poziom inflacji trudno bowiem dokładnie przewidzieć nawet z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. W perspektywie dziesięcioleci można mówić co najwyżej o pewnym poziomie przybliżenia.

Równie niepewne prognozy dotyczą trzeciego sposobu porównywania wielkości emerytur, czyli tak zwanej stopy zastąpienia. Wskaźnik ten to po prostu procentowy stosunek wartości emerytury do ostatniej pensji. Jeżeli po przejściu na emeryturę dostaniemy dwa razy mniej niż wyniosła nasza ostatnia wypłata to stopa zastąpienia wyniesie 50 proc. Analiza stopy zastąpienia pozwala określić na ile zmieni się sytuacja materialna danej osoby po przejściu na emeryturę - trudno jednak na jej podstawie porównywać emerytury wyliczane od różnego poziomu zarobków. Nikt nie wie też ile wyniesie jego ostatnia pensja.

Wysokość swojej przyszłej emerytury, według wszystkich powyższych kryteriów, można wyliczyć za pomocą specjalnego kalkulatora na stronie ZUS. Jest to dziecinnie proste - wystarczy wprowadzić dane o wysokości zgromadzonego kapitału, przewidywany wiek przejścia na emeryturę oraz przewidywaną wysokość zarobków w porównaniu do średniej krajowej. Każdy może sprawdzić sam o ile - według ZUS - wzrośnie jego emerytura dzięki reformie.

...ale o ile?

Rząd obiecuje, że dzięki wydłużeniu wieku świadczenia dla mężczyzn wzrosną o 20 proc., a dla kobiet – nawet o 70 proc. Dotyczy to jednak wartości nominalnej przyszłych świadczeń. Po uwzględnieniu inflacji późniejsza o dwa lata emerytura mężczyzny będzie wyższa o kilkanaście proc. a dla kobiet siedem lat dłuższej pracy oznacza emeryturę większą o ok. 40 proc. Najbardziej ciekawe są jednak przewidywane przez ZUS stopy zastąpienia - dla osoby urodzonej w 1973 r. pracującej od 24 roku życia za pensję przez cały czas w pobliżu średniej krajowej emerytura w 2040 r. wyniesie ponad 4,4 tys. zł, które będą warte mniej więcej tyle ile obecnie 2,4 tys. zł. Stopa zastąpienia wyniesie jednak zaledwie ok. 30 proc. Polacy urodzeni pod koniec lat osiemdziesiątych mogą liczyć na stopę zastąpienia rzędu 20 proc. (tzn. ich emerytura będzie równa jednej piątej ostatniej otrzymanej przez nich wypłaty). Obecnie przeciętna stopa zastąpienia wynosi w Polsce ok. 56 proc.

Przerażeni? Dobra wiadomość jest taka, że ZUS przewiduje, iż w 2040 r. przeciętny Polak będzie zarabiał ponad 15 tys. zł (8,1 tys. licząc w dzisiejszych złotówkach), a w 2055 r. ponad 30 tys. zł (12 tys. zł). Nie zmienia to jednak faktu, że po przejściu na emeryturę jego przychody mogą spaść nawet pięciokrotnie. Przyszłe emerytury będą więc jednocześnie wyższe i niższe od obecnych - oczywiście wszystko przy założeniu, że długość życia nie będzie rosła szybciej, a przeciętne zarobki wolniej od przewidywań ZUS-u.

Czy może być lepiej?

Powyższe wyliczenia dotyczą tylko emerytur z I filara do którego wpływa ponad 12 proc. naszych pensji plus 5 proc. księgowane na specjalnych indywidualnych subkontach. Obowiązujący obecnie w Polsce system emerytalny jest systemem mieszanym. Kolejne 2,3 proc. wynagrodzenia oddajemy na II filar, a we własnym zakresie możemy oszczędzać na emeryturę w ramach III filaru. W założeniu system mieszany ma łączyć w sobie zalety dwóch podstawowych rozwiązań: emerytur repartycyjnych i kapitałowych.

System repartycyjny, czy też zasada solidarności pokoleń jest elegancką firmowanej przez państwo piramidy finansowej. Przy takim rozwiązaniu (polski I filar) składki odprowadzane przez osoby pracujące obecnie przeznaczane są na wypłatę bieżących emerytur. Jak każda piramida, system funkcjonuje dobrze dopóki ma szerokie podstawy i wąski wierzchołek. Problemy zaczynają się, gdy rodzi się mniej dzieci i mniej młodych ludzi podejmuje pracę, a emerytów przybywa. W Polsce dodatkowym problemem jest również popularność niestandardowych form zatrudnienia - dochody z umowy o dzieło (przez dłuższy czas dotyczyło to również dochodów z umowy-zlecenia) nie są oskładkowane, nie pomagają więc w podtrzymaniu obecnego systemu. Innym rozwiązaniem jest system kapitałowy (OFE), w którym każdy oszczędza na własnym koncie emerytalnym. Takie rozwiązanie gwarantuje odporność na starzenie się społeczeństwa, naraża jednak ubezpieczonych na ryzyko związane z inflacją i załamaniami na rynkach finansowych.

Swoisty złoty środek pomiędzy obydwoma systemami znalazła Kanada - państwo opłaca z budżetu każdemu Kanadyjczykowi minimalną emeryturę obywatelską po ukończeniu 65 r. życia. Przysługuje ona niezależnie od stażu pracy. Od liczby przepracowanych lat zależy druga część emerytury wyliczana z systemu podobnego do polskiego I filara. Największy udział w emeryturze mają jednak dobrowolnie odkładane oszczędności.

Trudno oczekiwać, by Polska szybko dogoniła Kanadę pod względem poziomu życia (choć w perspektywie roku 2040 wszystko jest możliwe) i możliwości gromadzenia kapitału przez obywateli. Z przytoczonych na początku artykułu danych GUS wynika, że to raczej emeryci niż osoby w średnim wieku dysponują dziś w Polsce wolnymi środkami na oszczędności. Polakom wchodzącym obecnie na rynek pracy, jeżeli w ogóle znajdą zatrudnienie, jako sposób na wyższą emeryturę pozostaje dłuższa praca. ZUS przekonuje, że może to być metoda bardzo skuteczna. Według kalkulatora dostępnego na stronie Zakładu obecny dwudziestoczterolatek, po przejściu na emeryturę w wieku 85 lat przy stopie zastąpienia powyżej 70 proc. otrzyma w 2073 r. ponad 45 tys. zł.

Pożyjemy, popracujemy, zobaczymy.