Turcja: nie chcemy wojny, strzelamy by ostrzec

Turcja: nie chcemy wojny, strzelamy by ostrzec

Dodano:   /  Zmieniono: 
Tureccy żołnierze w miejscowości na którą spadły syryjskie pociski (fot. EPA/ESBER AYAYADIN/ANADOLU AGENCY/PAP) 
Doradca premiera Turcji Recepa Tayyipa Erdogana oświadczył, że jego kraj nie ma zamiaru wypowiedzieć Syrii wojny, a turecki ostrzał artyleryjski w reakcji na atak moździerzowy ze strony syryjskiej powinien być traktowany jako ostrzeżenie. Wcześniej doradca Ibrahim Kalin mówił, że Turcja będzie bronić swych granic. Dodał, że kontynuowane będą jednak inicjatywy polityczne i dyplomatyczne.

Na nadzwyczajnym posiedzeniu 4 października zebrał się turecki parlament, który ma formalnie zezwolić armii na prowadzenie operacji militarnych na terytorium Syrii "w razie konieczności". Rząd oświadczył, że "agresywne działanie" Syrii stanowi poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa Turcji. Zgoda parlamentu na prowadzenie działań zbrojnych poza granicami Turcji jest ważna przez rok. Turecka konstytucja stanowi, że na każdą zagraniczną operację militarną muszą dać zgodę deputowani.

Choć dwie partie opozycji, w tym główna siła - Partia Ludowo-Republikańska (CHP), zapowiedziały, że będą głosować przeciwko inicjatywie rządu, zgoda parlamentu na prowadzenie operacji za granicą jest praktycznie przesądzona, ponieważ rządząca Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) premiera Erdogana dysponuje większością w parlamencie.

Wieczorem 3 października w syryjskim ostrzale moździerzowym w miejscowości Akcakale po tureckiej stronie granicy zginęło pięcioro cywilów. Akcakale sąsiaduje przez granicę z syryjską miejscowością Tel Abjad, będącą w ostatnim czasie areną walk między siłami prezydenta Baszara el-Asada a Wolną Armią Syryjską. W odwecie za śmierć swoich obywateli turecka armia prowadziła ostrzał artyleryjskich celów po syryjskiej stronie granicy. Zginęło w nich, według Syryjskiego Obserwatorium Praw Człowieka, kilku syryjskich żołnierzy.

PAP, arb