Boniek: zadanie dla PZPN - milion grających w piłkę

Boniek: zadanie dla PZPN - milion grających w piłkę

Dodano:   /  Zmieniono: 
Zbigniew Boniek prezesem PZPN (fot. Piotr Kucza / Newspix.pl) Źródło:Newspix.pl
- Myślałem już, że tym razem nie wystartuję, bo po ostatnich wyborach miałem lekkiego kaca moralnego. Więc walczę ostatni raz. Dziś to dla mnie dobry moment, dojrzały wiek, miłość do piłki jest, biznesy poukładane, więc czas dla PZPN mogę poświęcić. A jak mnie nie wybiorą? Samobójstwa nie popełnię, a przynajmniej taką mam nadzieję - mówił na łamach "Wprost" Piotrowi Najsztubowi Zbigniew Boniek, który właśnie został wybrany na prezesa PZPN.
Piotr Najsztub: Po remisie z Anglią bardziej chce się panu zostać szefem PZPN?

Zbigniew Boniek: Pewnie tak, chociaż to, że wyniki polskiej reprezentacji w tak dużym stopniu rzutują na oceny związku, jest jednym z naszych większych błędów. Te rzeczy trzeba absolutnie oddzielić! Oczywiście polska piłka, kibice, media mają potrzebę zwycięstw i takie zwycięstwa na pewno dają dobrą chemię wokół piłki...

I PZPN. Dlatego uważamy, że jego szef ma pomagać nam wygrywać.

Ocenianie PZPN przez pryzmat reprezentacji Polski jest wadliwe. Wszyscy byśmy chcieli, żeby reprezentacja wygrywała, żeby można było się pod tym zwycięstwem podpisać i często kartą przetargową kandydatów na prezesów było „a za mojej kadencji to i tamto”. A przecież zadaniem PZPN, oprócz przygotowania reprezentacji i jej dobrych wyników, jest przede wszystkim zarządzanie całą polską piłką, a wiadomo, że w 96 proc. to jest piłka amatorska, a tylko w 4 proc. zawodowa. A to z tej ostatniej PZPN jest głównie publicznie rozliczany.

Czyli szef PZPN powinien się głównie zajmować piłką amatorską?


I cały PZPN jako struktura. Ekstraklasa ma swoją spółkę, pierwsza liga ma swoje stowarzyszenie, tu zadaniem PZPN jest jak największa współpraca i danie narzędzi tym organizacjom, żeby dobrze prowadziły piłkę zawodową. Natomiast sam PZPN jest po to, żeby szkolić, promować, udostępniać, umożliwiać grę w piłkę wszystkim tym, którzy ją kochają. To jest podstawowe zadanie PZPN.

A może związki krajowe piłki nożnej są już niepotrzebnym reliktem dawnych czasów?

Nie! Piłkę na terenie całego kraju PZPN organizuje poprzez swoje komórki wojewódzkie, które na terenie województw tę piłkę organizują. Im związek jest bardziej sprofesjonalizowany, im bardziej kompetentni są ludzie, mają większą chęć do pracy, tym lepiej w województwie ta piłka wygląda. Wszystko zależy od zarządzania i przekazywania pozytywnych emocji, po to by wszystkie dzieciaki chciały grać w piłkę nożną.

To rząd i samorządy budują orliki, więc może gdyby związku zabrakło, nic by się nie stało?

Powiedzmy sobie szczerze, orliki to jest jedna z form promowania piłki na terenie kraju i za nie trzeba bić brawa. Ale to tylko jedna z form. Bo orliki to infrastruktura i boiska, ale do tego trzeba jeszcze dołączyć metodologię treningu, organizację, zaproszenia dzieci w konkretnym celu. A co ja widzę? Dzisiaj piłka stała się trochę sportem elitarnym, bo niby mamy orliki, akademie sportowe, a tak naprawdę rodzice muszą za wszystko płacić! A jak ja bym panu podał nazwiska znakomitych, byłych polskich piłkarzy, z biednych rodzin i środowisk, których dziś nie byłoby na taką naukę stać? Gdyby ich rodziny miały dzisiaj płacić po 180, 220 zł miesięcznie, to oni nie trafiliby na boisko. Dlatego trzeba stworzyć taki system, żeby najzdolniejsi w klubach mogli grać i nie musieli za to płacić. Tak jak to było dawniej. Jak ja szedłem do klubu, to mi dali trampki, koszulkę, spodenki i klub ponosił koszty mojego szkolenia. Jeśli do tego nie wrócimy, to za chwilę piłka będzie naprawdę elitarna. I zadaniem PZPN jest to, żeby z 480 tys. ludzi, którzy dziś grają w piłkę nożną w 40-milionowym kraju, zrobić milion grających.

PZPN na to stać? Żeby amatorską piłkę dzieci miały za darmo?

Oczywiście, związek musi w tym pomagać, to jest prawo i kompetencja, i ma na to środki. Tylko strategia kosztów PZPN musi inna: mniej wydawać na administrację, na śledzika, a więcej na szkolenie. To ważny temat, ale mniej popularny od tego, czy Lewandowski strzeli bramkę, czy wygramy z Anglią...

Albo czy dach mieliśmy zasunąć, czy nie.

O! Tyle było niepotrzebnej dyskusji na ten temat, że aż wstyd.

Pan przeżywał osobiście to, że nie zasunęliśmy dachu?

Nie, ja przeżywałem, kiedy patrzyłem na głupotę Polaków.

W czym się objawiającą?

Widziałem, jak jacyś ludzie chodzą po telewizjach i mówią, że to „wstyd, hańba, żeśmy się skompromitowali”. A skompromitowało się czterech ludzi, którzy za to są odpowiedzialni, a nie żadna Polska! Jeżeli ktoś nie był w stanie zamknąć dachu, ktoś nie przygotował prognozy pogody, ktoś nie wpłynął na innych, żeby dach zamknąć, to nie powód, żebyśmy my, Polacy, się wstydzili. Anglicy, kilka miesięcy temu, na Wimbledonie, zamykali dach, jak wychodziło słońce, a odkrywali, jak zaczynało padać, aż się Federer zdenerwował. Ale nikt nie mówił, że się Anglia skompromitowała.

A nie uważa pan, że problemem dla Polskiego Związku Piłki Nożnej jest też to, że tak bardzo rezonuje z polityką? Że to, co się dzieje w piłce, ma bardzo silny oddźwięk w polityce?

To nie jest sprawa PZPN, tylko raczej naszego kraju, że my nie żyjemy właściwymi problemami. Polska piłka to jest tylko jedna z dyscyplin sportowych, najbardziej popularna, ale tylko. Nie wydaje mi się, żeby sukces reprezentacji polskiej mógł podnieść produkt krajowy brutto czy przegrana mogła go zmniejszyć...

Jeżeli będziemy zwyciężali, to optymizm urośnie i ludzie będą kupowali.

Bez przesady. Ale dlatego też polska piłka musi robić wszystko, żeby się dobrze zorganizować, żeby była lepsza, żeby był w niej większy optymizm, żeby dzieciaki chciały piłkę uprawiać. Nam też trochę przeszkadza nasza polska mentalność, lubimy jeden drugiemu do gardła skoczyć, a PZPN się sam podkłada z niektórymi decyzjami, było kilka tych afer – taśmowa, orzełkowa, dachowa, biletowa. To były rzeczy, które przy dobrym zarządzaniu, zdrowym rozsądku niektórych ludzi można było rozwiązać bezaferowo.

Zna pan inny kraj w Europie, w którym lider opozycji krytykuje rząd w związku z piłką nożną? Chyba tylko u nas tak jest.

Chyba nie… We Włoszech jak nie jest pan kibicem, z jakąś drużyną się pan nie identyfikuje, to nie może być pan politykiem.

Wybory na szefa PZPN już za chwilę. Jakie ma pan szanse?

Trudno powiedzieć. Głosowanie jest tajne, głosuje 118 delegatów i oni zdecydują. Ja zrobiłem wszystko, co było w mojej mocy, żeby ich do siebie przekonać. Przedstawiłem swój program, rozmawiałem z nimi i starałem się ich przekonać do tego, że byłbym odpowiednią osobą do zmiany polskiej piłki. Zrobiłbym to, przede wszystkim polepszając wizerunek, wprowadzając transparentność wszystkich decyzji, zmieniając sposób zarządzania na bardziej menedżerski, żeby mniej pieniędzy było wydane, nie wiadomo po co i na co.

Czyli mówił im pan: „Stracicie trochę wpływów...”?

Nie, nie, nie! Co to znaczy: „Stracicie trochę wpływów”? Nie rozumiem.

„Wasza pozycja osłabnie, bo chciałbym, żeby było bardziej menedżersko, bardziej merytorycznie”?

Wręcz przeciwnie! Ci ludzie też chcieliby, żeby było więcej merytoryki, bo oni chcieliby mieć satysfakcję z tego, co robią! Każdy by chciał być postrzegany pozytywnie i doceniany. A jeśli sposób prowadzenia polskiej piłki byłby lepszy, to wtedy można się pochwalić. Natomiast jeśli to jest robione źle, wadliwie, jeżeli są takie regulaminy, że można nimi manipulować, to tylko masochista by się z tego cieszył. Że lepiej by było, żeby było gorzej, bo wtedy można więcej kombinować – tak jak pan mówi.

Więc nie masochista, tylko kombinator. A właściwie dlaczego pan zadeklarował, że jeśli zostanie szefem PZPN, nie będzie brał pieniędzy? Po co taki gest?

Przekonał mnie pan, będę brał pieniądze.

 No bo jak się pracuje...

Nie, to nie jest tak, że „jak się pracuje”. W Polsce przez 90 lat prezesi nie brali pieniędzy, prawie we wszystkich związkach sportowych, to są nowe trendy, kapitalistyczne.

Niesłuszne?

Nie wiem. Ja mam tak, że co miesiąc mi wpływają pieniądze z wielu moich przedsięwzięć, interesów. I uznałem, że niepotrzebna mi pensja w PZPN… Ale skoro to przeszkadza, to mówię: „Przekonał mnie pan, będę brał pieniądze”.

Nie tyle przeszkadza, ile mogłoby powstać wrażenie, że jak się panu nie płaci, to nie można od pana wymagać.

Wymagać to trzeba od polskiej piłki! I ja właśnie z zarządem chcę tworzyć strategię, budować kierunki, a do ich realizacji są potrzebni profesjonaliści, szefowie, menedżerowie, młodzi ludzie, i im trzeba zapłacić. Największy błąd jest taki, że dzisiaj, jak sędzia pomyli się na polskim boisku, to wszyscy patrzą na prezesa, krzyczą: „Je... PZPN!”. A ja, jako prezes, chcę być tym, który będzie rozliczał menedżerów z tego, dlaczego krzyczą. Bo to nie jest wina prezesa, że się sędzia pomylił, tylko wina kompetentnych organów, czy to związkowych, czy niezależnych, sędziowskich. Prezes nie stoi na wierzchu góry, a wszystko, co jest złe w polskiej piłce, to jest Lato, a wszyscy inni są kryci – nie! Dlatego ja nigdy nie mówiłem, że np. jak nie zamkną dachu stadionu, to wina jest Laty. Jako prezes muszę mieć dyrektora operacyjnego, który jest na każdym meczu reprezentacji i jest odpowiedzialny za wszystkie regulaminy, wie, jak interpretować fakty i jest w stanie kompetentnie reagować, po angielsku. I ja dzisiaj pytam, kto jest takim dyrektorem operacyjnym? Nie widzę. A musi być jasny zakres kompetencji.

Pretensje zawsze będziemy mieli do prezesa, bo trudno wymagać od kibiców, żeby wiedzieli, kto jest dyrektorem, kto za co odpowiada.

Wtedy przyjdzie prezes do telewizji i panu powie, jaki jest podział kompetencji i kto jest za co odpowiedzialny i nie wykonał zadania, a w związku z tym został zwolniony.

To jest trochę tak jak w polityce, premier odpowiada za swoich urzędników, ministrów.

Dlatego jestem przekonany, że dobiorę sobie takich współpracowników, z którymi nie będziemy popełniali takich błędów.

No to będzie brał pan tę pensję czy nie?

Chce pan, żebym brał? Dobra, przekonał mnie pan.

Bo chcę od pana wymagać.

Dobra, ale ja też będę od pana wymagał, żeby jeśli będzie chciał pan ze mną rozmawiać o piłce – to był kompetentny. A czasami dzwonią ludzie, chcą rozmawiać o piłce, o PZPN i w ogóle nie są kompetentni. Muszę panu powiedzieć jedną rzecz: przekonał mnie pan, będę brał pieniądze, jeżeli zostanę prezesem.

Pan też był tak krytyczny wobec prezesa Laty jak opinia publiczna czy trochę go pan rozgrzeszał?

Dla mnie Grzesio jest starym, dobrym kumplem, z którym przez pięć, sześć lat grałem w reprezentacji...

A prezes Grzesio?

Grzegorza prezesowski problem był inny. Według mnie najważniejszych współpracowników sobie dobrał źle, fatalnie. Za każdym razem, jak był jakiś problem, to Grzegorz był wprowadzany na minę, nie umiał niebezpieczeństw dostrzec, a wszystko to, co się dzieje w polskiej piłce, jest zawsze kojarzone tylko z prezesem. To wielka organizacja, pod nazwą „polska piłka”, która ma 16 wojewódzkich związków, kluby ekstraklasy, organizacje ekstraklasy, kluby pierwszej ligi, a przy każdym problemie wszyscy patrzą na prezesa. A powinno być tak, że prezes kontroluje, przygotowuje, realizuje wespół z zarządem, rozwój polskiej piłki, kreuje ją, ale działa bardziej jako organ kontrolujący, rozliczający, tworzący strategię. Natomiast realizacją muszą się zajmować ludzie energiczni, którzy na tym się znają i te zadania wykonują. Prezes nadzoruje cały ruch, a nie jest odpowiedzialny za to, że sędzia nie gwizdnął rzutu karnego.

Panie – może – przyszły prezesie, w którym momencie jesteśmy na drodze walki z korupcją w polskiej piłce? Ta wojna jest już wygrana czy jesteśmy w połowie drogi?

Ta wojna nigdy nie będzie wygrana i zawsze będzie trwała. Powiedzmy sobie szczerze, korupcja w piłce nożnej jest porównywalna do korupcji w naszym kraju, bo ludzie, którzy grają w piłce, to też Polacy. Jeżeli mamy afery taśmowe w rządzie, w ministerstwach, to w piłce też. I z tym trzeba walczyć, przygotować mechanizmy, które spowodują, że będziemy to ograniczać.

Ma pan jakiś pomysł?

Oczywiście, że mam pomysł, prosty. Nie można tego zrobić bez spotkań z prokuraturą, zacieśnieniem z nią współpracy. A przede wszystkim musimy porzucić wstyd związany z korupcją w piłce. U nas to największy problem.

Jaki?

My w sprawach korupcyjnych boimy się kogoś złapać, bo jak już złapiemy, to będą mówili: „O, proszę, jest korupcja!”. Natomiast nie zdajemy sobie sprawy z tego, że im więcej ludzi złapiemy, tym więcej nieuczciwych wyrzucimy z piłki.

Czytam, że oprócz korupcji innym problemem PZPN jest nadużywanie alkoholu. Co pan o tym myśli?

Ha, ha, ha… Ja znam też dziennikarzy, którzy za dużo piją. Osobiście nie piję za dużo.

Czyli nie będzie pan prezesem urządzającym całonocne balangi?

Bunga-bunga mnie w ogóle nie interesuje. Ha, ha, ha...

Jeżeli teraz, po raz kolejny, nie uda się panu wygrać, to już ostatecznie zrezygnuje pan z walki o stołek szefa PZPN?

Myślałem już, że tym razem nie wystartuję, bo po ostatnich wyborach miałem lekkiego kaca moralnego. Więc walczę ostatni raz. Dziś to dla mnie dobry moment, dojrzały wiek, miłość do piłki jest, biznesy poukładane, więc czas dla PZPN mogę poświęcić. A jak mnie nie wybiorą? Samobójstwa nie popełnię, a przynajmniej taką mam nadzieję.

Rozmowa Piotra Najsztuba ze Zbigniewem Bońkiem ukazała się w ostatnim numerze tygodnika "Wprost".