Poród w sieci

Dodano:   /  Zmieniono: 
(fot. sxc.hu)Źródło:FreeImages.com
Był seks, była przemoc, jest i poród. Internet rozprawia się z kolejnym społecznym tabu.

Na brzegu strumyka siedzi naga kobieta, słychać ciężkie westchnienia. Obraz kręcony z ręki trzęsie się w rytm kroków operatora, zbliżającego się do niej. Właśnie zmienia pozycję, aby ulżyć sobie w cierpieniu. Klęka i podpiera się rękami, a jej ciążowy brzuch ukazuje się w całej okazałości. Rozpoczęła się akcja porodowa, która będzie trwała – jak pokazuje pasek na pliku – 33 minuty. Kobieta w bólach wije się na macie do jogi. Nagłe zbliżenie na łono, pojawia się sina głowa noworodka, ponowne zbliżenie wymuszone jest ingerencją ojca-operatora, który w jednej ręce trzyma kamerę, a drugą pomaga wyciągnąć maleństwo. Widzimy zakrwawione niemowlę, łapczywie chwytające powietrze. Film się urywa.

SURVIVAL NA YOUTUBIE

Porody online to moda, która zaczęła się w USA, błyskawicznie podbiła Francję, Hiszpanię, Niemcy czy Czechy i cieszy się w sieci wielomilionową oglądalnością. Możemy znaleźć filmy, w których kobieta rodzi w szpitalu, w domu albo na łonie natury. Niektóre nagrania trwają kilkanaście minut, inne pokazują cały proces porodowy, od chwili odejścia wód płodowych po pierwsze karmienie piersią. Czasem filmy są kręcone z ręki, czasem profesjonalnie. Bez cenzury, bez wycinania czy pomijania mniej estetycznych aspektów, w mocnych zbliżeniach. Kręcą zwolennicy porodu w szpitalu i wyznawcy natural birth. Ci drudzy chcą przywrócić narodzinom ich naturalny charakter. Uważają, że personel medyczny jest przy tym wydarzeniu przeważnie zbędny, czasem nawet bardziej przeszkadza, niż pomaga. Za to bardziej od lekarza potrzebna jest kamera. Autorzy filmów prześcigają się w opisach dających do zrozumienia, że ich dzieło jest ekstremalnie prawdziwe, np. „all real, all natural”. Często dodają, że film nie był retuszowany, zmieniany ani skracany w postprodukcji i że personel medyczny zezwolił na wykorzystanie swojego wizerunku, więc wszystko jest legalne.

Rzeczywiście, rodzące prześcigają się w naturalności, czasem oprócz porodu możemy podejrzeć intymne procesy fizjologiczne. Im bardziej ekstremalny survival, tym więcej zainteresowanych oglądaniem. W komentarzach internauci się przekrzykują, dla jednych oddawanie moczu i kału przez rodzącą na oczach kamery to przegięcie, dla innych sama natura. Emocje widzów są skrajne, nie ma miejsca na neutralność.

POLSKA TROCHĘ NIE NADĄŻA

Polskie porody nie doczekały się jeszcze publikacji w sieci w całości i w tak radykalnej odsłonie jak te w USA, ale wszystko wskazuje, że to kwestia niedługiego czasu. Już możemy zobaczyć polskiego noworodka wyciągniętego z łona, obcinanie pępowiny, czyszczenie z krwi. Możemy towarzyszyć kobiecie w trakcie cesarskiego cięcia. Jej twarz od miejsca akcji oddziela zasłona. I przyszła mama, i internauci w napięciu czekają, aż zza zasłony wyłoni się noworodek. Są też wieloodcinkowe seriale, w których nie widać samego porodu, za to przygotowania w domu i potem okres połogu pokazane są z detaliczną dokładnością.

Można odnieść wrażenie, że świeżo upieczeni rodzice nie chcą już pokazywać infantylnych filmików złożonych z estetycznych zdjęć potomka, ale raczej pragną przekazać prawdziwy obraz tego, co się dzieje na sali porodowej. – Zakładając, że poczucie wstydu jest w zaniku, rejestrujemy śluby i następnie publikujemy je w internecie, to dlaczego nie mielibyśmy pokazać porodu? Umieszczanie treści w sieci jest swoistą transakcją. Kalkulacja jest zazwyczaj prosta: człowiek robi to, co może przynieść mu korzyść – komentuje socjolożka Maria Cywińska.

Betty, jedna z najbardziej aktywnych internautek na amerykańskim forum „Natural Birth”, zrzeszającym setki kobiet z całego świata, które podzieliły się z internautami swoim naturalnym porodem lub mają zamiar to zrobić, uważa, że korzyść jest obopólna: „Chcę, żeby wszyscy zobaczyli najpiękniejszy dzień w moim życiu, nie mogłam tego zatrzymać tylko dla siebie. To wielka radość patrzeć, że codziennie liczba widzów i pozytywnych komentarzy rośnie. A dodatkowo pisze do mnie wiele przyszłych mam, że dzięki mnie czują się spokojniejsze przed własnym porodem”.

Pokazanie własnego porodu może mieć zatem element edukacyjny, bo stwarza szansę na zobaczenie prawdziwej akcji porodowej. – Gdy kobieta jest w ciąży i zobaczy kilka takich filmów, być może mniej się będzie bała własnego porodu – przyznaje Maria Cywińska, ale dodaje: – Niektórzy mogą to obejrzeć, aby przypomnieć sobie swój poród, a jeszcze inni z prostej potrzeby podglądania. Poród online stał się nową sensacją. Dla jednych to będzie piękne i wzruszające, a dla innych straszne lub obrzydliwe.

WSTYD I SENSACJA

„Nie wstydźcie się, jesteście piękne” – przekonuje Betty. „Oglądam każdy nowy film, jeżeli tylko synek mi na to pozwoli i zaśnie wcześniej”. Inne użytkowniczki amerykańskiego forum dołączają do jej apelu i witają nowe panie niczym odważne wojowniczki, które przełamały tę najtrudniejszą barierę, jaką jest wstyd. – Prywatność jest wartością dosyć świeżą, ugruntowała się na początku XIX w., wcześniej ta idea nie była aż tak istotna – przypomina Maria Cywińska. – Być może więc jej czasy jako wartości już się kończą. Może silniejszą wartością jest obecnie potrzeba opowiedzenia o czymś ważnym, potrzeba dzielenia się. A wstyd jest bezpośrednio związany z normami społecznymi: jeśli dana wartość jest w zaniku, to i wstyd pojawia się rzadziej. Dla naszego pokolenia prywatność jest kwestią naturalną, ale być może nie jest to wartość tak głęboko zakorzeniona, jak nam się wydaje, a zatem i wstyd jest słabszy.

Porody online mają jednak wielu przeciwników. Filmy stają się internetową sensacją i budzą skrajne emocje. Internauci toczą wojny na komentarze, prześcigając się w krytyce i ocenie. Niektórzy kopiują filmy, nadają im nowe tytuły i dodają ostrzeżenia: „tylko dla ludzi o mocnych nerwach” albo „nie uwierzysz, ona na serio rodzi, wchodzisz na własną odpowiedzialność”. – Porody w sieci mogą wzbudzać negatywne emocje z wielu powodów. Z jednej strony jest kwestia intymności i poczucie podglądania czegoś niezwykle prywatnego. Z drugiej, to może być naruszenie pewnych granic związanych z fizjologią i nagością – mówi Maria Cywińska. – Z trzeciej, część osób może się sprzeciwiać publikowaniu takich treści w internecie nie tylko ze względu na siebie, ale również ze względu na dzieci i młodzież. Istniejące w polskim prawie oraz różnych regulaminach pojęcie „nieprzy zwoitych treści” jest nieostre i uwarunkowane kulturowo. W obecnej chwili te granice się przesuwają, ale nadal wiele osób może uznać umieszczenie filmu z porodu za rozpowszechnianie treści nieprzyzwoitych.

Ostatnio rewolucje obyczajowe odbywają się właśnie w internecie, to tam są podważane i przekraczane wszelkie obowiązujące tabu, tam pojawiają się nowe trendy łamiące obyczajowe zakazy i społeczną poprawność, jak jest w przypadku porodów online. – Jeżeli uznać, że tabu jest konstruktem opartym na wstydzie i na zakazie kulturowym, to rzeczywiście internet może pomagać w jego obalaniu – uważa Cywińska. Polskie opóźnienie wobec światowego trendu może wynikać z niechętnego stosunku szpitali do rodzicielskich pomysłów filmowania porodów. Skarży się na to w internecie wielu rodziców, ale mimo utrudnień coraz częściej udaje im się nagrać przynajmniej część narodzin potomka, a kolejnym przedłużyć nagrania o kilka cennych sekund, które przybliżają widza do ostatecznego momentu rozwiązania. Można się spodziewać, że niedługo kamera będzie nieodłączną częścią porodu, a publikacja nagrania w internecie – oczywistością. 

Artykuł ukazał się w numerze 32/2014 tygodnika "Wprost".

Najnowszy numer "Wprost" jest dostępny w formie e-wydania.
Najnowszy "Wprost" jest  także dostępny na Facebooku.
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania.

Tygodnik "Wprost" można zakupić także za pośrednictwem E-kiosku
Oraz na  AppleStore  GooglePlay