Premier Kopacz nie wie, o czym mówi

Premier Kopacz nie wie, o czym mówi

Dodano:   /  Zmieniono: 

Nie cichnie dyskusja o propozycji zmian w podatkach i składkach, którą przedstawiła PO. Dlaczego? Bo jest ona tak niejasna, w dodatku została podlana populistycznym sosem pod hasłem „zlikwidujemy składki do ZUS i NFZ” oraz „wprowadzimy 10-proc. podatek”, że budzi mnóstwo znaków zapytania. Więcej: ociera się o groteskę.

Na początek gorzka dygresja. Wciąż nie mogę się oprzeć wrażeniu, że premier Ewa Kopacz, która na konwencji programowej PO prezentowała pomysł jej ugrupowania na podatki i składki, nie wiedziała, o czym mówi. Gdyby tak nie było, nie powiedziałaby przecież o „10-procentowej, jednolitej stawce PIT”. Tak po prostu nie będzie. Gdy zagląda się do spisanego przez PO programu znajdujemy tam informację, że obciążenie pracy wyniesie od 10 do 39,5 proc. Czyli nie ma tam mowy ani o PIT, ani o stawce 10 proc. Trochę się boję, gdy myślę sobie, że na czele rządu mojego kraju stoi osoba, która publicznie mówi o rzeczach, o których nie ma pojęcia. A co jeśli tak jest częściej? Albo jeśli dzieje się tak w kontaktach zagranicznych?

Idźmy dalej i przeanalizujmy to, o czym nie chce głośno mówić przy okazji swojej „rewolucji” PO. Może się okazać, że zamiast uproszczenia systemu otrzymamy koszmarnie skomplikowaną architekturę podatkową z kilkuset progami podatkowymi. Co bowiem oznacza, że klin podatkowy wyniesie od 10 do blisko 40 proc. w zależności od wysokości dochodu i liczby wychowywanych dzieci? W łagodnej wersji progów może być 30 – jeśli będą „przeskakiwać” co 1 pkt. proc. Będzie zatem podatek 10, 11, 12 proc. itd., aż do 39,5. Ale co jeśli jego interwał wyniesie 0,5 lub co gorsza – 0,1 pkt. proc. Wtedy stawek będzie 300.

Następnym wielkim znakiem zapytania jest niemożność czy brak możliwości podania przez PO konkretnych stawek dla konkretnych osób. Wiemy tylko, że mamy zapłacić od 10 do blisko 40 proc., ale nie wiemy, jak będzie to wyglądać w rzeczywistości. Żaden Polak nie może „dopasować” swojej sytuacji z określonym dochodem i liczbą wychowywanych dzieci do wysokości składek, jakie miałby zapłacić. Ale w świat poszedł przekaz: obniżymy podatki, uprościmy system. Co ma to wspólnego z rzeczywistością? W najlepszym przypadku – nie wiemy.

Wiemy natomiast, że PO chce, by wiele osób zapłaciło więcej. Na pierwszy ogień pójdą zleceniobiorcy, którzy będą płacić podatkowo-składkową daninę już nie do wysokości minimalnej płacy, ale od całości dochodów. W kolejce stoją też twórcy, obecnie niepłacący składek na ubezpieczenia społeczne. Choć rząd zapewnia, że dla nich "zostaje po staremu" trudno w to do końca wierzyć. Dalej są osoby zarabiające ponad 30 średnich pensji w roku. Obecnie – po przekroczeniu tego progu – nie płacą składek emerytalno-rentowych do ZUS. Po zmianach Platformy zapłacą nową daninę od całych zarobków. Ktoś krzyknie: dobrze, niech bogacze zapłacą! Pamiętajmy tylko, że jeśli zrobią to teraz, to w przyszłości ZUS będzie miał wobec nich wyższe zobowiązania w postaci wyższej emerytury. A pracujących, którzy będą je obsługiwać, będzie zdecydowanie mniej.

Co więcej, jak zapewniał Janusz Lewandowski, ewentualne obniżki danin zobaczymy po tym, gdy już PO uporządkuje rynek pracy. Czytaj: najpierw oskładkuje wszystko, co się rusza, a później się zobaczy. Cała ta reforma PO przywodzi mi na myśl piosenkę Jana Pietrzaka „Przemiany”.

Fantastyczne przemiany, niesłychane reformy,

nadzwyczajne uchwały, oryginalne poglądy,

radykalne pomysły, pomysłowe projekty,

historyczne decyzje i widoczne efekty...

Tylko drobne pytanie dźwięczy w uszach niemiło:

ile trzeba nazmieniać, żeby nic się nie zmieniło?!

Czyż nie pasuje jak ulał do tego, z czym mamy do czynienia?

Więcej możesz przeczytać w 39/2015 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.