Tłok w bałkańskim korytarzu

Tłok w bałkańskim korytarzu

Dodano:   /  Zmieniono: 
Zajęci wyborami na kilka tygodni straciliśmy z pola widzenia dramat migracyjny państw południa Europy. Kryzys, zamiast zanikać, staje się coraz poważniejszy. Jesienne chłody miały zatrzymać fale uchodźców. Deszcz, błoto i  wzburzone morze zwiększają ryzyko, ale nie osłabiają determinacji. Tłum dalej ciągnie do Europy. Jeżeli w ostatnich dniach nieco mniej osób dociera do wybrzeży Grecji czy Włoch, to raczej za sprawą skuteczniejszej walki z gangami przemytników niż obaw samych imigrantów. Kontrabandy nie udało się do końca zlikwidować, a na każdą nową przeszkodę przemytnicy wynajdują wciąż nowe sposoby. Zachęceni bezradnością (albo pobłażliwością) Greków znów kierują swoich „klientów” do Europy drogą lądową. Na dodatek pojawiło się nowe ryzyko – uruchomienie przerzutu migrantów „kanałem albańskim”, czyli trasą przerzutu, którą tuż po upadku komunizmu w Albanii dostało się do Włoch kilkaset tysięcy mieszkańców tego kraju. Albańczycy pokonujący Adriatyk na zdezelowanych statkach i łodziach rybackich wywołali we Włoszech wielkie problemy, a w okolicach miasta Bari wręcz chaos. DANTEJSKIE SCENY MIGRACYJNE Tym razem prawdziwy dramat rozgrywa się na granicy chorwacko-słoweńskiej, gdzie tłumy migrantów pojawiły się po  uszczelnieniu „zielonej granicy” chorwacko-węgierskiej. Chorwaci mają o  to pretensje do swoich północnych sąsiadów, choć sami nie zrobili nic poza odsyłaniem uchodźców do kolejnego państwa. Gdy nie można już na  Węgry, odstawiają ich do Słowenii. Tak samo robią zresztą kolejne państwa na trasie wielkiej migracji – Grecja, Macedonia, Serbia. Ani Macedonia, ani Słowenia wielkiego wyboru nie mają. Oba państwa o  ludności porównywalnej z liczbą mieszkańców Warszawy i okolic nie są w  stanie same bronić się przed najazdem. Granice szturmuje codziennie kilkanaście tysięcy ludzi. Władze Słowenii próbowały rejestrować przybyszów zgodnie z unijnymi wymogami, ale nawet to przekracza ich możliwości. Dziennie można wystawić dokumenty dwóm tysiącom osób, a  tymczasem mimo chłodu tylko jednej nocy rzekę Sutia na granicy z  Chorwacją przeszło wpław 5-6 tys. ludzi niereagujących na żadne polecenia Straży Granicznej. Na to, że migranci są coraz bardziej asertywni i coraz mniej chętnie poddają się poleceniom służb porządkowych, narzekają już wszyscy, od Grecji po Niemcy. Jeżeli coś jest w stanie zatrzymać ten exodus i ludzką tragedię, to chyba tylko zmiana podejścia Brukseli. Stolice największych państw Unii powoli dojrzewają do zmiany. Z jednej strony wpływają na to dramatyczne problemy krajów tranzytowych na Bałkanach, z drugiej – kłopoty państw przyjmujących największą liczbę uchodźców z Niemcami i Szwecją na czele. W obu tych krajach narasta niepokój i sprzeciw wobec niekontrolowanego napływu imigrantów. Niektóre szacunki mówią o 1,2-1,4 mln uchodźców mających się osiedlić w  Niemczech. W Niemczech tylko w sierpniu i we wrześniu odnotowano 285 napadów i aktów agresji wobec uchodźców. W całym roku było ich ok. 500, co oznacza trzykrotny wzrost w porównaniu z sytuacją rok wcześniej. Nawet w słynącej z tolerancji Szwecji doszło już do trzeciego w tym roku podpalenia ośrodka dla azylantów. Powoli buntują się nawet władze samorządowe w regionach zalanych falą migracyjną, którym brakuje pieniędzy i miejsc w schroniskach. Główny buntownik Horst Seehofer, premier Bawarii, do której trafiło najwięcej przybyszów z południa, zagroził, że jeśli ten land nie uzyska pomocy Berlina i jeśli władze centralne nie zaczną podejmować kroków w celu ograniczenia napływu imigrantów, wówczas samorządy zaczną ignorować decyzje rządu federalnego. Kanclerz Merkel odrzuciła żądania, ale nie ulega wątpliwości, że prędzej czy później będzie musiała pójść na ustępstwa. MAŁE EFEKTY MAŁEGO SZCZYTU Dwa dni obrad unijnych przywódców w Brukseli upłynęły na dramatycznych apelach i sporach między przywódcami państw oskarżających się wzajemnie o spychanie problemów na sąsiadów. Miro Cerar, premier Słowenii, stwierdził, że bez pomocy z zewnątrz jego kraj „załamie się pod naporem fali migrantów”, co wcale nie było dalekie od prawdy. Ostatecznie zadecydowano o wsparciu finansowym borykających się z „najazdem” państw, przysłaniu do nich policjantów i stworzeniu 100 tys. miejsc dla  uchodźców w krajach bałkańskich. Mała szansa, żeby te drobne gesty poprawiły sytuację na Bałkanach. Bez porozumienia z Turcją i zatamowania fali uchodźczej u  źródła, ani Europa nie będzie miała środków na przyjęcie wszystkich potencjalnych imigrantów, ani dramatyczna sytuacja w krajach bałkańskich się nie poprawi. Ale na to na razie się nie zanosi. Przedstawiciela Ankary nie było nawet na brukselskim miniszczycie, choć po  wcześniejszych rozmowach Angeli Merkel z reprezentantami władz tureckich pojawiła się nadzieja na współpracę. Być może sytuacja poprawi się po  wyborach w Turcji, które powinny wyklarować sytuację w tym państwie. Wobec braku jasnej perspektywy coraz więcej państw na trasie nowej wędrówki ludów zaczyna myśleć o bronieniu się na własną rękę, zwłaszcza że przykład zajadle do niedawna krytykowanych Węgier (a także mniej znany przykład Bułgarii) okazuje się zachęcający: liczba uchodźców przybywających do tego kraju spadła z 6–8 tys. do ledwie kilkudziesięciu osób dziennie. Nic dziwnego, że o budowie własnego płotu granicznego zaczęli już mówić premierzy Chorwacji i Słowenii. Szokująco zabrzmiała zapowiedź austriackiej minister spraw wewnętrznych Johanny Mikl-Leitner, która stwierdziła, że jej rząd szykuje „wzmocnione obiekty” na granicy ze Słowenią. Jeszcze niedawno graniczny płot zbudowany przez Węgrów był dla austriackich polityków powodem do  oskarżeń o szowinizm i przywoływania faszystowskich skojarzeń. Oczy wszystkich skierowane są jednak na Niemcy. Jeśli Berlin postawi tamę fali uchodźców, to skutki tego w postaci odwróconego efektu domina odczują wszystkie kraje na trasie marszu migrantów z Bliskiego Wschodu i  Afryki. Na razie Niemcy postulują perswazję i zachęty finansowe dla  tych, którzy pozostają w kraju, choć odmówiono im azylu. Wątpliwe jednak, by poszukujących lepszego życia migrantów do wyjazdu skłoniła wypłata 300 euro dla przybyszów z Bliskiego Wschodu albo 700 dla  Afgańczyków. Problem w tym, że w Berlinie nadal nie ma jasnej koncepcji tego, jak wyplątać się z kłopotów, w które Niemców wpędziły nieodpowiedzialne deklaracje o przyjmowaniu wszystkich potrzebujących. Wygląda na to, że niemieccy politycy pogodzili się już z perspektywą przyjęcia nawet 1,5 mln migrantów do końca tego roku, ale nie zgodzą się na utrwalenie takiego stanu. Nawet do chcących zademonstrować jak największą poprawność polityków zaczyna docierać, że tego ani Niemcy, ani Europa na dłuższą metę nie wytrzymają.
Więcej możesz przeczytać w 45/2015 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.