W "Bardzo długich zaręczynach" znajdziemy wszystko, co zachwyciło nas w "Amelii". Jeunet po raz kolejny wyczarowuje swój magiczny świat, w którym marzenia się spełniają, ludzie wokół są życzliwi i uczynni, nikt nie ma banalnych kłopotów typu za niska pensja, czy kolejki w sklepie. Efekt wzmacnia niepowtarzalnym, charakterystycznym tylko dla siebie sposobem filmowania, długimi, dynamicznymi, choć lekko przekrzywionymi kadrami. Ta filmowa maniera, irytująca w jego wcześniejszych filmach ("Delicatessen", "Miasto zaginionych dzieci"), została dopracowana i teraz stała się bardzo interesującą formą wyróżniającą Jeuneta w tłumie innych reżyserów.
Jednak "Bardzo długie zaręczyny" idealnym filmem nie są. Jeunetowi wyraźnie zabrakło nosa przy obsadzaniu głównej roli męskiej - Ulliel jest aktorem bez wyrazu, pozwolił się zdominować charyzmie Tautou. Pamiętna Amelia też nie zachwyca - jest zimna, zamknięta w sobie. Dziwne, że Jeunet zamiast zaufać sile jej dziewczęcego wdzięku i "ucharakteryzował" ją na kulejącą na jedną nogę nieszczęśnicę.
Jeunet niepotrzebnie stara się też dodać filmowi głębi. Charakterystyczny dla siebie realizm magiczny wzbogaca ogólnymi stwierdzeniami o brutalności i bezsensie wojny. Wszystkie sceny pokazujące front, choć zrealizowane z rozmachem godnym "Szeregowca Ryana", są niewiarygodne, nie wzbudzają przerażenia ani refleksji, tylko rozmazują film. Na pewno jednak ta produkcja nie jest kopią "Amelii" - choć ma kilka usterek, ogląda się ją z dużą przyjemnością, a z kina wychodzi z leniwym uśmiechem na twarzy.
Agaton Koziński
"Bardzo długie zaręczyny" (Un long dimanche de fiancailles), reż. Jean-Pierre Jeunet, Francja, 2004