11 kwietnia 2007

11 kwietnia 2007

Dodano:   /  Zmieniono: 


Felieton

I Program PR

Mili Państwo,
Rocznica się nam dziś przyplątała, że palce lizać. Siedemnastolecie zniesienia cenzury w Polsce. Atlantyk atramentu i Himalaje papieru zużyto od tamtej pory na pomstowanie na temat tej instytucji i ja się nie zamierzam dokładać. Przypomnę więc jedną zmorę, którą sprowadzała cenzura. Tą zmorą była nuda. Miliony ton papieru zadrukowane przez dziesiątki lat ględzeniem, które niczym nie różniło się od odgłosu spłuczki. Dziś sobie to jakoś tam perswadujemy. I zdaje się nam, że ówczesne gazety to były felietony Wiecha czy Kisiela. Skąd! To był promil procentu. Całe szpalty pokrywała nuda. Że ówczesna telewizja to był Kloss albo Kabaret Starszych panów. Znowu Błąd! To były setki tysięcy godzin i niczym dla nikogo. Tak cenzura ma na drugie nuda.

No i właśnie – żeby się nie zanudzić na śmierć, produkowaliśmy historie, którym cenzura nie mogła nic zrobić. Anegdoty towarzyskie, szlifowane przy kawiarnianych stolikach. Taki domowy sposób Ne cenzurę. Dzisiaj można powiedzieć wszystko, ale podobnych uroczych historyjek nie słychać wcale.
Więc przypominam co nieco.

Do modnych lokali Trudo się było dostać, ale i  na to znalazły się sposoby. jeden z nich do perfekcji opanował reżyser Marek Piwowski. Nachylał się do ucha portiera i pytał go konfidencjonalnym szeptem: „Czy pułkownik Kowalski już przyszedł?” Na to spłoszony portier, który z reguły był człowiekiem „ubecji”, odpowiadał porozumiewawczym szeptem: „Nie widziałem jeszcze pułkownika”. „Gdyby o mnie pytał, jestem w barku” – rzucał Piwowski i bez problemów wchodził do środka.


Niektórych tak ta cenzura uwierała, nie mogli żyć bez uprawiania improwizowanych żartów na co dzień. Należał do nich aktor komiczny Kazimierz Brusikiewicz. Udawał na przykład, że jest cudzoziemcem, i w jakimś tam wymyślonym języku pytał o coś ekspedientkę w sklepie. Ta odpowiadała, jak wszystkie PRL-owskie ekspedientki: „Jest tylko to, co widać”. Ale raz trafił swój na swego. Brusikiewicz zamamrotał coś niezrozumiałego do kolejarza stojącego na peronie. Ten, nie odwracając się nawet, odpowiedział błyskawicznie: „Trzecia piętnaście z drugiego peronu”.

Podobnym kawalarzem był także Adolf Dymsza. Pewnego dnia zaszczycono go dekoracją wysokim odznaczeniem w Belwederze - w gronie zasłużonych ludzi kultury i nauki. Kiedy medale już przypięto do klap, Dymsza dyskretnie wsunął do pamiątkowego dyplomu, który dostał, jak wszyscy, dwa tysiączłotowe banknoty. Następnie na oczach najbliżej stojącego, zasłużonego profesora, rozchylił dyplom i powiedział: „Nie wiem, jak panu, ale mnie dali tylko dwa tysiące”. Profesor zaczął oglądać swój dyplom i nabierał coraz wyraźniejszego przekonania, że i on dostał pieniądze, tylko gdzieś się zawieruszyły. Powiedział o tych dwóch tysiącach swojemu sąsiadowi i po chwili już cała ekipa nagrodzonych zawzięcie szukała pieniędzy. Na sali zrobił się szum i dostojnicy państwowi nie mogli zrozumieć, co się dzieje. Dlaczego nikt nie słucha przemówień?

A to tylko jeszcze jeden artysta przechodził do historii. Poza cenzurą.