18 kwietnia 2007

18 kwietnia 2007

Dodano:   /  Zmieniono: 
Felieton
Program I PR


Mili Państwo,

Przyjemnie to słyszeć. W Łomży stanie pomnik Hanki Bielickiej. I nareszcie w kwestii pomników możemy się zając czym znacznie ciekawszym niż ściąganie z postumentu generała Świerczewskiego i podobnych. Zresztą generalnie byłoby miło, gdyby na cokoły trafiali u nas nie ponuracy, który robili rewolucje – w większości samobójcze - lecz rodacy, którzy pomagali się Polakom jakoś po tych rewolucjach pozbierać.
Jak rzeczona Bielicka. Bo - przypomnijmy – Bielicka miała jeden strzał, ale za to „złoty”. Dziunię Pietrusińską z radiowego „Podwieczorku przy mikrofonie”. Jako Dziunia monologowała tydzień w tydzień przez trzydzieści lat.

Cenzura machała ręką: taka tam gadanina przekupy. Błąd! Ta przekupa działała jak hipnotyzerka. I to od młodości Weźmy maturę w gimnazjum w Łomży. Oblała matematykę i zapowiadało się, że będzie powtarzać Rok. Ale jak weszła na polski, jak puściła monolog, jak zamrugała oczętami, jak zakręciła kuperkiem - a była wtedy smukła jak brzózka, proszę zobaczyć stare filmy -  to sam wizytator z Białegostoku polecił jej uznać maturę. Mimo, tej oblanej matematyki.
Ale na właściwą drogę kariery pchnęła - na swoją zgubę - Polska Ludowa. Bo pierwszy poważny występ Hanki Bielickiej odbył się podczas – uwaga uwaga! - uroczystego otwarcia Pałacu Kultury. Bielicka wyszła i zadeklamowała jakiś podniosły apel polityczny. I - natychmiast dostała cenzorski zakaz występów na poważnych uroczystościach. Z uzasadnieniem, że – cytuję – jej występ „obraża godność ludzi pracy”. O co poszło? O samą Bielicką! Bo jak ona wyszła i przeczytała – tym swoim głosem przekupy z Bazaru Różyckiego - o wiecznej przyjaźni ze Związkiem Radzieckim, to publiczność myślała, że  Bielicka robi sobie jaja z sojuszników.
No, więc nie w pałacu Kultury, ale w remizach, w domach kultury w pipidówkach Bilicka była naprawdę u siebie. Tam ją kochali. We wspomnieniach pisała: oto tłucze się autobusem do jakiejś podkrakowskiej wsi, na dworze minus trzydzieści. A tu z sąsiednich wiosek ciągną chmary ludzi w gumofilcach i kufajkach – byle tylko posłuchać pani Hanki. Takim nie śmiała odmówić.

I ona -  Dziunia Pietrusińska - tłumaczyła milionom: Polska to inny kraj niż ten z  Dziennika Telewizyjnego. Polska to nie „zjazdy” i „czyny”, lecz jajecznica przypalona na tanim maśle, szczypiorek, który podrożał, synek, który przynosi dwóje. I łysiejący mąż, który wraca zmęczony po ośmiu godzinach, bezsensownego przystawiania pieczątek - raz w górnym, raz w dolnym rogu blankietu.

Była nie do zdarcia do końca. Trzy lata temu odtańczyłem z Panią Hanką tango w jakimś programie telewizyjnym. Nie opuściła ani jednego taktu, choć chcieliśmy zrobić przerwę w nagraniu. Prosiłem: Pani Hanko, niech pani zwolni. Już bardziej popularna Pani być nie może. Odpowiedziała: „To żadna sztuka powtarzać: wiecie, byłam popularna w Skierniewicach dwadzieścia lat temu. Popularnym trzeba być do końca”.
I Hanka Bielicka jest popularna, że końca nie widać. Na szczęście .