Komu potrzebne takie Towarzystwo?

Komu potrzebne takie Towarzystwo?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Setki milionów złotych publicznych pieniędzy płynęły z Towarzystwa Finansowego Silesia do bankrutujących firm
Ponad 90 mln zł przeznaczone na ratowanie prywatnej grupy kapitałowej, 55 mln zł poręczenia kredytu, który trafił do innej prywatnej spółki - to największe wpadki byłego zarządu Towarzystwa Finansowego "Silesia" (TFS), którym kierował Andrzej Braksator, zaufany Andrzeja Szarawarskiego, wiceministra skarbu sprawującego de facto nadzór właścicielski nad polskim hutnictwem.
- Wykonywaliśmy decyzje właściciela, czyli resortu skarbu - broni się były prezes Silesii, dziś wicedyrektor ds. marketingu w giełdowej Hucie Ferrum.
Postępowanie w sprawie niektórych inwestycji TFS od blisko roku prowadzi Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego. - Śledztwo dotyczy podejrzenia o działanie na szkodę spółki przez poprzedni zarząd - informuje ogólnikowo Michał Cichy, rzecznik katowickiego oddziału ABW.
Katowicka prokuratura też ma przyjrzeć się działalności byłego zarządu Silesii. Rada nadzorcza towarzystwa po zapoznaniu się z wynikami audytu przeprowadzonego w firmie jesienią 2003 r. zobowiązała obecnych szefów TFS do złożenia doniesienia do prokuratury. Audytor, warszawska firma BAA, negatywnie ocenił zaangażowanie finansowe Silesii w Hutę Andrzej, Centrostal Bydgoszcz i Walcownię Rur "Jedność". Obecny prezes Silesii, Jerzy Bradecki, zasłania się tajemnicą handlową i zaledwie ogólnikowo wypowiada się na temat raportu audytora.
- Podstawowe wnioski sformułowane przez audytora były dostrzegane przez zarząd spółki i są przedmiotem sukcesywnej realizacji - zapewnia Jerzy Bradecki. Chodzi o poprawę płynności finansowej, restrukturyzację podmiotów zależnych i weryfikację efektywności niektórych inwestycji kapitałowych.
Problem w tym, że właściwie każda inwestycja towarzystwa budzi spore wątpliwości nie tylko organów ścigania i audytora. Zapewnienia szefów firmy i ministra Szarawarskiego o rychłym osiągnięciu rentowności przez spółki zależne i spłacie zaangażowania kapitałowego wobec TFS można bowiem włożyć między bajki.

442 MLN ZŁ W TRZY MIESIĄCE
Pod koniec 2000 r., jeszcze za rządów Jerzego Buzka, Agencja Rozwoju Przemysłu przejęła spółkę HK Stal, zależną w 100 proc. od Huty Katowice. Zmieniono nazwę firmy na Towarzystwo Finansowe "Silesia", a także jej profil - z produkcyjnego na operatorski. Silesia w ramach programu restrukturyzacji hutnictwa miała pomagać w bieżącym finansowaniu Huty Katowice. Pośrednie finansowanie sektora wymusiły obawy rządu przed oskarżeniami ze strony Brukseli o niedozwoloną pomoc dla hutnictwa.
W ciągu zaledwie trzech miesięcy od powstania Silesii skarb państwa dokapitalizował towarzystwo sumą 442 mln zł. Były to udziały skarbu w takich spółkach, jak Fiat Auto Poland, Pekao SA, Anwil, Kęty. Co ciekawe, miliony złotych spływały na konto firmy, która nawet nie zdążyła podłączyć telefonów w swojej siedzibie.
W październiku 2001 r. zmienił się rząd, zmieniła się też filozofia działania towarzystwa. - W poszukiwaniu nowej misji dla Silesii trzeba było ją przekształcić w podmiot stricte handlowy - mówi wiceminister Szarawarski. Zdecydowano więc o przejęciu za wierzytelności większościowego udziału w Centrostalu Bydgoszcz. Najważniejszym udziałowcom firmy - Czesławowi Tyburkowi, Mieczysławowi Zamelskiemu i Tadeuszowi Bendykowskiemu - Silesia spadła jak z nieba. Kwotą 92 mln zł podwyższyła kapitał, obejmując 51 proc. udziałów w bydgoskiej spółce. Dlaczego publicznymi pieniędzmi naprawiono błędy prywatnych właścicieli (wpędzili spółkę w 100-milionowe długi), wyceniając w dodatku firmę aż na 180 mln zł? Andrzej Braksator tłumaczy, że przejęcie sieci handlowej Centrostalu miało pozwolić na obniżkę cen wyrobów polskich hut na krajowym rynku. - Do tego czasu były one średnio o 20 proc. wyższe niż w eksporcie - mówi.
Do grupy kapitałowej Centrostalu należy Huta Andrzej. Od marca 2003 r. firma znajduje się w stanie upadłości, jej długi sięgnęły 130 mln zł. Przez ponad rok syndyk nie znalazł chętnego na jej wykup. Od jesieni ubiegłego roku zakład dzierżawi Walcownia Rur "Andrzej", spółka utworzona przez Silesię.
- Nie ma nic gorszego niż zatrzymana huta. Środki, które po kilku miesiącach zastoju trzeba wydać na odtworzenie produkcji, są tak wielkie, że takiego zakładu nie opłaca się nawet uruchamiać - tłumaczy utrzymywanie nierentownej huty przy życiu Andrzej Szarawarski.
Minister najwyraźniej nie dopuszcza do siebie myśli o zamknięciu jakiegokolwiek zakładu z sektora hutniczego. Nawet jeśli nie ma żadnych szans na zwrot poniesionych nakładów.

PIĘĆ PROCENT ZŁUDZEŃ
Oddzielnym przypadkiem jest Walcownia Rur "Jedność". Siemianowickie zakłady to współczesna wersja pomników socjalizmu. Walcownia budowana jest od 20 lat. Inwestycja pochłonęła już ponad 600 mln zł, głównie publicznych. Od kilku lat mówi się, że zakład jest praktycznie gotowy. Zaawansowanie ocenia się bowiem na 95 proc. Banki wstrzymały jednak kredytowanie inwestycji. Dlaczego? Zdaniem Braksatora, przyczyną są problemy z własnością gruntów, na których leży zakład. Kilka lat temu w niejasnych okolicznościach kontrolę nad nimi przejął Enpol, spółka gliwickiego biznesmena Eugeniusza Majzy. - W zarządzie walcowni zasiadali ludzie Majzy - podsumowuje krótko Andrzej Braksator. Enpol jest głównym wykonawcą inwestycji. Tam właśnie trafiały kredyty na dokończenie budowy udzielone m.in. przez Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Poręczały je ING Bank Śląski i Silesia. Choć środki zostały wykorzystane, to budowa zakładu produkcyjnego nie ruszyła. Pod koniec minionego roku fundusz zaczął domagać się spłaty odsetek. Ponieważ kasa WRJ świecila pustkami, fundusz zwrócił się do poręczycieli. Kilka tygodni temu posadę prezesa ING BSK stracił Marian Czakański. Wśród powodów rezygnacji wymieniano zaangażowanie banku w kredytowanie Walcowni.
Od kilku miesięcy Silesia stara się o nowe kredyty dla siemianowickich zakładów. Konsorcjum banków na czele z ING BSK nie jest jednak skore do udzielania kolejnych pożyczek. Walcownia wydaje się workiem bez dna. Obawy te częściowo podziela Andrzej Szarawarski: - Ta inwestycja obrosła w legendę - są dziwne zaszłości, tajemnicze operacje, m.in. takie jak konwersja wierzytelności wykonawców na akcje WRJ, przez co rozmył się układ właścicielski - uważa.
Jego zdaniem, jedną z barier w przywróceniu finansowania inwestycji było odzyskanie kontroli państwa nad zakładem. Stąd zaangażowanie Silesii, firmy kontrolowanej przez państwo, i przejęcie przez nią dominującej roli w układzie właścicielskim. Minister nie traci jednak optymizmu. - Jest szansa, że inwestycję w tym roku skończymy - mówi.
Czy są jednak szanse, że inwestycja kiedykolwiek się spłaci? Jerzy Bradecki wymijająco odpowiada, że "przedsięwzięcie powoduje okresowe zamrożenie poważnej części aktywów TFS na stosunkowo długi okres". Na jak długi? Czy na kolejne 20 lat? Niewykluczone.

Opinia bez znaczenia
Silesia koordynuje także prywatyzację Huty Stali Częstochowa. Inwestor dla tego zakładu miał być wybrany już w połowie 2003 r. Na początku 2003 r. hutnictwo przeszło jednak z resortu gospodarki do Ministerstwa Skarbu Państwa. Marek Kossowski, ówczesny wiceminister gospodarki, zdążył jeszcze odwołać Andrzeja Braksatora z funkcji prezesa TFS. Rzeczpospolita powołując się na osobę związaną z prywatyzacją HSCz, napisała, że stracił on posadę, bo chciał cichcem sprzedać majątek huty amerykańskiemu Steel Capital Corporation, a pomysł nie spodobał się wicepremierowi Jerzemu Hausnerowi. - Nie otrzymałem uzasadnienia decyzji. Resort gospodarki pisemnie potwierdził jednak, że zarzuty pod moim adresem nie były prawdziwe - twierdzi Braksator.
Choć zespół negocjacyjny działający w ramach Silesii rekomendował wybór ukraińskiego Związku Przemysłowego Donbasu, to pod koniec lutego resort skarbu wybrał do dalszych negocjacji Grupę LNM, właściciela Polskich Hut Stali. Decyzję tłumaczono najpierw wymogami Unii Europejskiej, a potem chęcią ograniczenia wewnętrznej konkurencji w polskim hutnictwie. Wreszcie zastrzeżenia wobec Donbasu zgłosiły służby specjalne. Po protestach Ukraińców prywatyzacja HSCz została zawieszona i może zacząć się od początku.
- Silesia została powołana do celów, których dzisiaj nie można by realizować. Trzeba ją zmienić w firmę handlową obracającą surowcami i produktami stalowymi, przedsiębiorstwo dysponujące dużą siecią handlową. To jest przyszłość. Dzisiaj firma jest w połowie transformacji - mówi niezrażony Szarawarski.
Mimo że Silesia zasiliła publicznymi pieniędzmi kieszenie sprytnych biznesmenów, że brnie w inwestycje, które mają nikłe szanse na to, żeby kiedykolwiek się spłacić, że wreszcie jej opinia i tak nie liczy się przy wyborze inwestora dla należącej do niej huty, to minister Szarawarski jest przekonany, że towarzystwo jest potrzebne. Niewykluczone. Tylko komu?