Idę o zakład, ze nikt z Was nie pamięta mgr. Hoffmana. Zresztą, prawdę napisawszy, ja go też nie pamiętam, a na ślad jego postaci wpadłam dopiero wtedy, kiedy zaczęłam w Internecie poszukiwać wspomnień o porannej gimnastyce radiowej. I wtedy odkryłam, że sto lat temu urodził się taki facet, Karol Hoffman, przedwojenny lekkoatleta, który od 1946 do 1971 roku prowadził na antenie Polskiego Radia audycje gimnastyki porannej (http://www.repozytorium.fn.org.pl/?q=pl/node/6660), do których opracowywał zestawy ćwiczeń. Nawet dla mnie – to już tylko legenda - chociaż zdaje się, że gimnastyka na antenie Polskiego Radia przetrwała chwilę dłużej…
Potem pojawiła się Jane Fonda ze swoim aerobikiem, jakieś pierwsze kasety video do ćwiczeń przed telewizorem, potem płyty DVD, potem…
Aż wreszcie pojawiły się konsole. A potem konsole z czujnikami ruchu. Oczywiście jest to pewien skrót historyczno-myślowy - ale, szczerze pisząc, Nike+ Kinnect Training skojarzył mi się głównie z tą gimnastyka radiową mgr. Hofmana. Do machania kończynami przed telewizorem jakoś do tej pory nie byłam się w stanie zmusić, mimo że kolekcję płyt tematycznych posiadam dość pokaźną. Skoro jednak w połowie stycznia obok telewizora stanęła kamerka, to i ja postanowiłam przełamać swoja niechęć i wypróbować nową metodę…
Zaczęło się od ostrego starcia, czyli testu. Sprawności, siły, wysportowania i takich tam parametrów. Po kwadransie wymachiwania i podskakiwania okazało się, że mój poziom wysportowania może i mieści się w ogólnie przyjętych normach, ale sprawność to mam marniutką. No pewnie - bo nie robi się testu w piątkowy wieczór po tygodniu ostrego treningu. To taki drobny szczegół.
Po teście okazało się, że mam wybór, czy przez najbliższe cztery tygodnie będę się katowała pod okiem faceta czy kobiety. I czy właściwie chcę się wyszczuplić, wzmocnić mięśnie czy ukształtować sylwetkę. Wybrałam program wzmacniający mięśnie pod okiem trenera Aleksa (wiadomo, nic tak nie mobilizuje jak przystojny facet, nawet wirtualny), byłego piłkarza zawodowego, trenera osobistego i motywatora.
Alex mobilizował. Nie że jakoś specjalnie regularnie znajdowałam czas na ćwiczenia. Ale cztery jednostki trzeba było zrobić. Były tygodnie takie, że zaczynałam tydzień poniedziałkowym przedświtem w towarzystwie wirtualnego trenera, a potem nadrabiałam resztę treningów w weekendy, robiąc mordercze podwójne i potrójne sesje. Dobrze że sesje zasadniczo trwały ok. pół godziny – jakoś można wytrzymać durną rozgrzewkę (zaczynało się zawsze od biegu z wysoko uniesionymi kolanami) i rozciąganie na koniec. Rozciąganie było w siadzie albo w pozycji leżącej - i sensor jakoś tracił czujność w tym czasie. Ach, ile się ten wirtualny trener nasłuchał ode mnie wtedy!
Z Nike Kinnect i Aleksem ćwiczyłam tak cztery tygodnie. Co jakiś czas słyszałam od wirtualnego trenera miłe słowo w postaci: „Za chwilę poprawisz swój dotychczasowy rekord”. Ale częściej było: „Ostatnio miałaś z tym problem, ale dzisiaj powinno być lepiej”. No to było. Podnosiłam te kolana coraz wyżej jeszcze tydzień i pewnie bym sobie wybyła zęby albo zrobiła siniaki na brodzie. Znienawidzonych krokodylków (przysiad-pompka-przysiad-wyskok) robiłam już po kilkanaście w ciągu 30 sekund. Poza tym machałam, podskakiwałam – z coraz większą wprawą i mniejszą refleksją. Robiłam pajacyki, przysiady, wykroki, deski, podpory, podnoszenia. Mało brakowało, a nawet pompki zaczęłabym poprawnie robić… Najbardziej irytujące były momenty, kiedy wydawało mi się, że wykonuję ćwiczenie poprawnie, a kamerka - i za nią trener - twierdzili, że to nie to o co chodzi. Szybko się nauczyłam eliminować zwisające elementy garderoby i inne przeszkadzajki (noga od stołka, kant stolika…). Tylko kotów nie dało się upilnować, więc wspierały nas w ćwiczeniach, ile mogły. Nagrodą za to i motywatorem były miłe słowa od znanych sportowców, które pojawiały się na końcu sesji. W końcu komu by się nie chciało ćwiczyć dla pochwały Cristiano Ronaldo.
Nike Kinnect Training stanowił trening uzupełniający – uzupełniający do biegania i pływania, bywały tygodnie, że musiał zastąpić halę, na którą nie mogłam dojechać. Stał się też przez te 4 tygodnie ważnym elementem wspierającym treningi. Tuż przed testem podsumowującym miesiąc treningów z Aleksem przyszła pora na pierwszy sprawdzian biegowy - pólmaraton w Wiązownie. Mimo nie najlepszej pogody, ukończyłam bieg w czasie 1:38:27, co stanowiło mój najlepszy wynik od prawie dwóch lat. A przecież nie szykowałam się do tego biegu szczególnie, to był tylko sprawdzian kontrolny – prawdziwe wyniki przyszły nieco później i – co już wiecie – były nieco lepsze. Tak, trener Aleks (oraz trening według Nike), też dołożyli cegiełkę i do życiówki w Barcelonie, i do tej na Półmaratonie Warszawskim.
A test kończący program okazał się… pestką w porównaniu do sesji treningowych. Okazało się, że poziom wysportowania wzrósł mi nieznacznie (o 6 punktów), ale poziom sprawności – aż o 16 punktów. Zwiększyłam wytrzymałość i elastyczność, nieco się wzmocniłam i poprawiłam równowagę. Moje wskaźniki wzrosły znacznie ponad średnią przeciętną dla pań w wieku dojrzałym.
Nie wiem, jakie efekty miał Karol Hoffman, jako popularyzator gimnastyki, ale trenerzy Nike+ Kinnect Training mają duży potencjał, żeby ruszyć z kanapy nawet tych, którzy twierdzą że nie mają czasu. Trener Aleks okazał się – przynajmniej w moim przypadku - bardzo skuteczny. Prawie tak, jak Marie – z którą trenował małżonek. Mój mąż, jak to facet, podszedł do sprawy metodycznie - poniżej zamieszczam jego refleksje, które stanowią prawie mini instrukcję obsługi.
TOMEK:
Człowiek z natury bywa leniwy. No dobrze... Ja bywam leniwy. W każdego rodzaju działalności najwięcej energii pożera mi przekonanie samego siebie (czasem wręcz zmuszenie się), żeby zacząć, a potem utrzymać regularność aktywności. Nieważne czy chodzi o treningi, czy naukę języka, czy cokolwiek innego. Dlatego zawsze - kiedy tylko mogę - zrzucam część tej morderczej pracy na osoby trzecie (trenerów, lektorów, instruktorów), którzy narzucą tempo ćwiczeń, zauważą i pochwalą postępy, a błędy wytkną i podpowiedzą, jak sobie z nimi poradzić.
Dlatego koncepcja Nike+ Kinnect Training wydał mi się całkiem pozytywnym pomysłem i z przyjemnością skwitowałem fakt, że będę mógł ów program przetestować. Pierwsze spotkanie okazało się testem dla inteligencji - rozwiąż łamigłówkę ( a właściwie "połącz odpowiednie przewody"). Na szczęście Microsoft X-Box - bo na tym właśnie urządzeniu odpala się program Nike - posiada użyteczną stronę internetową (w języku polskim!), gdzie w zrozumiały sposób opisane są wszelkie możliwe konfiguracje - nawet z takimi starymi telewizorami jak nasz (ma ponad 7 lat).
Skoro o telewizorze mowa... Pora wreszcie wytłumaczyć, czym ów nowatorski program Nike właściwie jest. Otóż - w Twoim własnym telewizorku pojawia się na ekranie Twój osobisty trener, który dobiera Twój osobisty zestaw ćwiczeń, dyktuje tempo, koryguje błędy, zagaduje, motywuje, a Ty sam/sama widzisz własną sylwetkę tuż obok niego i możesz porównać ustawienie ciała, tempo powtórzeń, czy zakres ruchu. A to wszystko we własnym domu, bez konieczności biegania na siłownię o dowolnej orze, kiedy tylko masz pół godziny (albo nawet mniej) na trening - wystarczy tylko włączyć - PSTRYK!
Sprzęt widzi Cię dzięki sensorom fotokomórki. Niestety czasem sensory "kłamią", więc warto zadbać o scenografię ćwiczeń, żeby trening przebiegał bez przeszkód.
Po pierwsze: obcisła koszulka lub dół koszulki schowany w szorty czy spodnie dresowe to mus. Luźny kawałek materiału, zwisający swobodnie, może sprawić, że sensor nie widzi, iż unosicie biodra w leżeniu na plecach lub unosicie się nad ziemią podczas wyprostów ramion w leżeniu przodem (pompek). Przez luźną koszulkę trener uważa, że Twoje plecy (lub brzuch) ciągle leżą na podłodze i nie zaliczy Ci poprawnie wykonanego ćwiczenia.
Po drugie: ograniczenie światła. Czasem warto zasunąć zasłony, ustawić żaluzje lub zgasić lampę, żeby za dużo ostrego światła nie padało na Twoją sylwetkę, lub centralnie w sensor. Ma on wtedy kłopoty z "zobaczeniem" ćwiczącego.
Po trzecie: Twoje tło. Najlepiej, żeby nie było w nim dużych, bliskich przedmiotów, albo rzeczy ruchomych. Na przykład powiewająca w tle firana może oszukać sensor, który będzie uważał, że wciąż się chwiejesz podczas testu równowagi.
Po czwarte: swoboda ćwiczeń. Zbyt nisko wisząca lampa, albo zbyt blisko stojący stół podczas dynamicznych ćwiczeń stanowi po prostu zagrożenie dla Twoich kończyn (i nie tylko). Wierz mi, nawet pozornie oddalone krzesło, potrafi nagle zaboleć w łokciu.
A teraz do rzeczy. Urządzenia mamy popodpinane i skalibrowane, otoczenie bezpieczne, a my sami stoimy już ubrani i gotowi (włączyliśmy urządzenie - PSTRYK!). Pierwsza rzecz, jakiej od nas program zażąda, to ustawienie osobistego profilu. Wybieramy płeć, podajemy wiek, wzrost, wagę. Możemy też wybrać nasz avatar i nicka. Te opcje nie są specjalnie ważne przy treningu, ale zawsze możemy kiedyś zechcieć włączyć się do społeczności - wystarczy podpiąć X-Box do internetu.
Pierwsze kroki w programie to test - zestaw ćwiczeń na szybkość, równowagę, koordynację, gibkość i siłę. Wynik testu pomoże trenerom dobrać odpowiedni zestaw ćwiczeń dla każdego, uporządkowanych w ramach jednego z trzech programów (na wyszczuplenie sylwetki, na wzmocnienie sylwetki i trening typowo siłowy). Piszę o trenerach, bo jest ich dwoje (przynajmniej w podstawowej wersji programu) - Marie i Alex - to oni właśnie będą Twoimi przyjaciółmi i towarzyszami podczas walki z lenistwem, fałdkami tłuszczu, czy podczas budowania muskulatury.
Podczas każdego kolejnego logowania (PSTRYK!) Twój trener od razu wie, w którym miejscu programu się znajdujesz, więc natychmiast możecie przejść do kolejnej sesji treningowej. Jeśli masz akurat więcej energii, warto spróbować wykonać kolejną sesję - zresztą trener też Ci to zaproponuje. W każdej dowolnej chwili możesz sprawdzić postępy w treningu, albo... zmienić trenera. Czasem kobiece "O to chodziło! Dałeś czadu" może zdziałać więcej, niż rzucone w stylu wojskowego trepa "Ostatnio miałeś z tym problemy, więc się postaraj".
Każdy użytkownik oczywiście trenuje według swojego programu, więc równolegle mogą ćwiczyć wszyscy domownicy, a nawet sąsiad czy goście, którzy wpadną do nas na weekend. Dla tych ostatnich można polecić szybkie sesje, programy 5-minutowe, lub po prostu wyzwania - pojedyncze ćwiczenia, w których można rywalizować zbierając punkty. Pompki, przeskoki nad poprzeczką, unikanie piłek w zbijaku, czy uskoki przed zbliżającymi się szklanymi ścianami to tylko niektóre z takich wyzwań.
Zbieranie punktów jest fajne a ich rosnąca liczba cieszy - zwłaszcza, że pokazuje wykonanie konkretnej pracy. Ale znacznie ważniejsze są punkty testowe. Ponowne wykonanie ćwiczeń sprawdzających po zrealizowanym rzetelnie programie pokazuje rzeczywisty postęp - punktowe wartości poprawy Twoich parametrów szybkościowych, koordynacji, równowagi, rozciągnięcia i ogólnej sprawności. A po to przecież włączamy ten program (PSTRYK!).
I na koniec jeszcze jedno: da się ćwiczyć z Nike+ Kinnect Training mając 20-calowy telewizor. Ale jeżeli chcemy się związać z Kinnectem na dłużej, większy ekran na pewno będzie zaletą ;-)
Aż wreszcie pojawiły się konsole. A potem konsole z czujnikami ruchu. Oczywiście jest to pewien skrót historyczno-myślowy - ale, szczerze pisząc, Nike+ Kinnect Training skojarzył mi się głównie z tą gimnastyka radiową mgr. Hofmana. Do machania kończynami przed telewizorem jakoś do tej pory nie byłam się w stanie zmusić, mimo że kolekcję płyt tematycznych posiadam dość pokaźną. Skoro jednak w połowie stycznia obok telewizora stanęła kamerka, to i ja postanowiłam przełamać swoja niechęć i wypróbować nową metodę…
Zaczęło się od ostrego starcia, czyli testu. Sprawności, siły, wysportowania i takich tam parametrów. Po kwadransie wymachiwania i podskakiwania okazało się, że mój poziom wysportowania może i mieści się w ogólnie przyjętych normach, ale sprawność to mam marniutką. No pewnie - bo nie robi się testu w piątkowy wieczór po tygodniu ostrego treningu. To taki drobny szczegół.
Po teście okazało się, że mam wybór, czy przez najbliższe cztery tygodnie będę się katowała pod okiem faceta czy kobiety. I czy właściwie chcę się wyszczuplić, wzmocnić mięśnie czy ukształtować sylwetkę. Wybrałam program wzmacniający mięśnie pod okiem trenera Aleksa (wiadomo, nic tak nie mobilizuje jak przystojny facet, nawet wirtualny), byłego piłkarza zawodowego, trenera osobistego i motywatora.
Alex mobilizował. Nie że jakoś specjalnie regularnie znajdowałam czas na ćwiczenia. Ale cztery jednostki trzeba było zrobić. Były tygodnie takie, że zaczynałam tydzień poniedziałkowym przedświtem w towarzystwie wirtualnego trenera, a potem nadrabiałam resztę treningów w weekendy, robiąc mordercze podwójne i potrójne sesje. Dobrze że sesje zasadniczo trwały ok. pół godziny – jakoś można wytrzymać durną rozgrzewkę (zaczynało się zawsze od biegu z wysoko uniesionymi kolanami) i rozciąganie na koniec. Rozciąganie było w siadzie albo w pozycji leżącej - i sensor jakoś tracił czujność w tym czasie. Ach, ile się ten wirtualny trener nasłuchał ode mnie wtedy!
Z Nike Kinnect i Aleksem ćwiczyłam tak cztery tygodnie. Co jakiś czas słyszałam od wirtualnego trenera miłe słowo w postaci: „Za chwilę poprawisz swój dotychczasowy rekord”. Ale częściej było: „Ostatnio miałaś z tym problem, ale dzisiaj powinno być lepiej”. No to było. Podnosiłam te kolana coraz wyżej jeszcze tydzień i pewnie bym sobie wybyła zęby albo zrobiła siniaki na brodzie. Znienawidzonych krokodylków (przysiad-pompka-przysiad-wyskok) robiłam już po kilkanaście w ciągu 30 sekund. Poza tym machałam, podskakiwałam – z coraz większą wprawą i mniejszą refleksją. Robiłam pajacyki, przysiady, wykroki, deski, podpory, podnoszenia. Mało brakowało, a nawet pompki zaczęłabym poprawnie robić… Najbardziej irytujące były momenty, kiedy wydawało mi się, że wykonuję ćwiczenie poprawnie, a kamerka - i za nią trener - twierdzili, że to nie to o co chodzi. Szybko się nauczyłam eliminować zwisające elementy garderoby i inne przeszkadzajki (noga od stołka, kant stolika…). Tylko kotów nie dało się upilnować, więc wspierały nas w ćwiczeniach, ile mogły. Nagrodą za to i motywatorem były miłe słowa od znanych sportowców, które pojawiały się na końcu sesji. W końcu komu by się nie chciało ćwiczyć dla pochwały Cristiano Ronaldo.
Nike Kinnect Training stanowił trening uzupełniający – uzupełniający do biegania i pływania, bywały tygodnie, że musiał zastąpić halę, na którą nie mogłam dojechać. Stał się też przez te 4 tygodnie ważnym elementem wspierającym treningi. Tuż przed testem podsumowującym miesiąc treningów z Aleksem przyszła pora na pierwszy sprawdzian biegowy - pólmaraton w Wiązownie. Mimo nie najlepszej pogody, ukończyłam bieg w czasie 1:38:27, co stanowiło mój najlepszy wynik od prawie dwóch lat. A przecież nie szykowałam się do tego biegu szczególnie, to był tylko sprawdzian kontrolny – prawdziwe wyniki przyszły nieco później i – co już wiecie – były nieco lepsze. Tak, trener Aleks (oraz trening według Nike), też dołożyli cegiełkę i do życiówki w Barcelonie, i do tej na Półmaratonie Warszawskim.
A test kończący program okazał się… pestką w porównaniu do sesji treningowych. Okazało się, że poziom wysportowania wzrósł mi nieznacznie (o 6 punktów), ale poziom sprawności – aż o 16 punktów. Zwiększyłam wytrzymałość i elastyczność, nieco się wzmocniłam i poprawiłam równowagę. Moje wskaźniki wzrosły znacznie ponad średnią przeciętną dla pań w wieku dojrzałym.
Nie wiem, jakie efekty miał Karol Hoffman, jako popularyzator gimnastyki, ale trenerzy Nike+ Kinnect Training mają duży potencjał, żeby ruszyć z kanapy nawet tych, którzy twierdzą że nie mają czasu. Trener Aleks okazał się – przynajmniej w moim przypadku - bardzo skuteczny. Prawie tak, jak Marie – z którą trenował małżonek. Mój mąż, jak to facet, podszedł do sprawy metodycznie - poniżej zamieszczam jego refleksje, które stanowią prawie mini instrukcję obsługi.
TOMEK:
Człowiek z natury bywa leniwy. No dobrze... Ja bywam leniwy. W każdego rodzaju działalności najwięcej energii pożera mi przekonanie samego siebie (czasem wręcz zmuszenie się), żeby zacząć, a potem utrzymać regularność aktywności. Nieważne czy chodzi o treningi, czy naukę języka, czy cokolwiek innego. Dlatego zawsze - kiedy tylko mogę - zrzucam część tej morderczej pracy na osoby trzecie (trenerów, lektorów, instruktorów), którzy narzucą tempo ćwiczeń, zauważą i pochwalą postępy, a błędy wytkną i podpowiedzą, jak sobie z nimi poradzić.
Dlatego koncepcja Nike+ Kinnect Training wydał mi się całkiem pozytywnym pomysłem i z przyjemnością skwitowałem fakt, że będę mógł ów program przetestować. Pierwsze spotkanie okazało się testem dla inteligencji - rozwiąż łamigłówkę ( a właściwie "połącz odpowiednie przewody"). Na szczęście Microsoft X-Box - bo na tym właśnie urządzeniu odpala się program Nike - posiada użyteczną stronę internetową (w języku polskim!), gdzie w zrozumiały sposób opisane są wszelkie możliwe konfiguracje - nawet z takimi starymi telewizorami jak nasz (ma ponad 7 lat).
Skoro o telewizorze mowa... Pora wreszcie wytłumaczyć, czym ów nowatorski program Nike właściwie jest. Otóż - w Twoim własnym telewizorku pojawia się na ekranie Twój osobisty trener, który dobiera Twój osobisty zestaw ćwiczeń, dyktuje tempo, koryguje błędy, zagaduje, motywuje, a Ty sam/sama widzisz własną sylwetkę tuż obok niego i możesz porównać ustawienie ciała, tempo powtórzeń, czy zakres ruchu. A to wszystko we własnym domu, bez konieczności biegania na siłownię o dowolnej orze, kiedy tylko masz pół godziny (albo nawet mniej) na trening - wystarczy tylko włączyć - PSTRYK!
Sprzęt widzi Cię dzięki sensorom fotokomórki. Niestety czasem sensory "kłamią", więc warto zadbać o scenografię ćwiczeń, żeby trening przebiegał bez przeszkód.
Po pierwsze: obcisła koszulka lub dół koszulki schowany w szorty czy spodnie dresowe to mus. Luźny kawałek materiału, zwisający swobodnie, może sprawić, że sensor nie widzi, iż unosicie biodra w leżeniu na plecach lub unosicie się nad ziemią podczas wyprostów ramion w leżeniu przodem (pompek). Przez luźną koszulkę trener uważa, że Twoje plecy (lub brzuch) ciągle leżą na podłodze i nie zaliczy Ci poprawnie wykonanego ćwiczenia.
Po drugie: ograniczenie światła. Czasem warto zasunąć zasłony, ustawić żaluzje lub zgasić lampę, żeby za dużo ostrego światła nie padało na Twoją sylwetkę, lub centralnie w sensor. Ma on wtedy kłopoty z "zobaczeniem" ćwiczącego.
Po trzecie: Twoje tło. Najlepiej, żeby nie było w nim dużych, bliskich przedmiotów, albo rzeczy ruchomych. Na przykład powiewająca w tle firana może oszukać sensor, który będzie uważał, że wciąż się chwiejesz podczas testu równowagi.
Po czwarte: swoboda ćwiczeń. Zbyt nisko wisząca lampa, albo zbyt blisko stojący stół podczas dynamicznych ćwiczeń stanowi po prostu zagrożenie dla Twoich kończyn (i nie tylko). Wierz mi, nawet pozornie oddalone krzesło, potrafi nagle zaboleć w łokciu.
A teraz do rzeczy. Urządzenia mamy popodpinane i skalibrowane, otoczenie bezpieczne, a my sami stoimy już ubrani i gotowi (włączyliśmy urządzenie - PSTRYK!). Pierwsza rzecz, jakiej od nas program zażąda, to ustawienie osobistego profilu. Wybieramy płeć, podajemy wiek, wzrost, wagę. Możemy też wybrać nasz avatar i nicka. Te opcje nie są specjalnie ważne przy treningu, ale zawsze możemy kiedyś zechcieć włączyć się do społeczności - wystarczy podpiąć X-Box do internetu.
Pierwsze kroki w programie to test - zestaw ćwiczeń na szybkość, równowagę, koordynację, gibkość i siłę. Wynik testu pomoże trenerom dobrać odpowiedni zestaw ćwiczeń dla każdego, uporządkowanych w ramach jednego z trzech programów (na wyszczuplenie sylwetki, na wzmocnienie sylwetki i trening typowo siłowy). Piszę o trenerach, bo jest ich dwoje (przynajmniej w podstawowej wersji programu) - Marie i Alex - to oni właśnie będą Twoimi przyjaciółmi i towarzyszami podczas walki z lenistwem, fałdkami tłuszczu, czy podczas budowania muskulatury.
Podczas każdego kolejnego logowania (PSTRYK!) Twój trener od razu wie, w którym miejscu programu się znajdujesz, więc natychmiast możecie przejść do kolejnej sesji treningowej. Jeśli masz akurat więcej energii, warto spróbować wykonać kolejną sesję - zresztą trener też Ci to zaproponuje. W każdej dowolnej chwili możesz sprawdzić postępy w treningu, albo... zmienić trenera. Czasem kobiece "O to chodziło! Dałeś czadu" może zdziałać więcej, niż rzucone w stylu wojskowego trepa "Ostatnio miałeś z tym problemy, więc się postaraj".
Każdy użytkownik oczywiście trenuje według swojego programu, więc równolegle mogą ćwiczyć wszyscy domownicy, a nawet sąsiad czy goście, którzy wpadną do nas na weekend. Dla tych ostatnich można polecić szybkie sesje, programy 5-minutowe, lub po prostu wyzwania - pojedyncze ćwiczenia, w których można rywalizować zbierając punkty. Pompki, przeskoki nad poprzeczką, unikanie piłek w zbijaku, czy uskoki przed zbliżającymi się szklanymi ścianami to tylko niektóre z takich wyzwań.
Zbieranie punktów jest fajne a ich rosnąca liczba cieszy - zwłaszcza, że pokazuje wykonanie konkretnej pracy. Ale znacznie ważniejsze są punkty testowe. Ponowne wykonanie ćwiczeń sprawdzających po zrealizowanym rzetelnie programie pokazuje rzeczywisty postęp - punktowe wartości poprawy Twoich parametrów szybkościowych, koordynacji, równowagi, rozciągnięcia i ogólnej sprawności. A po to przecież włączamy ten program (PSTRYK!).
I na koniec jeszcze jedno: da się ćwiczyć z Nike+ Kinnect Training mając 20-calowy telewizor. Ale jeżeli chcemy się związać z Kinnectem na dłużej, większy ekran na pewno będzie zaletą ;-)