Obiegać premiera…

Obiegać premiera…

Dodano:   /  Zmieniono: 
Nie wiem ile osób z tych blisko 2600, które wystartowały (i dotarły do mety) w dzisiejszym Biegu Konstytucji w Warszawie, stawiało sobie taki cel. Faktem jest, że udało się to niespełna jednej trzeciej uczestników biegu. Premier Donald Tusk przebiegł dystans spokojnie, ale przyzwoicie - uzyskał wynik 24:26 i zajął 805. miejsce.
Wcześniej udział szefa rządu w Biegu Konstytucji wzbudził pewną sensację w startowej strefie dla VIP-ów. Sam premier - szczupły, niewysoki, w zwykłej bawełnianej koszulce, z grupą funkcjonariuszy BOR, też w strojach biegowych, pojawił się na starcie jakieś 5 minut przed strzałem startera. Przez chwilę odegrał rolę misia z Krupówek, bo nie wiedzieć czemu znakomita większość tzw. VIP-ów, niezależnie od poglądów i przynależności politycznych, zapragnęła się z jaśnie panującym fotografować. Telefony poszły w ruch, a premier się uśmiechał i pozował. Potem skromnie stanął w podekscytowanym już startowo tłumie, w trzeciej czy czwartej linii. Niestety naturalnie zaraz został zawezwany do pierwszej linii - a wraz z nim znalazło się w niej wiele naszych biegowych gwiazd… Dobrze, że starczyło miejsca dla tych, którzy naprawdę szybko biegają…

Ja wystartowałam kilka kroków za premierem. Ruszyłam spokojnie, od początku kontrolując, żeby nie biec za szybko, w związku z czym przez pierwsze 200 metrów miałam wrażenie, że wyprzedzają mnie wszyscy. Po jakichś 500 metrach i po drugim zakręcie, tam gdzie zaczynał się podbieg, moje rozpędzające się ja zostało nagle przyblokowane przez dwóch panów truchtających sobie ramię w ramię. Już, już miałam się między nimi przepchnąć, ze stosownie niemiłym komentarzem, kiedy dosłownie w ostatniej chwili spojrzałam, że przed nimi biegnie kolejnych dwóch panów, z których jeden… No, tak. A ci dwaj przede mną mieli zwisające z uszu kabelki. W ostatniej chwili, no w ostatniej…

Minęłam ich szerokim łukiem.

Potem wdrapałam się do wysokości Sejmu, przeleciałam przez Matejki, skręciłam w Aleje Ujazdowskie (obstawione na gęsto, wzdłuż parku co 100 metrów gliniarz), popędziłam jeszcze kawałek i poczułam, że mi się przestaje chcieć biec… Dobrze, że przede mną była Agrykola i potężny zbieg w dół. Na zbiegu nie dawało się zauważyć jak bardzo zwolniłam. Za to dało się zauważyć wymijającą mnie Elę Peret, która leciutko sfruwała z góry – i sfrunęła prosto na podium. Mnie z kolei za półmetkiem z lekka odcięło wentylację - deszcz deszczem, ale jednak pyłki gdzieś w tym powietrzu były. Na całe szczęście nie była to kompletna awaria jak rok temu, a tylko mała usterka, po której się pozbierałam i już na luzie, bez parcia na wynik, dotoczyłam się do mety.

21:59 to niby minutę lepiej niż rok temu, i minutę lepiej niż w sobotę w Parku Skaryszewskim, ale nadal słabiej (o sekundy) od półmetka orlenowskiej dychy i ponad pół minuty więcej niż życiówka. Jednak z drugiej strony cieszyła głowa, która zapracowała jak trzeba i pozwoliła na drugi oddech.

Na mecie był tłum jak nigdy - szpaler kamer i aparatów wypatrujących premiera tak gęsty, że ledwie się dało wyjść ze strefy mety. Ale jednak się dało, a kibice na ostatniej prostej bardzo wspierali. Zresztą, mimo deszczu, kibiców nie brakowało też po drodze. Tłumu nie było, ale wsparcie fanów biegania tym bardziej cieszyło. I przy okazji bardzo dziękuję tym wszystkim, którzy mnie dopingowali. Na pewno Kasi, na pewno Hani i na pewno jeszcze co najmniej trzem innym osobom, których doping dodawał skrzydeł.

Za metą, z medalem (ładny!), załapałam się na porcję belgijskiego tortu czekoladowego (przereklamowany, w zeszłym roku był lepszy). A następnie potruchtałam sobie na stadion Legii, gdzie znajdowało się całe zaplecze biegu i gdzie można było skorzystać nawet z gorącego prysznica (wycwaniłam się i miałam ręcznik), a obsługa depozytów i szatni z daleka się uśmiechała podając rzeczy. I nawet deszcz oraz brak życiówki nie był mi w stanie popsuć humoru.

Mógłby to co prawda uczynić małżonek, odnaleziony z pewnym trudem, ale on z kolei życiówkę zrobił - pobiegł 5 km poniżej 20 minut (19:36) i zdecydowanie przejął pałeczkę domowego lidera biegowego. Mnie zostaje pisanie o bieganiu ;-). I ewentualnie maraton.

Ostatnie wpisy

  • Chasing the Breath – W pogoni za oddechem18 sty 2017, 16:53Wbrew pozorom i tytułowi nie jest to film o norweskich biegaczkach ( i biegaczach) narciarskich, ale o Polaku, który postanowił ukraść Szerpom zwycięstwo w Everest Marathon. Jak dla mnie, ten film mógłby równie dobrze nosić tytuł „W pogoni za...
  • Nie jesteśmy tam chłopcem do bicia30 cze 2016, 10:15Za 12 godzin ten tekst może być już nieaktualny. Cóż, tak bywa, jak się zbiera do pisania przez cały tydzień. A chciałam coś napisać o EURO. Niby za piłką nie przepadam, ale stara kibicka wyłazi mi spod koszuli. Co prawda tegoroczną imprezę...
  • „Niezłomny”. Dlaczego warto.5 sty 2015- Ania, Louis nie żyje – zaczepiła mnie jakoś w lipcu koleżanka. – JAKI LOUIS? – zapytałam dużymi literami, wstrzymując oddech. – Louis Zamperini, niezłomny – gdyby nie to, że rozmawiałyśmy przez FB, pewnie...
  • Narodowy spis biegaczy, czyli gdzie ta siła18 gru 2014Ponad 60 000 osób wzięło udział w Narodowym Spisie Biegaczy. Bo tak fajny lans był wstawić sobie w serwisie społecznościowym obrazek z kolejnym numerkiem. Tak, też dałam się spisać. Gdzieś pod sam koniec akcji, kiedy właściwie nie biegałam i...
  • Maraton bez medalu, czyli #droganaNarodowy – epilog30 wrz 2014Nie mam medalu z 36. PZU Maratonu Warszawskiego. Żałuję, bo medal jest piękny, chyba najładniejszy, jaki mogłam mieć w kolekcji. Z tego maratonu, zamiast medalu, mam breloczek. Też ładny, z Mostem Poniatowskiego. I mam też nogi zmęczone, jakbym...