Weekend biegowy, weekend niebiegowy

Weekend biegowy, weekend niebiegowy

Dodano:   /  Zmieniono: 
Na chwilę zaniedbałam bloga. Ale mam nadzieję, że wybaczycie. W rzeczy samej pochłonęło mnie… tak, bieganie, i o bieganiu pisanie, nie blogowe, ale o nieco odmiennym charakterze. Pierwszy efekt mogliście przeczytać w minionym tygodniu na łamach WPROST (http://wprost.pl/ar/401096/Polacy-oszaleli-na-punkcie-biegania/), kolejne – mam nadzieję niebawem, będę informować w stosownym czasie. Do tego doszły małe kłopoty sieciowo-sprzętowe i … w piątek wyglądałam jak obraz nędzy i rozpaczy. Mniej więcej jak pogoda w Warszawie i okolicach.
A propos pogoda. Przez to moje zaniedbanie, mam do opisania dwa weekendy. Biegowy i niebiegowy, choć tak naprawdę oba biegowe i to w stopniu co najmniej wysokim. Może lepiej byłoby napisać: weekend biegacza, weekend organizatora…?
To może zaczniemy od biegacza, zwłaszcza, że jeszcze cieplutki. Chociaż cieplutko wcale nie było. Wręcz przeciwnie. W sobotę już chyba o 5 rano obudziła mnie Niagara nad sypialnią… a że usypiałam w szumie deszczu wyglądało na to, że deszcz nie ustał ani na chwilę i padał już jakaś dwudziestą godzinę… Marquez mi się skojarzył. Próbowałam podsypiać, ale to taka drzemka-niedrzemka, czuwanie, żeby nie zaspać.. . Kiedy już obudziłam się na dobre, dotarła do mnie informacja, że odwołano lokalny piknik na hipodromie. A w lesie z drugiej strony ulicy miał się odbyć bieg, na który się wybierałam… Rzuciłam się sprawdzać do sieci z pewną nadzieją, że… Ale nie. Żadnych informacji o odwołaniu. Żadnego cienia wątpliwości, żadnych wątpliwości. Ponieważ to blisko, postanowiłam na własne oczy przekonać się, jak bardzo szaleni są warszawscy biegacze. I organizatorzy.

No cóż. Jakoś nie zaskoczył mnie widok rozstawionych na swoim miejscu namiotów Fundacji Maratonu Warszawskiego. Ani adidas Running Spot w pełnej gotowości. Zrazu liczba uczestników wyglądała na dość niewielką, ale z czasem okazało się, że część pochowała się w namitach, samochodach, w lesie… I choć na starcie nei stanęła nas jakaś rekordowa liczba, a nawet powiedziałabym – skromna, to sam fakt, że znalazło się ponad 200 (tak oceniam) szaleńców gotowych biegać w strugach deszczu, po lesie, po kolana w błocie, utwierdził mnie w przekonaniu, że biegacze nie są do końca normalni. Organizatorzy też pewnie nie, bo normalni ludzie odwoływali biegi w różnych miejscach, a że w FMW są głównie biegacze, to do głowy im nie przyszło bieg odwołać. Było wszystko jak trzeba – biuro zawodów, depozyt, namioty szatnie, wolontariusze, punktualny start, doskonale jak na okoliczności oznaczone kilometry, punkt nawadniania (korzystałam, serio!) Zrezygnowano tylko z losowania nagród – w trosce o zdrowie biegaczy, którzy jednak nie mieli szans przebiec trasy suchą nogą.

Ja na szczęście tym razem przybrałam barwy ziemi i otoczenia, wystylizowałam się jak jakaś biegowa szafiarka, nawet legginsy długie wdziałam (to nie był dobry pomysł). A pobiegłam… No cóż. Może spuśćmy na to zasłonę milczenia. Po prostu pobiegłam dobre 3,5 kilometra, potem zrobiłam sobie prawie 2 minuty przerwy, następnie potruchtałam jakieś 500 m i znowu zaczęłam biec. 48:21 to nie jest wynik, który w normalnych warunkach by się kwalifikował na zadowalający. Ale na maj mam dyspensę jako alergiczka. W maju moją dewizą jest „byle dobiec”. No, to jakoś tam dobiegłam.

Dzisiaj też. Na szczęście dzisiaj nie padało, a bieg prowadził ulicami. Mińska Mazowieckiego. Takie sympatyczne miasteczko tuz pod Warszawą, w kierunku na wschód. Od kilkunastu lat w ostatnią niedzielę maja odbywa się tam Mazowiecka Piętnastka. W tym roku do piętnastki dorzucono jeszcze dyszkę. Poszłam na łatwiznę i wybrałam dyszkę. W Mińsku już bywałam – pięć lat temu i dwa. Mińsk zawsze przyciągał biegaczy mnogością i wartością nagród. Dwa lata temu wróciłam z ławeczką do ćwiczeń za zajęcie drugiego miejsca w kategorii wiekowej. Koleżanka – z rowerem za pierwsze w swojej… Nagrody przyciągają do Mińska wielu biegaczy, ale konkurencja innych imprez też robi swoje i w mińskim parku wcale nie było tłumów. Mińska impreza ma swoje dwa oblicza – sportowe i oprawę. Z punktu widzenia sportowego ma prawie same zalety. W miarę plaska, szybka trasa, dobrze oznaczona, dobrze rozstawione punkty z napojami (w końcu maja w sam południe bywa ciepło…), punktualny start, dobrze zorganizowana strefa mety, pojawił się też elektroniczny pomiar czasu (a jeszcze 5 lat temu pomiar był na karteczkach, które potem zanikły i… mój na przykład zginał, było wiadomo, ze byłam 4 czy 5, ale nie widomo było z jakim wynikiem). Irytujące w Mińsku były kolejki do Biura Zawodów i ręcznie wypisywane KP, za każdą osobę oddzielnie, płatności internetowych nie było w ogóle. W tym roku można było zapłacić przez internet, a kolejka w Biurze Zawodów przesuwała się bardzo sprawnie. Sprawnie też były wydawane kluchy po biegu, tyle że kluchy miały tylko sos w wersji mięsnej. Więc poprzestałam na suchych kluchach, a na pytanie pana kucharza, czy może chociaż serem mi posypać, uśmiechnęłam się: Ale ja sera też nie jem…

To, że przebierać się trzeba w namiocie, że nie ma prysznica, jakoś się Mińskowi wybacza. Zwłaszcza, że namioty miały oznaczenie "szatnia damska”, "szatnia męska”. To, że nie dawały się domknąć i miały okrągłe otwarte okienka, to w sumie tez drugorzędne… Rozczarowaniem okazały się dopiero nagrody. Te fajne, rzeczowe, jakieś kuchenki mikrofalowe, rowery i wieże dostali najmłodsi. A dla reszty była kasa. Ah, te rozczarowania na wielu twarzach! Ah, te wydłużone miny… Ale byli i tacy, co się ucieszyli, bo przynajmniej było jak do domu wrócić…

Mój bieg? Był bardzo dobry. Fantastyczny. Przez pierwsze 4 km. I przez ostatnie 3,5. W tym przez ostatnie trzy, kiedy byłam holowana przez samozwańczego pacemakera. Tak. Wyobraźcie sobie. Na 7. kilometrze wyskoczył przede mnie człowiek w białozielonej koszulce "Lechici Zielonka”. Już miałam się wydrzeć, że mi zabiega drogę, kiedy usłyszałam: "Schowaj się za mnie” (akurat biegliśmy długą prostą pod wiatr). Skorzystałam. Co prawda nie bardzo umiem biegać za kimś, ale okazało się, że kiedy nie muszę walczyć z wiatrem – biegnie mi się zdecydowanie łatwiej. Dzięki temu dobiegłam w nieurągającym przyzwoitości czasie 46:01. I jeżeli czegoś żałuję – to spaceru tuż za półmetkiem, tego szóstego i kawałka siódmego kilometra, na których musiałam się pozbierać… Ale dałam radę. Wystarczyło na trzecie miejsce w kategorii ;-) I szóste w ogóle. Gdybym…

Nie ma co gdybać, trzeba się wziąć za bieganie.

Zeszły weekend był zdecydowanie mniej biegowy. To znaczy nie biegałam ja, biegali inni, ja się produkowałam do tuby i opalałam w różowej mini. T była bodaj ósma czy dziewiąta edycja Wesołej Stówy, sztafety na 100 km w Mazowieckim Parku Krajobrazowym. Po dwóch deszczowych i chłodnych latach, przyszedł wreszcie rok ciepły i słoneczny i na polanie w Starej Miłośnie piknikowało ponad 100 biegaczy – niektórzy z całymi rodzinami. Staraliśmy się im trochę w tym pikniku przeszkadzać, bo jednak musieli pobiegać, a bieganie po kostki w piachu mazowieckich wydm przy ponad 25 stopniach Celsjusza przyjemnością jest specyficzną, ale dali radę. Wszystkie 25 sztafet, które stanęły na starcie, ukończyło bieg w komplecie i sporo poniżej 10-godzinnego limitu. Zwycięzcom potrzeba było do tego raptem 6 godzin i 40 minut. Na podium trafiły aż dwie sztafety biegające pod szyldem "Biegaj. Tak jak chcesz.pl” Pomiędzy nie wbił się na drugi stopień podium Trucht Tarchomin Team. Ale co mnie specjalnie cieszy – wróciły na nasze ścieżki kobiece sztafety. Spartanki, BABA Team i 100krotki rywalizowały do ostatniej zmiany. Wygrały Spartanki – wiadomo! Ale BABY szykują odwet.

Pytali mnie uczestnicy, czy mi nie szkoda, że oni biegają, a ja stoję z drugiej strony biurka… Szkoda? No skąd! Tak się męczyć, pocić, w tym piachu, w tym upale…? W życiu! A całkiem poważnie – czasami warto stanąć z drugiej strony biurka. I warto popatrzeć na twarze tych ludzi, którzy wpadają na metę. Powiesić im medal na szyi. Ja i tak często startuję. Ale jak na chwilę wyjdę z roli, przejdę na drugą stronę lustra – radość mam nie mniejszą. Tym bardziej, że jest maj. A ja alergiczka jestem, i tak bym dużo nie nabiegała ;-)

A propos, zna ktoś dobrego alergologa? Bo zidentyfikowałam nowy objaw i chętnie bym go omówiła z fachowcem, żeby wykluczyć hipochondrię.


Ostatnie wpisy

  • Chasing the Breath – W pogoni za oddechem18 sty 2017, 16:53Wbrew pozorom i tytułowi nie jest to film o norweskich biegaczkach ( i biegaczach) narciarskich, ale o Polaku, który postanowił ukraść Szerpom zwycięstwo w Everest Marathon. Jak dla mnie, ten film mógłby równie dobrze nosić tytuł „W pogoni za...
  • Nie jesteśmy tam chłopcem do bicia30 cze 2016, 10:15Za 12 godzin ten tekst może być już nieaktualny. Cóż, tak bywa, jak się zbiera do pisania przez cały tydzień. A chciałam coś napisać o EURO. Niby za piłką nie przepadam, ale stara kibicka wyłazi mi spod koszuli. Co prawda tegoroczną imprezę...
  • „Niezłomny”. Dlaczego warto.5 sty 2015- Ania, Louis nie żyje – zaczepiła mnie jakoś w lipcu koleżanka. – JAKI LOUIS? – zapytałam dużymi literami, wstrzymując oddech. – Louis Zamperini, niezłomny – gdyby nie to, że rozmawiałyśmy przez FB, pewnie...
  • Narodowy spis biegaczy, czyli gdzie ta siła18 gru 2014Ponad 60 000 osób wzięło udział w Narodowym Spisie Biegaczy. Bo tak fajny lans był wstawić sobie w serwisie społecznościowym obrazek z kolejnym numerkiem. Tak, też dałam się spisać. Gdzieś pod sam koniec akcji, kiedy właściwie nie biegałam i...
  • Maraton bez medalu, czyli #droganaNarodowy – epilog30 wrz 2014Nie mam medalu z 36. PZU Maratonu Warszawskiego. Żałuję, bo medal jest piękny, chyba najładniejszy, jaki mogłam mieć w kolekcji. Z tego maratonu, zamiast medalu, mam breloczek. Też ładny, z Mostem Poniatowskiego. I mam też nogi zmęczone, jakbym...