Opowieść o bieganiu na mrozie

Opowieść o bieganiu na mrozie

Dodano:   /  Zmieniono: 
Co robi biegacz, kiedy słupek rtęci spada w rejony 15 czy 20 kresek poniżej zera? Przestaje biegać? Przenosi się na bieżnię od dachem? Wyjeżdża tam, gdzie „sorry, taki klimat” jest łagodniejszy? Otóż, owszem są tacy, dla których powyższe rozwiązania, wcale zresztą nie takie bezsensowne, są właściwą odpowiedzią. Ale jednak zdecydowana większość biegaczy zdaje się mieć osobliwą przyjemność w licytowaniu się, przy jakiej najniższej temperaturze wychodzą na trening.
- Wygrywałem tam przy minus 25 – westchnął sentymentalnie Rafał Wójcik, nasz były mistrz maratoński i znakomity przeszkodowiec (9. na IO w Sydney), kiedy od koniec grudnia opowiadałam mu o biegu sylwestrowym w Szydłowie. Jerzy Skarżyński, z którym też rozmawiałam na początku roku, wspominał treningi przy minus 30, zapowiadał, że przy minus 20 nadal będzie biegał w trzech warstwach plus ewentualnie w kurtce. O czym rozmawiałam z najlepszymi – to możecie przeczytać w najnowszym (styczniowo-lutowym) wydaniu magazynu Bieganie.

A znajomi biegacze, których statusy przewijają mi się w serwisach społecznościowych, licytują. Fotka smartfona z temperaturą (im niższa, tym lepiej) i oszroniona facjata w tle to już absolutny must.

Mnie się kiedyś zdarzyło biegać przy minus 26. I szczerze prawdę napisawszy – tyle pokazywał termometr, jak wróciłam z treningu tuż przed siódmą. Wychodząc – nie spojrzałam. I pewnie dlatego wyszłam. Nie pamiętam jednak tego treningu jako jakoś specjalnie dotkliwego. Ot, jakieś rozbieganie bez historii. Ale dlatego właśnie wolę biegać rano – zanim się przekonam, co jest za oknem i na jaką pogodę wysuwam nos (oraz inne części ciała). Zresztą, z tamtego dnia pamiętam co innego – wieczorem, przy minus 22 stopniach, kilkunastu piłkarzy amatorów w wieku lekko średnim zasuwało w gałę. No, szacun. Bo jak ja biegnę – to chociaż jestem w ruchu i się rozgrzewam. A piłka nozna w wydaniu amatorskim to taka średnio dynamiczna jest…

Najniższa temperatura przy której walczyłam o wynik – to było minus 18. Jakieś 4 lata temu na Targówku, w Lasku Bródnowskim, na jednym z pierwszych, cudownych i niezapomnianych Ekobiegów. Chyba nawet wtedy wygrałam (ten bieg, nie całą edycję niestety). W każdym razie pobiegłam jakoś całkiem przyzwoicie i od tamtej pory hoduję w sobie takie przekonanie, że na mrozie biegam dobrze. Względnie dobrze. W ubiegłym roku na bardzo mroźnych Kabatach stawałam na podium, w Falenicy też im zimniej – tym ja szybciej biegam. W gruncie rzeczy to zrozumiałe, co za przyjemność marznąć długo. Jak się biegnie szybciej, marznie się mniej.

Więc albo się trzeba dobrze ubrać i biec sobie w przyjemnym komforcie, albo ubrać się nieco lżej i odpalić rakiety. Tę drugą zasadę przyjęłam dziś w Falenicy. Co prawda, ku rozczarowaniu niektórych, nie wystąpiłam w krótkich spodenkach i z krótkim rękawkiem, to znaczy – wystąpiłam, ale spodenki były założone na legginsy, dla dodatkowej ochrony części tzw. wrażliwych, a koszulka – na cienką bluzę, która skrywała jeszcze od spodem koszulkę provent. Do tego buff i kaptur od bluzy, kapitalne różowe rękawiczki, a na kompresski naciągnęłam grube narciarskie skarpety. Na minus 15 w pełnym słońcu – wystarczyło. Także na najlepszy falenicki wynik w sezonie, choć do najlepszego jeszcze ciut brakuje.

Jutro mam w planie małe wybieganie. A zatem raczej będzie grane ciepłe ubranie – może nawet dres na legginsy, dwie koszulki i kurtka. I porządna polarowa czapka. I rękawiczki. Oraz te narciarskie skarpety – warto je mieć. Najlepiej takie do kolan. A panie (panowie niby też, ale może mniej…) - dobrze by było , żeby zadbały o dodatkową warstwę w miejscu, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę. Warto. A na twarz – tłusty kremik. Ja wiem, świeci się, słabo wychodzi na słitfociach. Ale w rezultacie wychodzi lepiej. Dla skóry lepiej. Za to nie jestem fanką kominiarek. Na całe szczęście nie mam brody, która by mi do takowej przymarzała, poza tym na kominiarce czasami mróz maluje fajne wzory, ale jednak – wydycham powietrze, ogrzewam, skraplam, materiał robi się wilgotny, zamarza, więc wciągam powietrze jeszcze zimniejsze, zamarznięty kawałek materiału nieprzyjemnie oblepia i drażni twarz… Nie, kominiarka stanowczo nie.

I warto przed biegiem napić się gorącej herbatki. Ale w tych okolicznościach przyrody odradzam branie picia, bo… Mam takie jedno doświadczenie.

Od tamtej pory raczej pakuję piątaka w kieszeń i steruję trasą w okolice zamieszkałe przez ludzi. No, a przynajmniej raz na jakiś czas się do nich zbliżam. Chociaż w duży mróz w sumie mam szansę spotkać wyłącznie innego biegacza. Normalni ludzie przecież na taki mróz nosa nie wyściubiają…

Chyba że… Ale o tym sza! Napiszę, jak się uda.

PS. Podobno idzie ocieplenie. Przynajmniej na jakiś czas. No, szkoda, nie będzie się dało przelicytować – siebie sprzed lat.

Ostatnie wpisy

  • Chasing the Breath – W pogoni za oddechem18 sty 2017, 16:53Wbrew pozorom i tytułowi nie jest to film o norweskich biegaczkach ( i biegaczach) narciarskich, ale o Polaku, który postanowił ukraść Szerpom zwycięstwo w Everest Marathon. Jak dla mnie, ten film mógłby równie dobrze nosić tytuł „W pogoni za...
  • Nie jesteśmy tam chłopcem do bicia30 cze 2016, 10:15Za 12 godzin ten tekst może być już nieaktualny. Cóż, tak bywa, jak się zbiera do pisania przez cały tydzień. A chciałam coś napisać o EURO. Niby za piłką nie przepadam, ale stara kibicka wyłazi mi spod koszuli. Co prawda tegoroczną imprezę...
  • „Niezłomny”. Dlaczego warto.5 sty 2015- Ania, Louis nie żyje – zaczepiła mnie jakoś w lipcu koleżanka. – JAKI LOUIS? – zapytałam dużymi literami, wstrzymując oddech. – Louis Zamperini, niezłomny – gdyby nie to, że rozmawiałyśmy przez FB, pewnie...
  • Narodowy spis biegaczy, czyli gdzie ta siła18 gru 2014Ponad 60 000 osób wzięło udział w Narodowym Spisie Biegaczy. Bo tak fajny lans był wstawić sobie w serwisie społecznościowym obrazek z kolejnym numerkiem. Tak, też dałam się spisać. Gdzieś pod sam koniec akcji, kiedy właściwie nie biegałam i...
  • Maraton bez medalu, czyli #droganaNarodowy – epilog30 wrz 2014Nie mam medalu z 36. PZU Maratonu Warszawskiego. Żałuję, bo medal jest piękny, chyba najładniejszy, jaki mogłam mieć w kolekcji. Z tego maratonu, zamiast medalu, mam breloczek. Też ładny, z Mostem Poniatowskiego. I mam też nogi zmęczone, jakbym...