To już za chwilę

To już za chwilę

Dodano:   /  Zmieniono: 
To już za chwilę, już za momencik. Lubię i zarazem nie lubię tego momentu na kilkadziesiąt godzin przed startem. I niby to nic wielkiego, tylko półmaraton. Właściwie powinnam go pobiec z marszu. Jak Wiązowną czy kilkanaście innych półmaratonów, w których miałam okazję uczestniczyć. Ale Półmaraton Warszawski to dla mnie małe biegowe święto. Coś jak Wigilia przed Bożym Narodzeniem albo Sylwester przed Nowym Rokiem. Bo wiadomo, prawie co roku wiosna wygląda tak: trening, trening, trening, Półmaraton Warszawski i maraton. I tylko rok temu deser był przed obiadem, Boże Narodzenie przed Wigilią, Nowy Rok przed Sylwestrem, a Barcelona – przed Warszawą. Precyzyjniej rzecz ujmując – tydzień przed.
A w tym roku jest już normalnie, po bożemu. Półmaraton – i za dwa tygodnie start główny. To znaczy, byłby start główny wiosenny, ale wygląda na to, że w tym roku, przynajmniej wiosną, o określeniu start główny mogę zapomnieć. A wszystko to za sprawą paskudnego jakiegoś wirusa, który mnie dopadł nieco ponad tydzień temu i objawił się katarem, kaszlem oraz, rzecz u mnie rzadka, zdarzająca się średnio raz na dwa-trzy lata, gorączką. Takim konkretem, ponad 38 stopni (normalnie mam poniżej 36, więc różnica była odczuwalna). I niby dzisiaj śladu ani po gorączce, ani po pozostałych przypadłościach nie ma, to jednak lekkie osłabienie i 10 dni wyjętych w sumie z biegania na pewno nie pozostanie bez śladu. Cóż, zdarza się, nawet takiej cholerze jak ja. Winę zwalam oczywiście na słabą zimę, dzięki której różne mikroby zamiast zdechnąć raz a konkretnie, szaleją sobie w powietrzu, siejąc spustoszenie większe niż ubiegłoroczne śniegi i mrozy.


Zatem marzenia o ewentualnej życiówce spłynęły mi razem z potem po aspirynce gdzieś w okolicach ubiegłej soboty. Ale ponieważ jednak żyję i mam się nie najgorzej, a pogoda zrobiła się jak marzenie (a nawet ciut za dobra jak na bieganie ), to wystartuję w 9. PZU Półmaratonie Warszawskim – no bo jak mogłabym nie startować tu, gdzie przed startem jest grany „Sen o Warszawie”, gdzie kolorowe sny, gdzie co krok to znajomy, przyjaciel, swat i brat, gdzie na każdym zakręcie jakieś wspomnienie, jakiś obrazek, słowo, coś….


Właściwie to mam pełny luz. Bo jak już wiem, że ta życiówka – to jednak nie – to mogę cieszyć się biegiem. Od tego, co przed, aż po ostatni zimny klusek po. A może będą ciepłe kluchy? No więc się cieszę, korzystam, i mimo wszystko czuję się jak licealistka przed pierwszym balem, gimnazjalistka przed randką, studentka przed ważnym egzaminem (ale nie magisterką). Przeżywam, delektuję się tymi motylkami. I tą imprezą, w której pierwszy raz biegałam jeszcze gdzieś z okolic Starego Miasta, kiedy jeszcze na starcie stawało tylko nieco ponad półtora tysiąca ludzi i kiedy naród stolicy patrzył na nas trochę z podziwem pomieszanym ze wstrętem, bo jednak zajmowaliśmy te ulice, blokowaliśmy ruch, a siła nas nie była.


Jutro będzie siła. Od piątku chłonę tą atmosferę. Ledwie zdążyłam przed dwudziestą, bo to już tradycja, że wpadam tuż przed zamknięciem biura, z językiem na brodzie, a obłędem w oku, łapię pakiet, robię pierwszy oblot Expo, a potem jadę przez ciemne miasto i podśpiewuję pod nosem. Start w Warszawie ma jeszcze tę zaletę, że czasami mogę nie wyjmować dowodu osobistego, żeby się pozytywnie zweryfikować – bo coraz więcej wolontariuszy też biega albo ma biegających rodziców, przyjaciół, znajomych, na expo dziś głowa mi się kręci jak kurek na patyku, twarz nie zamyka, bo i z tym chcę pogadać, i z tym, i jeszcze z owym…
Potem jeszcze będzie kolacja z makaronem, wiem, pasta party jest przereklamowane, ale ja przecież kocham kluchy, w końcu zaczęłam biegać, żeby je móc bezkarnie jeść. Więc będzie makaron. Może z soczewicą, bo mi jakoś dobrze wchodzi. A potem naszykuję sobie strój na jutro (tak, krótki rękawek i krótkie spodenki i niech Wam nawet nie przyjdzie do głowy zakładać coś na długo albo coś cieplejszego) – i spać.


A, nie, wróć! Jeszcze zegarek. Jeden przestawię już wieczorem, żeby rano nie mieć wątpliwości. Albo mieć większe. W każdym razie do przodu. O 22 będzie 23, o 2 -3, a start jest o 10.00., czyli dzisiejszej 9.00. – pamiętajcie o zegarkach i budzikach 
I do zobaczenia jutro na stracie. O wrażeniach będzie po. Po jutrzejszym biegu. Wszystkim, którzy startują, życzę szybkości i radości. No i przyjemności, bo przecież bieganie jest fajne, nie?


P.S. A że jestem ciekawa Waszych wrażeń z 9. PZU Półmaratonu Warszawskiego, to wymyśliłam, że dwie książki Beaty Sadowskiej „I jak tu nie biegać” z autografem i dedykacją autorki trafią do autorów najciekawszych opowieści o niedzielnym biegu. Opowieści przysyłajcie mailem na [email protected] do wtorku, 1 kwietnia, do godz. 23.59. Każda opowieść powinna być opatrzona informacją o zgodzie na publikację na blogu „Ania biega” w serwisie Blox.pl i w serwisie Wprost.pl.


Tych wszystkich, którzy nie wygrają, namawiam na zakupy w Znaku – przy zakupie książki „I jak tu nie biegać” na pozostałe książki obowiązuje 35 proc. rabatu. Więcej na:


http://www.znak.com.pl/specjalna,oferta,promo_ijaktuniebiegac, kod promocyjny: Biegaj35

Ostatnie wpisy

  • Chasing the Breath – W pogoni za oddechem18 sty 2017, 16:53Wbrew pozorom i tytułowi nie jest to film o norweskich biegaczkach ( i biegaczach) narciarskich, ale o Polaku, który postanowił ukraść Szerpom zwycięstwo w Everest Marathon. Jak dla mnie, ten film mógłby równie dobrze nosić tytuł „W pogoni za...
  • Nie jesteśmy tam chłopcem do bicia30 cze 2016, 10:15Za 12 godzin ten tekst może być już nieaktualny. Cóż, tak bywa, jak się zbiera do pisania przez cały tydzień. A chciałam coś napisać o EURO. Niby za piłką nie przepadam, ale stara kibicka wyłazi mi spod koszuli. Co prawda tegoroczną imprezę...
  • „Niezłomny”. Dlaczego warto.5 sty 2015- Ania, Louis nie żyje – zaczepiła mnie jakoś w lipcu koleżanka. – JAKI LOUIS? – zapytałam dużymi literami, wstrzymując oddech. – Louis Zamperini, niezłomny – gdyby nie to, że rozmawiałyśmy przez FB, pewnie...
  • Narodowy spis biegaczy, czyli gdzie ta siła18 gru 2014Ponad 60 000 osób wzięło udział w Narodowym Spisie Biegaczy. Bo tak fajny lans był wstawić sobie w serwisie społecznościowym obrazek z kolejnym numerkiem. Tak, też dałam się spisać. Gdzieś pod sam koniec akcji, kiedy właściwie nie biegałam i...
  • Maraton bez medalu, czyli #droganaNarodowy – epilog30 wrz 2014Nie mam medalu z 36. PZU Maratonu Warszawskiego. Żałuję, bo medal jest piękny, chyba najładniejszy, jaki mogłam mieć w kolekcji. Z tego maratonu, zamiast medalu, mam breloczek. Też ładny, z Mostem Poniatowskiego. I mam też nogi zmęczone, jakbym...