Pięćdziesiąt lat zleciało jak z bicza trzasnął. W sobotę 25 marca mija 50. rocznica podpisania Traktatu Rzymskiego, który to moment powszechnie uznawany jest za początek Unii Europejskiej. Można oczywiście na Wspólnotę Europejską narzekać. Można przypominać, że startowała jako „Wspólny Rynek”, a z czasem coraz bardziej stawała się strukturą zbiurokratyzowaną i – przepraszam za ciężki neologizm (ale jak to inaczej powiedzieć?) – przelegislatyzowaną. Mimo wszelkich narzekań nie sposób zauważyć, że owe pół wieku było przyspieszeniem rozwoju państw zachodniej Europy oraz, że Unia, poprzez dynamiczny wzrost gospodarczy przez ostatnie dwadzieścia lat Hiszpanii, Portugalii i Grecji, przyczyniła się do zmniejszenia dysproporcji między państwami członkowskimi.
Dlatego warto zapłakać nad losem Polski uświadamiając sobie, gdzie bylibyśmy dzisiaj, gdyby przez 33 lata z owego półwiecza nie realizowano u nas, z góry skazanego na niepowodzenie, eksperymentu gospodarczego i gdybyśmy członkiem Unii zostali już w 1957 roku.
Rocznica, do której warto podejść z szacunkiem, stwarza także szansę na postawienie pytań o przyszłość Wspólnoty. I mniej mnie tutaj interesuje modne pytanie: Stany Zjednoczone czy Europa Ojczyzn. Po prostu, wydaje mi się, że w dającej się przewidzieć przyszłości tendencja do zachowania autonomii politycznej przez kraje członkowskie będzie tak silna, że o żadnym wspólnym państwie mowy być nie może. Ja przynajmniej tego raczej nie dożyje, a chciałbym pożyć jeszcze ze trzydzieści lat.
Natomiast model integracji ekonomicznej jest sprawą otwartą. Najogólniej możliwe – jak zawsze w gospodarce - są dwa wyjścia: rynkowe i administracyjne. Żadnego z ekonomistów czy jako tako ekonomicznie wyedukowanych polityków nie trzeba specjalnie przekonywać, iż model rynkowy jest lepszy. Każdy z nich sam to przyzna. W chwile potem doda jednak drobne „ale”. I z owego „ale” wynikać będzie, że wolny rynek ma być wszędzie z wyjątkiem tych dziedzin, na których specjalnie zależy jego państwu. A kiedy zsumuje się owe wyjątki zgodne z interesem poszczególnych krajów, to oczywiście okaże się, że ich suma pokrywa się z całością zjawisk gospodarczych.
Na szczęście obok polityków są jeszcze firmy, które starają się wykorzystać do maksimum swobodę przepływu kapitału i towarów oraz ludzie, korzystający ze swobody przekraczania granic, których prawie już nie ma. I to w większym stopniu dzięki nim, a nie dzięki politykom Unia – mimo wszystko – się rozwija. Bo że się rozwija to fakt. Choć widać go dopiero wtedy kiedy sytuacje w nawet najbiedniejszych, jak Polska, krajach unijnych porówna się z sytuacją państw Europy środkowej i wschodniej pozostających poza Wspólnotą.
Rocznica, do której warto podejść z szacunkiem, stwarza także szansę na postawienie pytań o przyszłość Wspólnoty. I mniej mnie tutaj interesuje modne pytanie: Stany Zjednoczone czy Europa Ojczyzn. Po prostu, wydaje mi się, że w dającej się przewidzieć przyszłości tendencja do zachowania autonomii politycznej przez kraje członkowskie będzie tak silna, że o żadnym wspólnym państwie mowy być nie może. Ja przynajmniej tego raczej nie dożyje, a chciałbym pożyć jeszcze ze trzydzieści lat.
Natomiast model integracji ekonomicznej jest sprawą otwartą. Najogólniej możliwe – jak zawsze w gospodarce - są dwa wyjścia: rynkowe i administracyjne. Żadnego z ekonomistów czy jako tako ekonomicznie wyedukowanych polityków nie trzeba specjalnie przekonywać, iż model rynkowy jest lepszy. Każdy z nich sam to przyzna. W chwile potem doda jednak drobne „ale”. I z owego „ale” wynikać będzie, że wolny rynek ma być wszędzie z wyjątkiem tych dziedzin, na których specjalnie zależy jego państwu. A kiedy zsumuje się owe wyjątki zgodne z interesem poszczególnych krajów, to oczywiście okaże się, że ich suma pokrywa się z całością zjawisk gospodarczych.
Na szczęście obok polityków są jeszcze firmy, które starają się wykorzystać do maksimum swobodę przepływu kapitału i towarów oraz ludzie, korzystający ze swobody przekraczania granic, których prawie już nie ma. I to w większym stopniu dzięki nim, a nie dzięki politykom Unia – mimo wszystko – się rozwija. Bo że się rozwija to fakt. Choć widać go dopiero wtedy kiedy sytuacje w nawet najbiedniejszych, jak Polska, krajach unijnych porówna się z sytuacją państw Europy środkowej i wschodniej pozostających poza Wspólnotą.