„Liczmy, co policzalne, a nie policzalne uczyńmy policzalnym”, mawiał – ponoć – Kartezjusz. Brzmi, to sensownie, bo jeśli coś dokładnie policzymy, to – zgodnie z zasadą, że dżentelmeni o fakty się nie spierają - powinniśmy się mniej kłócić. Tyle teoria. A praktyka?
15 maja strajkowały szpitale. Ile ich strajkowało? Ministerstwo Zdrowia podaje, że we wtorek protestowały 172 szpitale. Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy informuje, że 234 placówki. Ponieważ szpitali mamy 730, według MZ strajkował co czwarty (24 proc.), a według OZZL, co trzeci (32 proc.).
Chociaż szpital, zwłaszcza strajkujący, to nie zając i policzyć go nie powinno być trudno, różnica w obliczeniach jest spora. Jak łatwo się domyślić, jeżeli przedmiotem dyskusji staje się trudniej wyliczalny agregat statystyczny, zwłaszcza taki, którego interpretacja jest dość trudna, różnice w ocenie jeszcze się powiększają.
NSZZ "Solidarność" uważa, że wzrost płac w Polsce jest niewystarczający. W raporcie "Niesprawiedliwy podział owoców wzrostu gospodarczego" stwierdza, że "koszty zatrudnienia w Polsce obniżyły się z 42,11 proc. w 2001 r. do 37,5 proc. w 2005 r. PKB wzrósł o 32 proc., a koszty wynagrodzeń jedynie o 19 proc., podczas gdy zyski operacyjne i podatki od produkcji wzrosły odpowiednio o 42 i 39 proc.”
Dane te zapewne są prawdziwe. Nie do końca prawdziwe są tylko wnioski. To, że PKB (wydajność) rośnie szybciej niż płace jest bowiem prawidłowością występującą w całym świecie. I to prawidłowością mającą swoje proste uzasadnienie. Wzrost produkcji (wydajności) wynika bowiem nie tylko (i nie przede wszystkim) z bardziej intensywnej pracy, ale także (i przede wszystkim) ze wzrostu nakładów kapitałowych, czyli tzw. technicznego uzbrojenia pracy (proszę porównać możliwy wzrost wydajności przy szybszym machaniu łopatą ze wzrostem wynikającym z zamiany łopaty na koparkę). Wzrost płac równy wzrostowi wydajności najzwyczajniej zatem pracownikom się nie należy, a gdyby go siłą przeforsować, zablokowany zostałby postęp techniczny. Przy okazji także zwiększałaby się presja inflacyjna i rosły ceny.
Załóżmy jednak, iż związki zawodowe uważają, że posługiwanie się wyłącznie łopatami jest tym, na co Polska w pełni zasługuję. Nawet jednak przy takim założeniu warto wytknąć „Solidarności” drobną manipulację. Analizę danych kończy na roku 2005, a mamy maj 2007. Coś w tzw. „międzyczasie” się jednak zmieniło. W czwartym kwartale ubiegłego roku przeciętne wynagrodzenie (oczywiście brutto) wyniosło 2660,54 zł i było wyższe w stosunku do średniej z trzech pierwszych kwartałów (2277,23 zł) o 16,8 proc. W pierwszym kwartale tego roku natomiast płaca wyniosła 2709,14 zł, co oznacza wzrost w stosunku do ostatniego kwartału roku zeszłego o 1,9 proc. (w ekstrapolacji rocznej daje to ponad 8 proc.). Nietrudno zauważyć, że jest to znacznie więcej niż wynoszą przyrosty PKB.
Mimo to „Solidarność” akcję swoją, pod hasłem „Płace w Polsce powinny rosnąć dwa razy szybciej”, kontynuuje. I jak twierdzi Janusz Śniadek: „dopóki poziom płac w Polsce nie będzie odpowiadał zarobkom w całej rodzinie europejskiej, będziemy prowadzili kampanię domagającą się ich zrównania”.
Co o takim pomyśle mogę powiedzieć? To tylko, że też bym chciał zarabiać tyle, ile płacą w Niemczech czy Francji. Co więcej, po zrealizowaniu tego postulatu „Solidarności” podpowiadam następny. Najwyższe płace (ca 20 tys. zł) są na Bermudach. I takiego poziomu płac powinniśmy się domagać.
Chociaż szpital, zwłaszcza strajkujący, to nie zając i policzyć go nie powinno być trudno, różnica w obliczeniach jest spora. Jak łatwo się domyślić, jeżeli przedmiotem dyskusji staje się trudniej wyliczalny agregat statystyczny, zwłaszcza taki, którego interpretacja jest dość trudna, różnice w ocenie jeszcze się powiększają.
NSZZ "Solidarność" uważa, że wzrost płac w Polsce jest niewystarczający. W raporcie "Niesprawiedliwy podział owoców wzrostu gospodarczego" stwierdza, że "koszty zatrudnienia w Polsce obniżyły się z 42,11 proc. w 2001 r. do 37,5 proc. w 2005 r. PKB wzrósł o 32 proc., a koszty wynagrodzeń jedynie o 19 proc., podczas gdy zyski operacyjne i podatki od produkcji wzrosły odpowiednio o 42 i 39 proc.”
Dane te zapewne są prawdziwe. Nie do końca prawdziwe są tylko wnioski. To, że PKB (wydajność) rośnie szybciej niż płace jest bowiem prawidłowością występującą w całym świecie. I to prawidłowością mającą swoje proste uzasadnienie. Wzrost produkcji (wydajności) wynika bowiem nie tylko (i nie przede wszystkim) z bardziej intensywnej pracy, ale także (i przede wszystkim) ze wzrostu nakładów kapitałowych, czyli tzw. technicznego uzbrojenia pracy (proszę porównać możliwy wzrost wydajności przy szybszym machaniu łopatą ze wzrostem wynikającym z zamiany łopaty na koparkę). Wzrost płac równy wzrostowi wydajności najzwyczajniej zatem pracownikom się nie należy, a gdyby go siłą przeforsować, zablokowany zostałby postęp techniczny. Przy okazji także zwiększałaby się presja inflacyjna i rosły ceny.
Załóżmy jednak, iż związki zawodowe uważają, że posługiwanie się wyłącznie łopatami jest tym, na co Polska w pełni zasługuję. Nawet jednak przy takim założeniu warto wytknąć „Solidarności” drobną manipulację. Analizę danych kończy na roku 2005, a mamy maj 2007. Coś w tzw. „międzyczasie” się jednak zmieniło. W czwartym kwartale ubiegłego roku przeciętne wynagrodzenie (oczywiście brutto) wyniosło 2660,54 zł i było wyższe w stosunku do średniej z trzech pierwszych kwartałów (2277,23 zł) o 16,8 proc. W pierwszym kwartale tego roku natomiast płaca wyniosła 2709,14 zł, co oznacza wzrost w stosunku do ostatniego kwartału roku zeszłego o 1,9 proc. (w ekstrapolacji rocznej daje to ponad 8 proc.). Nietrudno zauważyć, że jest to znacznie więcej niż wynoszą przyrosty PKB.
Mimo to „Solidarność” akcję swoją, pod hasłem „Płace w Polsce powinny rosnąć dwa razy szybciej”, kontynuuje. I jak twierdzi Janusz Śniadek: „dopóki poziom płac w Polsce nie będzie odpowiadał zarobkom w całej rodzinie europejskiej, będziemy prowadzili kampanię domagającą się ich zrównania”.
Co o takim pomyśle mogę powiedzieć? To tylko, że też bym chciał zarabiać tyle, ile płacą w Niemczech czy Francji. Co więcej, po zrealizowaniu tego postulatu „Solidarności” podpowiadam następny. Najwyższe płace (ca 20 tys. zł) są na Bermudach. I takiego poziomu płac powinniśmy się domagać.