GUS podał wskaźniki przeciętnych wynagrodzeń w gospodarce narodowej za II kwartał. I owe wskaźniki wywołały dwie przeciwstawne fale komentarzy. Wedle pierwszej, płace dalej szybko rosną, bowiem były o 11,6 proc. większe niż przed rokiem (obecnie - 2951,36 zł, II kw. 2007 roku - 2644,34 zł zł.) Wedle interpretacji drugiej płace przestały rosnąć, bo były o 32,62 zł (1,2 proc.) niższe niż przed rokiem.
Niestety (niestety dla perspektyw inflacyjnych oczywiście) prawdziwa jest interpretacja pierwsza. To, że płace w drugim (i trzecim) kwartale są niższe niż w pierwszym jest naszą normą. Wynika to z tego, że w pierwszym kwartale skumulowane są wypłaty premii z zysku, zwykle od 1 stycznia podwyżki dostają pracownicy sfery budżetowej oraz z faktu, że wiosną i latem rośnie zatrudnienie sezonowe, kiedy to zatrudnia się pracowników słabiej wykształconych, a więc mnie zarabiających i przez to obniżających średnią. W roku ubiegłym wynagrodzenie w drugim kwartale było o 4,9 proc. niższe niż kwartał wczesniej, a w roku 2005 i 2004 niższe o 4,6 proc. W poprzednich latach zatem ów sezonowy spadek wskaźnika przeciętnego wynagrodzenia był znacznie głębszy. Znacznie mniejsze były także roczne wskaźniki wzrostu. Co przy tym ważne dynamika płac w gospodarce narodowej dopędziła tempo wzrostu wynagrodzeń w sferze produkcji, co oznacza, iż wysokie podwyżki objęły także sferę usług publicznych. A to wskazuje, że presja płacowa będzie się dalej utrzymywać. Wynagrodzenia w sferze produkcji charakteryzują się bowiem dość wysoką elastycznością i kiedy wyniki firmy się pogarszają płace spadają. W sferze budżetowej natomiast raz dana podwyżka jest „na zawsze”, a wynagrodzenia nie spadają nigdy.