W ostatnich miesiącach widzowie mieli okazję zapoznać się z tyloma nagraniami w konwencji reality show, że nie będzie im się chciało włączać telewizora dla „parszywej dwunastki”.
Już w najbliższą niedzielę rusza kolejny „Big Brother”, tym razem w wersji „4.1”. Po kilkuletniej przerwie znów będziemy więc mogli pasjonować się relacjami z domu Wielkiego Brata. W programie emitowanym na antenie TV4 wystąpi dwanaście osób, których personalia są na razie zagadką. Wszystko ma się wyjaśnić dopiero 2. września.
Setki mikrofonów zainstalowanych w salonie, sypialni i kabinie prysznicowej. 35 kamer telewizyjnych i 4 kamery transmitujące wydarzenia do Internetu. Media, sława i walka o dużą kasę. Nic dziwnego, że jeden z uczestników nie wytrzymał napięcia i zdemaskował się na łamach prasy. – Mnie ten świat nie przeraża, a nawet nie męczy. Nie mam nic do ukrycia. Jak ktoś lubi podsłuchiwać, niech wobec mnie robi to do woli – powiedział niedawno Kazimierz Marcinkiewicz, lat 47, były premier, obecnie robotnik sezonowy w Londynie.
Niestety, zachodzi obawa, że program nie pobije rekordu oglądalności. W ostatnich miesiącach widzowie mieli okazję zapoznać się z tyloma nagraniami w konwencji reality show, że nie będzie im się chciało włączać telewizora dla „parszywej dwunastki”. Co mieli zobaczyć, zobaczyli. Co mieli usłyszeć, usłyszeli. Tylko naiwny Kazio, który ten okres spędził poza krajem, sądzi, że zdoła nadrobić zaległości za pośrednictwem „Big Brothera”.
Trzeba przyznać, że wcześniej Marcinkiewicz potrafił mistrzowsko budować swoją popularność przez media. Dość wspomnieć, że był prekursorem w prowadzeniu intymnego bloga. Wygląda więc na to, że z politycznego reality show wyeliminowali go zawistni koledzy. W odpowiednim momencie poprosili Wielkiego Brata, by ten zesłał ich konkurenta na emigrację, a sami jęli się nagrywać bez ograniczeń.
W efekcie stali się bardziej popularni już nie tylko od Marcinkiewicza, ale i od samego Wielkiego Brata, który pewnie teraz żałuje swojej anonimowości. Wspominał wprawdzie kiedyś, że śpi z kotem, ale cóż znaczą takie bajki wobec faktów rejestrowanych kamerą i mikrofonem?
Setki mikrofonów zainstalowanych w salonie, sypialni i kabinie prysznicowej. 35 kamer telewizyjnych i 4 kamery transmitujące wydarzenia do Internetu. Media, sława i walka o dużą kasę. Nic dziwnego, że jeden z uczestników nie wytrzymał napięcia i zdemaskował się na łamach prasy. – Mnie ten świat nie przeraża, a nawet nie męczy. Nie mam nic do ukrycia. Jak ktoś lubi podsłuchiwać, niech wobec mnie robi to do woli – powiedział niedawno Kazimierz Marcinkiewicz, lat 47, były premier, obecnie robotnik sezonowy w Londynie.
Niestety, zachodzi obawa, że program nie pobije rekordu oglądalności. W ostatnich miesiącach widzowie mieli okazję zapoznać się z tyloma nagraniami w konwencji reality show, że nie będzie im się chciało włączać telewizora dla „parszywej dwunastki”. Co mieli zobaczyć, zobaczyli. Co mieli usłyszeć, usłyszeli. Tylko naiwny Kazio, który ten okres spędził poza krajem, sądzi, że zdoła nadrobić zaległości za pośrednictwem „Big Brothera”.
Trzeba przyznać, że wcześniej Marcinkiewicz potrafił mistrzowsko budować swoją popularność przez media. Dość wspomnieć, że był prekursorem w prowadzeniu intymnego bloga. Wygląda więc na to, że z politycznego reality show wyeliminowali go zawistni koledzy. W odpowiednim momencie poprosili Wielkiego Brata, by ten zesłał ich konkurenta na emigrację, a sami jęli się nagrywać bez ograniczeń.
W efekcie stali się bardziej popularni już nie tylko od Marcinkiewicza, ale i od samego Wielkiego Brata, który pewnie teraz żałuje swojej anonimowości. Wspominał wprawdzie kiedyś, że śpi z kotem, ale cóż znaczą takie bajki wobec faktów rejestrowanych kamerą i mikrofonem?