Władysław Bartoszewski robi wszystkich w konia
Ktoś mówił, że kampania wyborcza jest pozbawiona poczucia humoru? Może i była, ale od momentu, gdy pojawił się w niej Władysław Bartoszewski, większość narodu pęka ze śmiechu przed telewizorami. Tylko politycy nie wiedzą, jak się zachować. PiS po cichu się oburza, PO domaga się ustosunkowania do „merytorycznych zarzutów byłego szefa MSZ”. Każdy z dystansem traktuje bon moty mistrza, pamiętając o jego politycznym autorytecie.
Tymczasem Bartoszewski robi wszystkich w konia. Wystarczy przywołać jego wyznanie: „Obiecywałem sobie, że jak dociągnę do 85 lat, to się uspokoję. Nie umiem. Taki już jestem staruszek wesoły”, żeby natychmiast przypomnieć sobie cytat z nieodżałowanej Hanki Bielickiej: „Jak byłam mała, to, pamiętam, ciągle powtarzałam: Jestem Anna Weronika, co nogami klawo fika. Taka byłam głupiutka od dziecka”. Ta sama autoironia, dykcja i składnia. Ten sam talent do rozśmieszania widowni. I żadnych pretensji intelektualnych.
Bielicka nazywała rzeczy po imieniu: „Wolałam, żeby się śmiano, a nie podziwiano. Bo ja byłam typowa gadułka. Dużo słów, mało roboty”. Nie wszystko pasuje tu do Bartoszewskiego, bo akurat on sporo się w życiu napracował. Ale temu, że jest gadułką, sam przecież nie zaprzeczy. Nic dziwnego, że w końcu rzucił politykę i zdecydował się na karierę sceniczną.
W dzisiejszych czasach, kiedy polski kabaret przeżywa kryzys, stara, dobra szkoła satyry przyda się młodzieży. A przy okazji każdy z nas będzie mógł nadrobić zaległości lekturowe, wracając do klasycznych dzieł Kornela Makuszyńskiego.
Jako nadgorliwy uczeń Bartoszewskiego, ośmielę się jednak wytknąć mu pewne zaniechanie. Otóż wymieniając takie tytuły, jak „Awantury i wybryki małej małpki Fiki Miki”, „O dwóch takich, co ukradli księżyc” czy „Przygody koziołka Matołka”, mistrz najwyraźniej zapomniał o nowelce „Dziewięć kochanek kawalera Dorna”. Może zrobił to celowo, żeby nie być posądzonym o krytykowanie konkretnych polityków. Co nie zmienia faktu, że i taki tekst Makuszyński popełnił.
Nie wiem, czy Bartoszewski zrobi użytek z podpowiedzi młokosa, żeby przywołać ten tytuł na kolejnej konwencji PO, wzbudzając tym aplauz partyjnej widowni, ale mocno trzymam kciuki za mistrza. W gruncie rzeczy chodzi przecież nie o sens, tylko o dobrą rozrywkę. Ku chwale absurdu, panie Władysławie!
Tymczasem Bartoszewski robi wszystkich w konia. Wystarczy przywołać jego wyznanie: „Obiecywałem sobie, że jak dociągnę do 85 lat, to się uspokoję. Nie umiem. Taki już jestem staruszek wesoły”, żeby natychmiast przypomnieć sobie cytat z nieodżałowanej Hanki Bielickiej: „Jak byłam mała, to, pamiętam, ciągle powtarzałam: Jestem Anna Weronika, co nogami klawo fika. Taka byłam głupiutka od dziecka”. Ta sama autoironia, dykcja i składnia. Ten sam talent do rozśmieszania widowni. I żadnych pretensji intelektualnych.
Bielicka nazywała rzeczy po imieniu: „Wolałam, żeby się śmiano, a nie podziwiano. Bo ja byłam typowa gadułka. Dużo słów, mało roboty”. Nie wszystko pasuje tu do Bartoszewskiego, bo akurat on sporo się w życiu napracował. Ale temu, że jest gadułką, sam przecież nie zaprzeczy. Nic dziwnego, że w końcu rzucił politykę i zdecydował się na karierę sceniczną.
W dzisiejszych czasach, kiedy polski kabaret przeżywa kryzys, stara, dobra szkoła satyry przyda się młodzieży. A przy okazji każdy z nas będzie mógł nadrobić zaległości lekturowe, wracając do klasycznych dzieł Kornela Makuszyńskiego.
Jako nadgorliwy uczeń Bartoszewskiego, ośmielę się jednak wytknąć mu pewne zaniechanie. Otóż wymieniając takie tytuły, jak „Awantury i wybryki małej małpki Fiki Miki”, „O dwóch takich, co ukradli księżyc” czy „Przygody koziołka Matołka”, mistrz najwyraźniej zapomniał o nowelce „Dziewięć kochanek kawalera Dorna”. Może zrobił to celowo, żeby nie być posądzonym o krytykowanie konkretnych polityków. Co nie zmienia faktu, że i taki tekst Makuszyński popełnił.
Nie wiem, czy Bartoszewski zrobi użytek z podpowiedzi młokosa, żeby przywołać ten tytuł na kolejnej konwencji PO, wzbudzając tym aplauz partyjnej widowni, ale mocno trzymam kciuki za mistrza. W gruncie rzeczy chodzi przecież nie o sens, tylko o dobrą rozrywkę. Ku chwale absurdu, panie Władysławie!