Do Bożego Narodzenia raptem dwa tygodnie. Nic dziwnego, że polskie stacje telewizyjne zdecydowały się ujawnić swoją świąteczną ramówkę. Najpilniej strzeżone tajemnice TVN, skrywane przez cały rok ustalenia Polsatu i sekretne plany TVP ujrzały światło dzienne.
Jakie filmowe hity, zdolne zaskoczyć widzów i pogrążyć konkurencję, przygotowali dla nas w tym roku rodzimi nadawcy? Nie zgadną państwo. „Kevin sam w domu”, „Kevin sam w Nowym Jorku”, „Sam w domu – po raz trzeci”, „Brzdąc w opałach”, „Wesołych Świąt”, „Święta last minute”, „Szklana pułapka” (Polsat), „Kogel-mogel”, „Beethoven”, „Terminal”, „Harry Potter i więzień Azkabanu”, „Ekspres polarny”, „Frantic” (TVN), „Krucjata Bourne’a”, „Grinch: Świąt nie będzie”, „Plan lotu”, „Asterix i Obelix: Misja Kleopatra” (TVP).
Czego brakuje? Oczywiście „Samych swoich”, komedii romantycznej „Po prostu miłość” i filmu „Family Man”. Reszta jest identyczna jak rok temu. I dwa lata temu. I trzy… Przynajmniej nie trzeba co roku kupować przedświątecznej gazetki z programem TV. Wystarczy mieć jedną, np. z 2004 roku, i korzystać z niej w każde Boże Narodzenie. Wprawdzie godziny emisji mogą się nieznacznie różnić, ale opisy na pewno będą aktualne.
Czy to jakiś happening? Czy naprawdę największych nadawców naziemnych nie stać na zaprezentowanie jednej czy dwóch premier? A jeśli nawet, to czy nie mają pracownika potrafiącego z wyobraźnią poszperać w archiwach? Nadawcy odpowiedzą zapewne, że widzowie sami są sobie winni, bo – jak wynika z sondaży – w święta chcą oglądać to, co dobrze znają. Ale czy ten filmowy kanon nie mógłby być choć raz na pięć lat lekko przewietrzony?
Nie wiem, jak państwo, ale ja mam już dość świątecznych evergreenów. W tym roku zamierzam uciec ze szklanej pułapki. Telewizor włączę tylko raz, żeby przypomnieć sobie „Andrieja Rublowa” (religia.tv, 26 grudnia, 20.30). Paradoks polega na tym, że „Szklaną pułapkę” można oglądać dziesięć razy, a i tak nic się z niej nie pamięta. Kilkuminutowe sekwencje Tarkowskiego zostają w głowie już po pierwszym seansie. A mimo to wciąż chce się do nich wracać.
Czego brakuje? Oczywiście „Samych swoich”, komedii romantycznej „Po prostu miłość” i filmu „Family Man”. Reszta jest identyczna jak rok temu. I dwa lata temu. I trzy… Przynajmniej nie trzeba co roku kupować przedświątecznej gazetki z programem TV. Wystarczy mieć jedną, np. z 2004 roku, i korzystać z niej w każde Boże Narodzenie. Wprawdzie godziny emisji mogą się nieznacznie różnić, ale opisy na pewno będą aktualne.
Czy to jakiś happening? Czy naprawdę największych nadawców naziemnych nie stać na zaprezentowanie jednej czy dwóch premier? A jeśli nawet, to czy nie mają pracownika potrafiącego z wyobraźnią poszperać w archiwach? Nadawcy odpowiedzą zapewne, że widzowie sami są sobie winni, bo – jak wynika z sondaży – w święta chcą oglądać to, co dobrze znają. Ale czy ten filmowy kanon nie mógłby być choć raz na pięć lat lekko przewietrzony?
Nie wiem, jak państwo, ale ja mam już dość świątecznych evergreenów. W tym roku zamierzam uciec ze szklanej pułapki. Telewizor włączę tylko raz, żeby przypomnieć sobie „Andrieja Rublowa” (religia.tv, 26 grudnia, 20.30). Paradoks polega na tym, że „Szklaną pułapkę” można oglądać dziesięć razy, a i tak nic się z niej nie pamięta. Kilkuminutowe sekwencje Tarkowskiego zostają w głowie już po pierwszym seansie. A mimo to wciąż chce się do nich wracać.