Kuso - Filmowy Narkotyk

Kuso - Filmowy Narkotyk

Kuso, czyli Najlepszy Film Nowych Horyzontów
Kuso, czyli Najlepszy Film Nowych Horyzontów Źródło: T-Mobile Nowe Horyzonty
Napakowany alegoriami od gatunku „body horror” po „Spongeboba Kanciastoportego”, odrażający, kloaczny, a zarazem błyskotliwy i trafny – tak wygląda filmowy debiut amerykańskiego muzyka i producenta, Flying Lotusa.

„Kuso” przedstawia Los Angeles po apokalipsie - ludzkość opanowuje przedziwny wirus, którego fizycznym objawem są m.in. zmiany skórne. W formie luźno połączonych wątków, scen i wizualnych koncepcji, reżyser przedstawia zdziwaczały świat.

W jednej ze scen „Kuso”, czarnoskóry mężczyzna przybywa do kliniki „pod wieszakiem” – specjalizującej się w przeprowadzaniu aborcji – z rzadkim problemem „biustofobii”. Zostaje wyleczony przez gargantuicznych rozmiarów insekta żyjącego w jelicie grubym lekarza, który prowadzi ową placówkę. Podczas „kuracji”, pacjent wypija maź z czułków wspomnianego robaka, odpływa do halucynogennych krain rodem z radosnej twórczości „Cool 3D World”, a w ramach znieczulenia śpiewa improwizowaną piosenkę wraz z doktorem i jego szkaradną asystentką.

Tak wygląda cały „Kuso”. Flying Lotus serwuje widzom prawie dwie godziny filmowego ćpania, z każdą kolejną sceną coraz śmielej znieczulając widownię. Przeskakuje z wątku do wątku, wrzuca mnóstwo przypadkowych scen, jakby całkowicie dał się ponieść strumieniowi własnej inwencji twórczej. Z trudem przychodzi nadążenie za tym wszystkim, zaś wszelką nadzieję niech porzucą Ci, którzy spróbują w „Kuso” dopatrzeć się tradycyjnie rozumianej fabuły. To film-eksperyment, badający granice wytrzymałości widza, ale także jego otwartość.

„Kuso” nie ma także jednej szaty wizualnej, bowiem – tak jak i w fabularnej warstwie - Flying Lotus kolokwialnie mówiąc „leci po bandzie”. Aktorzy paradują z wielkimi bąblami na twarzach, eksponującymi ich brzydotę, wystroje wnętrz przywodzą na myśl opowieści Braci Grimm, czytane pod wpływem środków odurzających, a animowane fragmenty są hybrydą zniekształconych, wręcz makabrycznych produktów grafiki 3D, kolaży a’la „Monty Python” i motywów z „The Wall” Alana Parkera.

Flying Lotus musi być również zaznajomiony z internetowymi fenomenami pokroju „Salad Fingers”, czy „Charlie The Unicorn” - w „Kuso” nawiązania do popkultury oraz kultury Internetu są wszechobecne. Wszystko zaś nuża się w dysharmonijnej ścieżce dżwiękowej będącej kolaboracją reżysera oraz dj’a Aphex Twina. Po kwadransie seansu karaluch grający na saksofonie i człekokształtne futrzaki z ekranami zamiast twarzy stają się dla widza chlebem powszednim. Rodzi się zatem uzasadnione pytanie – czy to wszystko ma jakiś sens?

Odpowiedź brzmi: jak najbardziej. Tajemnica tkwi w działaniu ubocznym tego odurzającego środka o nazwie „Kuso”. Gdyż Lotus nie chce tylko szokować - jego obserwacje są trafne, jednak aby je zrozumieć, trzeba przymknąć oko na wszechobecne opary absurdu. W metaforyczny reżyser komentuje m.in. brak akceptacji w społeczeństwie, czy też zwyrodniałe potrzeby „przekraczania granic” w sferach intymnych. Dziurę w kształcie odbytu z wątku o chłopczyku można rozumieć jako alegorię dla mediów społecznościowych. Odchody, które do niej wrzuca, symbolizują „shitowy content”, który jednak znajduje swojego odbiorcę – stąd wyłaniająca się w pewnym momencie głowa, która „prosi” o więcej. Reżyser wtrąca masę podobnych koncepcji, a z tych puzzli układa się nieco bardziej sensowny film - monolog, który w zawoalowany sposób opowiada o wszystkim tym, co chcielibyśmy przemilczeć, lub z czego egzystencją się niestety godzimy.

Dzieło amerykańskiego muzyka jest zarazem zatrważające i fascynujące – to niezapomniane przeżycie kinematograficzne. Eksperyment Flying Lotusa to kino nieomalże masochistyczne, które rzuca widzom wyzwanie, badając granice ich wytrzymałości. Warto zatem odpowiedzieć sobie samemu – „czy jestem gotowy na taką ewolucję kina?”. Moja odpowiedź, po post-narkotycznym zjeździe podczas napisów końcowych, brzmi tak.

Ocena: 8.5/10

Autor: Kajetan Wyrzykowski

Źródło: FILM.COM.PL