Logan - Hugh Jackman jako Wolverine po raz ostatni

Logan - Hugh Jackman jako Wolverine po raz ostatni

kadr z filmu "Logan" (2017)
kadr z filmu "Logan" (2017) Źródło: Imperial-Cinepix
„Logan” Jamesa Mangolda, czyli finałowy film o przygodach Rosomaka i pożegnanie z ikoniczną rolą, odgrywaną od 17 lat przez Hugh Jackmana, to obraz mieszający gatunki.

Historia przedstawiona w „Loganie”, gdyby pozbawić ją nadprzyrodzonej otoczki mutacji genetycznych, niewiele by się zmieniła. Oto James Howlett pracuje jako kierowca limuzyny przy granicy amerykańsko-meksykańskiej. Dorabia sobie w ten sposób, zajmując się ciężko schorowanym „ojcem” (Charlesem Xavierem, czyli Profesorem X), z pomocą przyjaciela. Nie wychyla się za bardzo, nie zwraca na siebie uwagi, a gdy problemy zapukają do jego drzwi (jak w otwierającej film scenie), potrafi sobie poradzić.

kadr z filmu "Logan" (2017)

Kiedy pewnego dnia jego przeszłość i renoma imienia upomni się o niego, a o jego pomoc poproszą dwie kobiety, życie mężczyzny na zawsze się odmieni. Poszukująca go pielęgniarka poprosi go bowiem o to, aby przewiózł jej córkę na drugą stronę Stanów Zjednoczonych, tuż pod granicę z Kanadą. Sprawa jest pilna (i dobrze płatna), gdyż kobiety ścigane są przez rządową jednostkę. Logan niechętnie, ale zgadza się na ofertę zaproponowaną przez kobietę. Tak rozpocznie się podróż bohatera, zarówno fizyczna, jak i mentalna.

Wydaje się, że tym, co urzekło tylu widzów i krytyków na całym świecie jest właśnie zwyczajność przedstawionej historii. (A przy tym umiejętne wykorzystanie elementów reprezentujących inne gatunki filmowe. Thriller, western, film drogi to tylko kilka z gatunków, które inspirowały twórców). W tym wszystkim kwestie mutacji, które choć odgrywają ważne znaczenie, nie definiują postaci, ani nie są ich jedynymi cechami charakteru. Zresztą jedną z najważniejszych lekcji, które niesie „Logan” jest właśnie to - niech Twoja przeszłość cię nie definiuje. Musisz nauczyć się z nią żyć i wyciągać z niej wnioski, ale możesz się zmienić i nie musisz popełniać tych samych błędów co wcześniej. To zaś zwiększa uniwersalność przedstawionej historii i pozwala lepiej zrozumieć dylematy bohaterów.

Drugim czynnikiem na pewno jest dużo większy nacisk na ekranową przemoc. Po latach uładzonej wersji przedstawiania scen walki, tym razem rzeczywiście możemy poczuć zwierzęcą naturę Wolverine’a, a czasem wręcz przerazić się precyzją z jaką dokonuje krwawego odwetu za atak. To zdecydowana odmiana, pokazująca bohatera w innym świetle, a także unaoczniająca drastyczność zmiany, która w nim zajdzie.

Kolejną kwestią jest umiejscowienie akcji w przyszłości - w roku 2029 - co sprawiło, że mamy do czynienia z bohaterem dojrzalszym, bardziej świadomym, ale także - bardziej zmęczonym życiem. Nie bez przyczyny przypomina się, że jedną z inspiracji do filmu, był komiks „Old Man Logan” Mark Millara and Steve’a McNivena, uznany za jeden z najlepszych epizodów w historii Rosomaka. Tu zresztą dochodzimy do jeszcze jednej pięknej rzeczy w samych komiksach, czy ich adaptacjach. Poszczególne historie mogą być ze sobą silnie bądź luźno powiązane. Mogą rozgrywać się w dowolnym momencie chronologii opowieści, czy stanowić swoistą wariację na temat znanych motywów. Twórcy, wybierając za inspirację właśnie ten komiks, spróbowali sił w stworzeniu samodzielnej, pojedynczej historii, zrozumiałej zarówno dla zagorzałych fanów, jak i ludzi, którzy pierwszy raz stykają się z postacią. Udało im się to znakomicie.

W tym wszystkim jednak film pięknie skłania się także widzom, którzy znają dokładnie historię Wolverine’a. To niewielkie momenty, detale, które łatwo przeoczyć, a które pokazują, że twórcy odrobili pracę domową. Takie drobnostki, jak miecz samurajski (przypominający o wydarzeniach z „The Wolverine”), figurka i komiksy z przygodami „X-Menów” (unaoczniające inspirację, jaką działania grupy przez lata wywarły na świat), stanowią miły dodatek do całej historii, pokazując ją jako fragment większej całości. W tym wszystkim to jednak Easter-Eggi, bonusy, które nie mają bezpośredniego wpływu na historię. (A choć komiksy stają się pewnym artefaktem, popychającym akcję do przodu, ich rola mogłaby zostać zastąpiona zwykłą mapą - w tym względzie nadal pozostają bonusem dla fanów).

Z tego powodu „Logan” to rzeczywiście najlepszy z solowych filmów o Wolverinie. O to jednak nietrudno, gdyż filmy skupione tylko na tym bohaterze nie umywały się do poziomu reprezentowanego przez najlepsze części X-Menowej sagi. Siłą tego bohatera, pokazaną w licznych filmach, jest jednak duża pojemność licznych historii, które mogą rozgrywać się z jego udziałem. To bohater na tyle dojrzały, ciekawy i pełnokrwisty, że za każdym razem możemy odkrywać jego nową stronę. „Logan” w niezwykle interesujący sposób podchodzi do tematu: co by było, gdyby Rosomak mógł zasmakować „zwyczajnego, rodzinnego życia”? I czy to w ogóle możliwe? Twórcy udzielają odpowiedzi przewrotnej, a zarazem bardzo zgodnej z charakterem postaci. To sprawia, że „Logan” rzeczywiście może stać się „ikonicznym filmem dla mojej postaci”, jak życzyłby sobie tego sam Hugh Jackman.

Ocena: 7,5/10

plakat do filmu "Logan" (2017)

PS. Wspaniały jest kadr wieńczący dzieło oraz fakt, iż film nie ma jednak sceny po napisach. W świecie postępującej sequelozy, dobrze jest zobaczyć dzieło, które choć wyrasta z szerokiego kontekstu innych filmów, jest obrazem samodzielnym, zrozumiałym także dla widza niezaznajomionego z całą mitologią postaci.

Czytaj też:
X-Men: podróż sentymentalna