Przewodniczący partii KORWiN podkreślił, że nie uderzył Michała Boniego, by sprawić mu ból, a jedynie spoliczkował, co miało być czynem symbolicznym i przynoszącym ujmę na honorze. – Spór toczy się o to, czy istnieją jeszcze prywatne sposoby postępowania w prawie – wyjaśnił.
Korwin-Mikke przypomniał, że sprawa dotyczy nazwania go przez Michała Boniego "oszołomem", gdy w 1992 roku w trakcie debaty o lustracji powiedział, że obecny polityk PO był tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa. Po 15 latach, w 2007 roku, przyznał się do współpracy i wówczas obecny szef partii KORWiN zażądał przeprosin, których się nie doczekał. Boni przeprosił „wszystkich, których skrzywdził jako agent”, wobec czego Korwin-Mikke nie uznał, by były one skierowane do niego. Co więcej, Michał Boni przed sądem miał stwierdzić, że chciał przeprosić adwersarza, ale tego nie zrobił, co doprowadziło do spięcia w pałacyku MSZ podczas spotkania dla nowo wybranych europosłów w maju 2015 roku.
– Nie chciałem tego robić przy telewizji, spoliczkowałem go w miejscu zamkniętym, pałacyku MSZ-u, gdzie było tylko kilkanaście osób. Najbardziej zszokowało mnie, że ja dołożyłem starań, żeby odbyło się to w kuluarach, a on natychmiast siadł do Twittera i poinformował o tym cały świat. To mnie zdziwiło, bo kiedyś ludzie, kiedy wpadli do szamba, to się raczej tego wstydzili, a nie oznajmiali tego wszystkim – stwierdził Korwin-Mikke.