Katarzyna Burzyńska-Sychowicz, „Wprost”: Po co wychodzisz dzisiaj na scenę, z jaką intencją?
Muniek Staszczyk: Najprościej odpowiedzieć, że właściwie zawsze z tą samą, bo jestem wokalistą autorskim i przekaźnikiem emocji. T.LOVE wyrósł z tradycji punkowej, każdy robił swoje, nie mieliśmy zawodowych tekściarzy, więc ja mówiłem w swoim imieniu. Trafiliśmy na takie czasy – lata 80. – kiedy zespoły zakładało się po to, żeby coś powiedzieć, nie żeby zrobić karierę, o tym nikt nie myślał. Mówiłem do swoich koleżanek i kumpli.
Faktycznie wychodząc na scenę, musisz sobie zadać podstawowe pytanie: po co to robisz? Dziś mamy za sobą całą historię bandu, swój bagaż doświadczeń i swoją pozycję, jesteśmy w Polsce zespołem klasycznym, zapracowaliśmy na to, zasłużyliśmy.
Wychodząc na scenę zawsze liczę, że ktoś przyszedł na koncert T.LOVE po raz pierwszy. Przy takim założeniu muszę skondensować swoją twórczość, zagrać best of w 90-minutowym secie. Wychodzę po to, żeby dać cząstkę mojego życia, bo T.LOVE to jest pamiętnik mojego życia. Jak powiedział kiedyś, chyba Elvis „najważniejszy jest repertuar”. Jak masz repertuar, to nie musisz się martwić o resztę. Wychodzę po to na scenę, żeby powiedzieć: Cześć, jestem Muniek. Jesteśmy starą, zakurzoną, rock'n'rollową kapelą, witajcie! Wychodzę i śpiewam swoje z kolegami. Nic się w tym rock'n'rollu nie zmieniło od stu lat: jest bas, dwie gitary, bęben, wokalista i... gramy.
Twoja definicja rock'n'rolla też się nie zmieniła?
Definicja się nie zmieniła, tylko wiek rock'n'rolla jako muzyki na tyle się wydłużył, że to już jest bardzo dojrzały dziadek, Pan, ale dobrze, że najmocniejsi zawodnicy, czyli Rolling Stonesi, Springsteen, Dylan – jeszcze paru by się znalazło – żyją i grają, jednocześnie ośmielając takich ludzi jak ja, może nie starców, ale osobników dojrzałych.
Jak byłem małolatem, już się nimi jarałem i oni wciąż działają; to jest opowieść, którą ciągle toczymy.
Jak zaczynałem grać, miałem 18 lat, dziś mam 61 i wciąż gram, bo co ja mogę innego robić? To robię najlepiej. Jestem polonistą, mógłbym uczyć w szkole, ale myślę, że to raczej nie byłoby dobre.
Jako polonista i tekściarz zauważasz, że branżę dopadł kryzys słowa, że w muzyce słowo nierzadko jest marnotrawione, a teksty banalne i nic nieznaczące?
Dzisiaj nikt nie zwraca uwagi na tzw. ekonomię słowa, nikt poza hip-hopowcami. Brakuje mi tego w polskim popie, bo rocka to w ogóle jest mało... Nie jestem żadnym recenzentem, ale obawiam się, że ludzie przestali słuchać słów, tak mi się wydaje, nie chcę się tu wymądrzać, ale obserwuję swego rodzaju kryzys, więc jeżeli już używam słów, to nie chcę śpiewać na marne czegoś typu la la la pa pa ra. Po co używać liter, skoro nie mają żadnego znaczenia?
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.