Uczestnicy wyprawy do Heweliusza zostaną przesłuchani ponownie

Uczestnicy wyprawy do Heweliusza zostaną przesłuchani ponownie

Dodano:   /  Zmieniono: 
Policja w Świnoujściu musi jeszcze raz - na polecenie prokuratury - przesłuchać część uczestników feralnej wyprawy do wraku promu "Jan Heweliusz". W trakcie penetrowania zatopionej jednostki zaginął nurek. Do wypadku doszło w sobotę. Prokuratura na obecnym etapie nie bierze pod uwagę możliwości wszczęcia poszukiwań zaginionego nurka.

"Nasz naczelnik jest w ścisłym kontakcie z prokuratorem. Nie otrzymaliśmy wprawdzie wytycznych w formie pisemnej, ale prokurator ustnie ukierunkował dalsze działania policji. Nie ma tu mowy o żadnej akcji poszukiwawczej" -  powiedziała rzeczniczka świnoujskiej policji Małgorzata Śliwińska.

Zgodnie z zaleceniami miejscowej prokuratury rejonowej, która zleciła policji wykonanie dodatkowych czynności w związku z prowadzonym dochodzeniem, policja ma  także przesłuchać te osoby, które pominęła w początkowej fazie postępowania. Chodzi m.in. o jednego z nurków, który podczas wyprawy ani razu nie schodził pod  powierzchnię wody. Po raz kolejny mają też być przesłuchani członkowie załogi.

Do wypadku doszło w sobotę wczesnym popołudniem. Po nurkowaniu do wraku, który spoczywa na dnie morza na niemieckich wodach terytorialnych, jeden z  płetwonurków nie wynurzył się na powierzchnię. Jego poszukiwania nie przyniosły rezultatu. W wyprawie, którą zorganizowało Centrum Nurkowania ze Świnoujścia, brało udział 10 nurków z Klubu Sportów Podwodnych "Barakuda" w Stargardzie Szczecińskim.

Dochodzenie policyjne prowadzone jest w sprawie narażenia na  niebezpieczeństwo lub utratę życia.

Włodzimierz Cetner, szef świnoujskiej prokuratury, która zajmuje się sprawą, powiedział przed paroma dniami, że zadaniem prokuratury będzie m.in. ustalenie, czy mogło dojść w tej sprawie do popełnienia przestępstwa. Prokuratura sprawdza, kto był organizatorem wyprawy, czy jej członkowie mieli odpowiedni sprzęt i stosowne uprawnienia do nurkowania oraz czy podczas schodzenia pod wodę płetwonurkowie byli w jakiś sposób asekurowani.

Prokuratorzy badają także, czy właściwie przeprowadzono akcję ratowniczą oraz  czy w odpowiednim czasie zostały zawiadomione służby ratunkowe.

Wbrew zapowiedziom akcji poszukiwawczej nie podjęły w poniedziałek ani służby niemieckie, ani polskie ratownictwo, bo - jak wyjaśniano - nie byłaby to akcja ratunkowa. W ich ocenie przeprowadzenie akcji byłoby bezzasadne, ponieważ jeszcze w sobotę przez ponad godzinę szukali zaginionego inni płetwonurkowie. Ciało nurka nie wypłynęło też na powierzchnię. Służby ratownictwa morskiego zostały o wypadku powiadomione dopiero w sobotę późnym wieczorem.

Z przesłuchania uczestników wyprawy wynika, że dwaj nurkowie wbrew zakazowi wpłynęli do wnętrza wraku, choć mieli świadomość, że jest to niebezpieczne. Z  wyjaśnień przesłuchanych osób wynika też, że każdorazowo przed zejściem pod  wodę, nurkowie byli instruowani, co im wolno robić, a czego nie. Wszyscy uczestnicy wyprawy byli trzeźwi.

Zaginiony 42-letni płetwonurek od sześciu lat uprawiał ten sport. Pochodził z  okolic Stargardu Szczecińskiego. Wiadomo, że w chwili wypadku w butli miał zapas tlenu wystarczający jedynie na 10 minut przebywania pod wodą.

Do wypadku doszło w sobotę ok. godz. 14. Członkowie wyprawy nurkowali w  parach. Jedna z nich zeszła do maszynowni, po pewnym czasie wynurzył się tylko jeden z nurków i zaalarmował kolegów. Pod wodę zeszli pozostali nurkowie. Gdy ponad godzinne poszukiwania nie przyniosły rezultatu, wrócili do jednostki, którą przypłynęli do Świnoujścia i dopiero ok. godz. 20.30 poinformowali polskie służby ratownictwa morskiego.

W niedzielę po południu klub wydał specjalne oświadczenie dla mediów w  sprawie wypadku. Napisano w nim m.in., że w sobotę "zaplanowane były dwa nurkowania, z których pierwsze przebiegło zgodnie z planem". Podczas drugiego nurkowania "z nieustalonych do obecnej chwili przyczyn jeden z nurków nie  wynurzył się na powierzchnię". Jego partner "po bezskutecznej próbie odnalezienia kolegi wynurzył się na powierzchnię i zaalarmował instruktorów zabezpieczających nurkowanie".

Członkowie klubu zapewniają, że akcję poszukiwawczą przeprowadzili zgodnie z  procedurami - na wodzie i pod wodą. Obydwaj nurkowie, którzy zeszli pod wodę w  parze, mieli uprawnienia do płetwonurkowania i wieloletnie doświadczenie.

Według mediów, przypuszczalny przebieg zdarzeń był taki, że nurkowie po tym, gdy wpłynęli do maszynowni, prawdopodobniej stracili ze sobą kontakt wzrokowy. Zalegający w maszynowni mazut przypuszczalnie osadził się na latarkach, mógł też pokryć maski. Wiadomo, że partner zaginionego, gdy wypłynął na powierzchnię wody, był mocno umazany mazutem. Najprawdopodobniej to właśnie mazut uniemożliwił 42-letniemu nurkowi wypłynięcie na powierzchnię.

Prom "Jan Heweliusz" zatonął podczas sztormu 14 stycznia 1993 roku na  Bałtyku, 20 mil morskich od wybrzeży niemieckiej wyspy Rugia. Zginęło 55 osób.

Wrak promu leży na głębokości około 30 metrów i jest często odwiedzany przez nurków. To jeden z najbardziej niebezpiecznych dla żeglugi wraków leżących na  dnie Bałtyku.

ND, PAP