Broniąc diabła

Broniąc diabła

Dodano:   /  Zmieniono: 
W procesach beatyfikacyjnych prowadzonych przez Watykan zawsze pojawia się postać tzw. adwokata diabła. Jego rolą jest niejako reprezentowanie Księcia Ciemności i występowanie przeciwko przyszłemu świętemu. Dopiero obalenie przedstawianych przez niego argumentów otwiera wybranym drogę na ołtarze. Dyskutując o sprawie odebrania przywilejów emerytalnych byłym funkcjonariuszom SB trzeba również też, chociaż na chwilę, stanąć po stronie „diabła”.
W pierwszym odruchu nie sposób krzyknąć „nareszcie". Przez lata byli beneficjentami systemu za to, że prześladowali Kościół, gnębili opozycję i generalnie uprzykrzali życie Polakom dla których komunizm nie był szczytem marzeń. A jeszcze wielu z nich „dorabiało sobie na boku” handlując czym się da, z kim się dało. I za to wszystko zamiast zostać ustawieni pod pręgierzem teraz pobierają emerytury wyższe niż niejedna pensja, podczas gdy większość ich ofiar musi żyć od pierwszego do pierwszego za kilkaset złotych miesięcznie. Sprawiedliwości w tym wszystkim niewiele.

Sprawiedliwości nie ma, ale jest jeszcze prawo. A ono mówi m.in. że jedną z zasad gwarantujących swobody obywatelskie w państwie demokratycznym jest tzw. ochrona praw nabytych. W dużym skrócie chodzi o to, aby jeśli państwo obiecuje coś obywatelowi, nie groziło mu to, że jakiś kolejny rząd za 10-15 lat zmieni zdanie i stwierdzi np. że wprawdzie umawiał się na wypłacenie emerytury po 30 latach pracy, ale teraz ma zamiar wypłacać ją dopiero po 50. Albo nie wypłacać w ogóle. Wobec ogromnej machiny państwowej obywatel jest bezradny, więc aby nie usłyszał nieoczekiwanie „możemy zrobić wszystko i co nam zrobisz?" prawa nabyte muszą być chronione.

Emerytury, które otrzymują esbecy to właśnie takie prawa nabyte. I nagle prawo wchodzi w konflikt ze sprawiedliwością. O ile w przypadku tych wszystkich, którzy po 1989 roku nie zostali zweryfikowani pozytywnie – co oznacza, że w przeszłości byli aktywnymi uczestnikami działań uznawanych w każdym cywilizowanym kraju za nielegalne (np. w torturowaniu więźniów, szczególnie brutalnych prześladowaniach działaczy opozycji) – można użyć argumentacji, że prawa przyznało im PRL więc III RP nie musi się czuć do końca związana jej obietnicami (choć specjaliści od prawa międzynarodowego powołując się na kwestię sukcesji mieliby pewnie inne zdanie) o tyle poważny dylemat pojawia się przy tych, którzy zostali zweryfikowani pozytywnie i po 1989 roku tworzyli służby specjalne wolnej Polski. Problem polega na tym, że gdy przyjmowano ich do służby obiecano im, że teraz „zaczynamy od nowa" i każdy będzie traktowany tak, jakby przyszedł do ówczesnego UOP-u w 1989 roku. Wiele osób zdecydowało się dalej służyć państwu m.in. przez wzgląd na przywileje emerytalne (to może mało chwalebne, ale porozmawiajcie ze znanymi sobie żołnierzami zawodowymi – okaże się, że ich motywacje do dziś są bardzo podobne). A teraz państwo mówi: Sorry, zmieniliśmy zdanie. I co nam teraz zrobicie?

Chce być dobrze zrozumiany. SB robiła rzeczy karygodne, za które słusznie dziś się ją potępia i piętnuje, a przynależność do esbecji skrzętnie wymazuje się z życiorysów. Ale SB to nie byli tylko kaci księży i oprawcy działaczy „Solidarności". SB, jak każda służba specjalna, zajmowała się również działaniami, które każde państwo musi podejmować. Chociażby wywiadem i kontrwywiadem (były to odpowiednio Departamenty I i II). To prawda – było to działanie „ku chwale PRL”, ale innej Polski wtedy nie było. A wbrew temu jak wyobrażają sobie to niektórzy radykałowie w PRL nie było wcale tak, że naród dzielił się tylko na opozycjonistów i „pachołków Rosji”. Nie każdy był bohaterem, albo świnią. Idę o zakład, że większość to byli zwykli ludzie, którzy chcieli po prostu przejść przez życie. Część z nich chciała pracować dla Polski jaka by ona nie była – bo mimo wszystko to przecież Polska. I z tej części część zasilała szeregi SB i np. prowadziła niebezpieczne gry z amerykańskim wywiadem. Czy można ich za to karać?

Już słyszę gromkie „Tak! Przecież to oni przedłużali niewolę budując siłę ustroju". Prawda – ale skoro tak to hurtem należy skasować jakiekolwiek przywileje emerytalne żołnierzom zawodowym z tego okresu (nie dość że utrwalali ustrój u nas, to jeszcze zdarzyła im się „wycieczka” do Czechosłowacji), ale również urzędnikom ministerstw, czy nawet pracownikom państwowych fabryk, sklepów, górników, stoczniowców, hutników, etc. Jeśli nie udowodnią, że co rano sypali piasek w tryby maszyn, albo sprzedawali za małe jesionki działaczom PZPR – to oni również budowali siłę systemu. Bo każda zarobiona przez nich złotówka, każdy procent PKB szedł do budżetu – a więc do kieszeni kasty rządzącej z PZPR, dzięki czemu mogła ona dalej rządzić Polską. Zrównajmy więc im wszystkim – jak chce PiS – emerytury do 860 złotych. Czy tego chcemy?

Jeśli jednak kogoś nie przekonuje ta argumentacja to wspomnę jeszcze o jednym zagrożeniu. Gdybym był np. funkcjonariuszem CBA decyzję o obniżeniu emerytur hurtowo wszystkim esbekom – niezależnie od tego czy w 1989 roku państwo przyjęło ich do służby, czy nie, wywołałoby mój poważny niepokój. Dziś bowiem, po latach, posłowie wycofują się z obietnic złożonych dwadzieścia lat temu w imieniu państwa, a jutro stwierdzą, że CBA działało na szkodę demokracji i obetną emerytury również im. A jeśli ktoś nie lubi CBA – to niech pomyśli, że taki sam manewr może zastosować w przyszłości jakiś „amerykanofob" wobec pracowników wywiadu i kontrwywiadu, którzy współpracowali z USA. Absurd? Skoro dziś stwierdza się, że jakakolwiek współpraca ze służbą PRL działającą de facto na korzyść ZSRR jest powodem do „urawniłowki” w wymierzaniu kary, to czemu tak samo ktoś nie mógłby potraktować pomocy USA? Precedens już będzie.

Czy należy więc machnąć ręką i pozwolić doczekać esbekom późnej starości na wysokich emeryturach? Nie. Jeśli ktoś łamał prawo, jeśli ktoś został uznany przez III RP za niegodnego służby w jej strukturach – nie zasługuje na żaden przywilej. Jeśli przez sito komisji weryfikacyjnej przedostali się tacy ludzie – nic nie stoi na przeszkodzie, aby przywileje im odebrać. Tylko że takimi przypadkami powinien zająć się sąd traktując je indywidualnie, a nie Sejm zrównując ustawą wszystkich do poziomu oprawcy.

Uff ciężko jest bronić diabła. Dobrze, że to już koniec.