Po żałobie

Po żałobie

Dodano:   /  Zmieniono: 
Mamy za sobą 9. dni żałoby narodowej, okraszonej wystawnym i podniosłym pogrzebem pary prezydenckiej na Wawelu. Inne pochówki będą się odbywały jeszcze przez wiele dni, ale nie zapomnijmy, że 20 osób nie zostało z identyfikowanych i ich szczątki nie przyleciały z Moskwy.
Generalnie państwo, jego instytucje, politycy, zdali egzamin w tym trudnym momencie. Organizacja, spokój, odpowiedni nastrój i szacunek – to wszystko było, nie udało się tego nawet zepsuć mediom – poza niezawodną TVP1, Janem Pospieszalskim i jego „Warto rozmawiać", nadawanym sprzed Pałacu Namiestnikowskiego. Ot, taki urok telewizji „publicznej”.

Żałoba miała wymiar państwowy, ale przez to, że położono w mediach nacisk na Lecha Kaczyńskiego i jego żonę, miała ona wydźwięk „prezydencki". Szkoda, wielka szkoda, ponieważ dokonania wielu ludzi z tych 96 poległych są wielkie, ogrom ich pracy i pustka po ich odejściu jest nie do zastąpienia. Można mieć takie, czy inne opinie na temat preferencji politycznych niektórych zmarłych w katastrofie, ale śmierć tak różniących się od siebie ludzi jak Andrzej Przewoźnik, Macie Płażyński czy Izabela Jaruga-Nowacka jest niepowetowana... Nie doceniano wielu za życia – i o wielu wkrótce się zapomni. 

Czy obywatele zdali egzamin z żałoby? Tak, według mnie znakomicie, ale interpretuję to inaczej, niż większość komentatorów. Polacy gremialnie przyszli pożegnać prezydenta i jego żonę na Krakowskie Przedmieście, stojąc wiele godzin w kolejkach, składając kwiaty i zapalając znicze. Witali prezydenta w Warszawie po jego powrocie z Moskwy. Nie ulegli jednak iluzji, jaką próbowano narzucić, że oto śmierć Lecha Kaczyńskiego jest zaczynem jedności narodowej, tworzonej w oparciu o nowy mit założycielski Polski, jakim miała być katastrofa samolotu niemalże u bramy nekropolii polskich oficerów w Katyniu. Polacy są romantyczni w duchu, pragmatyczni i zdystansowani w życiu. Bardzo szybko odczytali, że mit i mitologia Lecha Kaczyńskiego jest tworzona na siłę. Świadczy o tym dużo mniejsze niż oczekiwano, uczestnictwo obywateli w ceremonii żałobnej w Warszawie i pogrzebie w Krakowie. To wyraźny sygnał, że rola Lecha Kaczyńskiego w III RP była duża, ale nie tak wielka, jakby chcieli to przedstawić jego apologeci.

Warto zwrócić uwagę na to, że nie udało się również narzucić w dyskusjach o katastrofie języka martyrologicznego i bohaterskiego. Próbowano wmówić Polakom, że Lech Kaczyński poległ na posterunku, a nie zginął w wypadku, a ten nie był tragicznym wypadkiem, ale od razu hekatombą, czyli wielką ofiarą. Tak, wypadek pod Smoleńskiem ma znaczenie symboliczne, pozwolił na znacznie większe upublicznienie informacji, wiedzy o mordach polskich oficerów na Wschodzie, a także otworzył wrota do porozumienia polsko-rosyjskiego. Czy to jednak zostanie odpowiednio wykorzystane, zależy do żywych, a nie zmarłych.

Wracamy do rzeczywistości. Nauczeni doświadczeniem sprzed pięciu lat, po śmierci Jana Pawła II wiemy, że słowa o pojednaniu narodowym, gesty pokoju w polityce wewnętrznej, zostaną szybko zapomniane. Wracamy do brutalnej polityki, może tylko język zostanie trochę stonowany. Ale po zdjęciu opasek żałobnych wszyscy wrócą do sprawdzonych wzorów i metod prowadzenia dyskursu politycznego. Nie będzie żadnego porozumienia ponad podziałami, jedności i zgody narodowej. Nie będzie pokolenia LK I i jego spadkobierców. I tylko pojawi się w dyskusji nowy element, punkt odniesienia – stosunek do tego, co się zdarzyło pod Smoleńskiem i jakie ma to znaczenie i symbolikę.

Dla mnie osobiście śmierć Lecha Kaczyńskiego w tej katastrofie ma symbol ostatecznego pogrzebania idei IV RP.