"Tusk, Komorowski muszą zejść ze sceny politycznej raz na zawsze"

"Tusk, Komorowski muszą zejść ze sceny politycznej raz na zawsze"

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jarosław Kaczyński, fot. Wprost 
- Prezes PiS Jarosław Kaczyński oświadczył w piątek, że Donald Tusk, Bronisław Komorowski, Radosław Sikorski, Bogdan Klich i Tomasz Arabski "muszą zejść ze sceny politycznej raz na zawsze". Jego zdaniem jest to związane z odpowiedzialnością za katastrofę smoleńską. Szef PiS powiedział, że skutkiem "gry" rządu przeciw prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu było rozdzielenie katyńskich wizyt premiera i prezydenta. Gdyby nie to, do wypadku Tu-154 by nie doszło - uważa Jarosław Kaczyński.
Prezes PiS zabrał głos podczas Zgromadzenia Obywatelskiego w sprawie katastrofy w Smoleńsku, zorganizowanego przez Fundację Niezależne Media. Przemawiali też przedstawiciele części rodzin ofiar katastrofy z 10 kwietnia: Magdalena Merta, wdowa po wiceministrze kultury Tomaszu Mercie, i Andrzej Melak, brat przewodniczącego Komitetu Katyńskiego Stefana Melaka.

Jarosław Kaczyński nawiązał do memoriału "Polityczne tło katastrofy smoleńskiej" rozdanego na początku spotkania. Konkluzje dokumentu mówią o  tym, że nie doszłoby do katastrofy, gdyby nie polityka Donalda Tuska, polegająca na "dyskredytowaniu Lecha Kaczyńskiego i oszczędzaniu na bezpieczeństwie najważniejszych osób w państwie".

Największa tragedia po 1945 r.

- Niezależnie od wyników badań, o których tutaj mówimy, tacy ludzie jak Donald Tusk, jak Bronisław Komorowski, jak Radosław Sikorski, jak Bogdan Klich, jak Tadeusz Arabski muszą zejść z  polskiej sceny politycznej raz na zawsze - oświadczył szef PiS, myląc imię ministra Arabskiego. Jak mówił poziom egzekwowania odpowiedzialności politycznej i moralnej w różnych państwach jest różny. - Ale tu chodzi o największą tragedię po 1945 roku. To jest uchwała Sejmu i Senatu. Tu chodzi o odpowiedzialność za taką tragedię - podkreślił.

- I jeśli mamy być państwem demokratycznym, państwem prawa, państwem elementarnej sprawiedliwości, to w Polsce ta  odpowiedzialność moralna i polityczna, której efektem musi być pozbawianie stanowisk, a w  tym wypadku także pełne zejście z politycznej sceny, musi być wyegzekwowana - oświadczył.

PO i media regularnie atakowały prezydenta

Kaczyński zarzucił rządowi, że po 2007 roku prowadził działania zmierzające do obniżenia respektu dla prezydenta Lecha Kaczyńskiego, a takie działania - jego zdaniem - "ośmielają do  ataku" na głowę państwa. Dodał, że także za wszystkie elementy techniczne związane z  bezpieczeństwem prezydenta odpowiada rząd. Zdaniem Kaczyńskiego rząd wiedział o złym stanie wojskowego lotnictwa, a mimo to nie zrobił nic, aby zmienić tę sytuację.

Zaznaczył, że obowiązkiem rządu jest "przestrzeganie konstytucji, przestrzeganie ustaw, przestrzeganie dobrych obyczajów.  Jego zdaniem w Polsce "po roku 2005, a szczególnie po 2007 mieliśmy do czynienia ze szczególnym fenomenem" - "establishment, wielka cześć mediów i najpierw największa partia opozycyjna, a od 2007 roku rząd całkowicie odrzucił te  wszystkie normy". - Nie tylko, że nie podtrzymywał respektu wobec prezydenta, ale  prowadził na ten respekt - tę wartość, na tę szczególną cechę, która jest związana z  tym urzędem - regularny i do tego bardzo ciężki atak - stwierdził.

Rząd prowadził grę

Kaczyński uważa, że mieliśmy do czynienia także z "wprowadzeniem do gry przeciwko prezydentowi RP obcego państwa, w tym wypadku Rosji". - Ta gra toczyła się przez miesiące i to była gra, w ramach której rząd - używając skądinąd tego właśnie nieuznającego respektu języka - prowadził różnego rodzaju działania przeciw własnemu prezydentowi. Przeciwko temu, by prezydent uczestniczył w uroczystościach w 70. rocznicę ludobójstwa popełnionego na Polakach - mówił prezes PiS.

Wystarczyło połączyć wizyty premiera i prezydenta

Według niego, jednym ze skutków tej "gry" było "rozdzielenie wizyt" w Katyniu na dwie: 7 kwietnia (z udziałem premiera Donalda Tuska - red.) i 10 kwietnia - z udziałem prezydenta. - Już tylko ten sam fakt, a było wiele innych, gdyby go zmienić, zapobiegłby katastrofie - podkreślił Kaczyński. Według niego, gdyby 10 kwietnia do Katynia udawała się jedna delegacja prezydencko-rządowa, leciałoby 5-6 samolotów, to nie mógłby się powtórzyć splot okoliczności, które doprowadziły do katastrofy.

Zdaniem prezesa PiS cały czas toczy się "walka z tym, co zmierza do tego, żeby uczcić pamięć Lecha Kaczyńskiego i wszystkich ofiar katastrofy". Jego zdaniem jest to dowód na to, że  "wojna z prezydentem trwa, nawet wtedy gdy on nie żyje". - Kiedyś walczono z nim jako żywym człowiekiem, który pełni najwyższy urząd w państwie. Dzisiaj walczy się z  nim jako z symbolem - stwierdził.

Merta: nie przestaniemy pytać

Magdalena Merta mówiła, że trwające od 5 miesięcy śledztwo w sprawie katastrofy nie przyniosło na razie rezultatów. Jej zdaniem dotychczasowe dokonania prokuratury są "żałośnie ubogie", przy czym -  dodała - mnożą się wątpliwości. Zapewniła, że będzie starała się wyjaśnić, co się stało pod Smoleńskim, do końca życia. - Może trzeba będzie poczekać na inną ekipę śledczą? My nie przestaniemy stawiać pytań - oświadczyła.

Andrzej Melak mówił o bezradności polskich władz, "które nie chciały wyjaśnić przyczyn katastrofy". Przypomniał, że stowarzyszenie Smoleńsk 2010 wystosowało apel o powołanie międzynarodowej komisji ds. zbadania katastrofy. Dodał, że szczególnie liczy na pomoc ze Stanów Zjednoczonych. O potrzebie powołania międzynarodowej komisji ds. zbadania katastrofy mówił również Harvey Kushner - eksperta ds. światowego terroryzmu.

Podczas Zgromadzenia odczytano przesłanie od kongresmana Stanów Zjednoczonych Petera Kinga. Napisał m.in., że Polacy badający okoliczności katastrofy nie mieli dostępu do ważnych materiałów dowodowych, w tym do  czarnych skrzynek. Podkreślił, że Polakom należy się prawda.

zew, PAP