Bielecki: stoi za mną partia. Partia wściekłych kierowców

Bielecki: stoi za mną partia. Partia wściekłych kierowców

Dodano:   /  Zmieniono: 
Czesław Bielecki (fot. FORUM) 
Jedyna partia jaka za mną stoi to partia wściekłych kierowców - przekonuje w rozmowie z Polskim Radiem kandydat na prezydenta Warszawy Czesław Bielecki. Bielecki startuje w wyborach z poparciem PiS, ale podkreśla, że jest kandydatem bezpartyjnym i niezależnym.
- To jest ogromna partia wściekłych kierowców, sfrustrowanych rowerzystów, no i pieszych, którzy są wypychani przez samochody. Tak że moją partią są warszawiacy, z nimi chcę mieć prawdziwy kontrakt, a popiera mnie Prawo i Sprawiedliwość - tłumaczy swój status Bielecki. Dodaje, że jego wymarzona Warszawa to miasto "do którego można wjechać, z którego można wyjechać o które wśród 36 miast europejskich, które ostatnio były przez monitor europejskich miast klasyfikowane, nie będzie w tyle tabeli". 

- W Warszawie chcę przeprowadzić prawdziwą rewolucję w relacji Urząd Miasta – obywatele – przedsiębiorcy – inwestorzy. Jak ktoś mi mówi: pan po prostu wyobraża sobie, że tak wielkim organizmem można rządzić w pojedynkę? A ja mówię: dlaczego w pojedynkę? Leszek Balcerowicz przed trzydziestką młodych ludzi do Ministerstwa Finansów i zrobił rewolucję na polskim rynku - przypomina Bielecki. I zapowiada, że również skorzysta z ludzi młodszego pokolenia. - Jest mnóstwo bystrych, wykształconych, często na Zachodzie, mających za sobą staże zagraniczne młodych ludzi, znających języki i żyjących w rytmie, który powoduje, że kiedy wracają z Barcelony, Madrytu czy Paryża do Warszawy, to moment wjazdu do naszego miasta jest momentem frustracji. Co pewien czas jakaś perełka – Plac Zbawiciela, Trakt Królewski, ale pomiędzy często koszmar reklam, kiczu, chaosu - mówi.

Pytany o to, czy poparcie PiS nie będzie dla niego balastem Bielecki stwierdza że "warszawiacy będą go oceniać przez pryzmat tego, w jaki sposób podchodzi do różnych problemów". - Prawo i finanse to są narzędzia osiągania efektów na czas. Efekty na czas to znaczy budowa trwająca nie dłużej niż dwa lata, to znaczy projektowanie, które zajmuje rok, półtora do momentu rozpoczęcia budowy. Nie może być tak, że w czasie jednej kadencji się obiecuje, że coś się zrobi, a pod koniec kadencji się mówi, że to się skończy w drugiej kadencji. Nie ma żadnego powodu, żeby na początku XXI wieku budować wolniej niż 50 lat temu w Warszawie. Ja mówię o innym tempie, innym temperamencie i podejściu do pieniądze publicznego równie skrupulatnym i równie zdroworozsądkowym jak podchodzi się do tego w sektorze prywatnym - wyjaśnia.

Polskie Radio, arb