Vox populi i vox Sikorski

Vox populi i vox Sikorski

Dodano:   /  Zmieniono: 
Radosław Sikorski przedstawił – najpierw w prasie, a potem na forum Niemieckiego Towarzystwa Polityki Zagranicznej – śmiałą wizję rozwoju europejskiego projektu pod nazwą Unia Europejska. Czy jednak o pomysły te nie należałoby zapytać obywateli III RP, którzy – gdyby pomysły Sikorskiego weszły w życie – staliby się przede wszystkim obywatelami UE?
Sikorski ma rację – nad przyszłością UE należy dyskutować, bo w obecnym kształcie Unia przypomina spółkę z bardzo ograniczoną odpowiedzialnością. Kiedy wszystko idzie dobrze, wszyscy czują się Europejczykami i ochoczo wyciągają ręce, by zaczerpnąć jak najwięcej ze strumienia euro płynących wartkim nurtem z Brukseli. Kiedy jednak zaczynają się schody dominującą strategią staje się powszechne „ratuj się kto może". I kto może pewnie się zawsze jakoś uratuje – ale Unia jako całość już niekoniecznie. Jeśli więc chcemy zachować wszystkie profity z integracji europejskiej musimy szukać pytania na fundamentalne pytanie: „Quo vadis Unio?".

Rzecz jednak w tym, że odpowiedzi są co najmniej dwie. Jedną zaproponował Sikorski – to ucieczka do przodu. Skoro UE jako struktura quasipaństwowa (ma parlament, rząd w postaci KE i prezydenta, swoją walutę – ale nie ma realnej władzy) się nie sprawdziła – trzeba UE przekształcić w państwo, a konkretnie w federację państw. Kraje członkowskie przy takim rozwiązaniu zachowałyby prawo do kształtowania własnej odrębności (a więc podejmowania decyzji w sprawach dotyczących bieżącej administracji, tworzenia lokalnej infrastruktury, prawa lokalnego, w kwestiach związanych z etyką i moralnością), ale straciłyby klucze do sejfu z pieniędzmi. Istotą pomysłów na pogłębienie integracji, które miałoby być lekarstwem na zapaść strefy euro jest bowiem scedowanie wszystkich narzędzi prowadzenia polityki gospodarczej (zwłaszcza w skali makro) i fiskalnej na rzecz UE. Innymi słowy to organy unijne decydowałyby jakie podatki płacimy, jak bardzo możemy się zadłużać i czy warto osłabiać walutę, czy może lepiej ją wzmacniać. Przy takim rozwiązaniu europejska gospodarka musiałaby być traktowana przez inwestorów jako jedna całość, a nie suma części składowych. Wówczas tak jak długi woj. mazowieckiego nie wpływają bezpośrednio na rating Polski, tak długi Grecji nie spowodowałyby paniki w całej UE.

UE może jednak pójść również w drugą stronę – tzn. rozluźnić nieco ramy współdziałania i powrócić do swoich korzeni, czyli do organizacji, która jest wielką strefą wolnego handlu i obszarem swobodnego przepływu towarów, osób i usług. Oznaczałoby to pogrzebanie projektu pod nazwą euro, a także cofnięcie się do rozwiązań sprzed Traktatu Lizbońskiego, ale jednocześnie pozwoliłoby zachować wiele zdobyczy integracji i zlikwidować przyczynę obecnego kryzysu. W strefie wolnego handlu problemy Grecji byłyby bowiem przede wszystkim problemami Grecji. To egoistyczne – ale bezpieczne.

O tym, do którego z tych rozwiązań (a może jeszcze do jakiegoś innego, pośredniego?) powinna dążyć Polska powinniśmy rozmawiać. Idealnym czasem na rozmowę na ten temat była tegoroczna kampania wyborcza. Kryzys UE nie jest nowym problemem – i trudno przypuszczać, by Sikorski wymyślił swoją koncepcję pogłębienia integracji europejskiej ad hoc, po 9 października. Mimo to w kampanii wyborczej na temat polskich pomysłów na przyszłość UE nie padło ani jedno słowo. UE w tej kampanii pojawiała się co najwyżej jako hojny wujek z dalekiego kraju, który może nam przesłać przekaz na 300 miliardów euro – a my zrobimy z tym co chcemy (PO). I jako demoniczna Angela Merkel, która rządzi Europą, a którą na stanowisko wyniosły jakieś tajemnicze siły (PiS). I tyle było dyskusji.
Gdyby Radosław Sikorski wygłosił swoje berlińskie expose przed wyborami – wówczas wynik Platformy legitymizowałby działania partii również w sprawie kierunku, w który chcemy popchnąć UE. Nie jest bowiem prawdą, że – jak przekonuje Sikorski – raz powiedzieliśmy UE tak, więc z automatu musimy zgadzać się na wszystkie zmiany w europejskim projekcie. Polacy nie zgadzali się bowiem na wstępowanie do państwa federalnego. Pewnie zgodziliby się i na to, ale zapytać nie zaszkodzi. W końcu w demokracji vox populi to vox dei, prawda?

A tak pozostaje niesmak i obawa, że milczenie w sprawie projektu większej integracji UE przed wyborami było spowodowane obawą, że działania w tym zakresie są zbyt poważną sprawą, by decyzję w ich kwestii pozostawiać Polakom. Tak jak przyjęcie planu oszczędnościowego było zbyt poważną sprawą, by w referendum mogli o nim zadecydować Grecy. Jeśli jednak społeczeństwa demokratyczne nie dojrzały do podejmowania takich poważnych decyzji – to jaką mamy gwarancje, że dojrzały do wybierania tych, którzy takie decyzje podejmują? To bardzo niebezpieczny tok rozumowania.