Kto wysłał ich po śmierć?

Kto wysłał ich po śmierć?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Szef działu wentylacji kopalni "Pokój" i jego zastępca, którzy zginęli w piątek 790 m pod ziemią, niezgodnie z przepisami weszli w odizolowany rejon kopalni. Wg wstępnych ustaleń, nie mogli tego zrobić na własną rękę.
"Tydzień temu kopalniany zespół ds. zagrożeń pożarowych, obradujący w składzie poszerzonym o ekspertów, jednoznacznie zastrzegł w protokole, że do tego wyrobiska można wejść wyłącznie na zasadzie akcji pożarowej" - powiedziała Danuta Olejniczak-Milian, rzeczniczka Wyższego Urzędu Górniczego (WUG), który nadzoruje wyjaśnianie przyczyn tragedii.

Po południu zarząd Kompanii Węglowej, do której należy kopalnia "Pokój", zdecydował o odwołaniu ze stanowiska naczelnego inżyniera kopalni, zastrzegając jednocześnie, że decyzja ta "nie ma bezpośredniego związku przyczynowo-skutkowego" ze śmiercią pracowników. Rzecznik spółki Zbigniew Madej, zasłaniając się koniecznością czekania na ustalenia WUG, odmówił odpowiedzi na  pytanie, czy złamanie przepisów odbyło się za wiedzą naczelnego inżyniera lub na jego polecenie. Naczelny inżynier to druga po dyrektorze najważniejsza osoba w zakładzie.

Rzeczniczka WUG przypomniała, że po tragedii w kopalni "Niwka-Modrzejów" przed siedmiu laty, gdzie podczas tzw. cichej, niezgłoszonej penetracji nieczynnego wyrobiska, zginęło sześciu ratowników górniczych, obecnie każde wejście w taki rejon musi odbywać się na zasadach akcji ratowniczej i być zgłoszone do WUG, czego dwie ofiary piątkowej tragedii, ani władze kopalni nie uczyniły.

Takich akcji jest rocznie w kopalniach ok. 100-120. Ich ogłoszenie oznacza przestrzeganie ścisłych reguł i  związane z nimi koszty - mówi szef Związku Zawodowego Ratowników Górniczych (ZZRG) Piotra Luberta - legalna penetracja wyrobiska w kopalni "Pokój" w Rudzie Śląskiej kosztowałaby ok. 5-6 tys. zł.

Już wstępne ustalenia służb nadzoru górniczego wykazały, że złamane zostały zarówno zalecenia kopalnianego zespołu, jak i przepisów dotyczących wchodzenia do odizolowanych wyrobisk. Nieżyjący szefowie działu wentylacji zgłaszali co prawda zamiar kontroli otamowania tego rejonu, nie  mogło być jednak jednoznaczne z wejściem do środka.

Według Luberty, bardzo trudno wyobrazić sobie sytuację, w której nikt w kopalni nie wiedziałby o planach sprzecznego z przepisami wejścia w ten rejon. Tym bardziej, że właz tamy przeciwwybuchowej zabezpieczony jest 12 śrubami, których odkręcenie zajmuje ponad godzinę. Szefowie wentylacji, którzy należeli do ścisłego kierownictwa kopalni, nie odkręcili ich sami, ale zlecili to innym. Ich wejście nie mogło więc być przypadkowe ani nie mogło się odbyć w tajemnicy przed władzami kopalni.

Rejon dwóch ścian wydobywczych kopalni "Pokój" został odcięty od reszty kopalni specjalnymi tamami przeciwwybuchowymi miesiąc temu, gdy system monitoringu wskazał zagrożenie pożarowe. Aby je  wyeliminować, tłoczono tam dwutlenek węgla. To typowy sposób zwalczania takich zagrożeń, gdy w narażonym na pożar wyrobisku ubywa powietrza, pożar stopniowo wygasa.

Oddychanie w takim wyrobisku możliwe jest tylko w aparatach tlenowych. Główny inżynier wentylacji i jego zastępca mieli ze  sobą takie aparaty, ale ich nie użyli. Zostaną one przebadane przez specjalistów. Według Luberty, były to jednak aparaty ucieczkowe, służące do ewakuacji, a nie aparaty robocze, jakie należy mieć w takich sytuacjach. Ofiary - według jego informacji - próbowały ich użyć, ale nie zdążyły.

Zwłoki znaleziono 22 metry za otwartą tamą przeciwwybuchową. Dokładne przyczyny śmierci obu pracowników wykaże zarządzona przez Prokuraturę Rejonową w Rudzie Śląskiej sekcja zwłok. Zdaniem rzeczniczki WUG, mógł zabić ich zarówno tlenek węgla związany z  pożarem w wyrobisku, jak i nienadająca się do oddychania atmosfera powstała po wtłoczeniu tam wcześniej dwutlenku węgla.

Okoliczności wypadku wyjaśnia Okręgowy Urząd Górniczy w  Gliwicach pod nadzorem WUG, a także Państwowa Inspekcja Pracy i  prokuratura, która zdecydowała o wszczęciu śledztwa. Postępowanie ma m.in. odpowiedzieć na pytanie, co skłoniło doświadczonych fachowców, członków kierownictwa kopalni, do złamania przepisów i  wejścia w zagrożony rejon. "Wytłumaczenie jest chyba tylko takie, że zgubiła ich rutyna" - powiedziała jedna z osób badających sprawę. Jej zdaniem, "dzikie" wejście do wyrobiska mogło być podyktowane chęcią jak najszybszego przekonania się, kiedy możliwe byłoby wznowienie wydobycia węgla ze ścian w otamowanym rejonie. Szefowie działu mogli zdecydować się na samodzielne wejście, wiedząc, że po  tragedii w Niwce-Modrzejów próba wysłania tam "na dziko" pracowników może sprowadzić na nich sankcje.

Główny inżynier wentylacji kopalni miał 49 lat. Zostawił żonę i osierocił czworo dzieci. Jego zastępca miał 40 lat, również był żonaty, miał dwoje dzieci. Powiększyli oni do siedmiu liczbę ofiar wypadków w kopalniach węgla kamiennego w tym roku. Kopalnia "Pokój" uchodziła dotychczas za jedną z najbezpieczniejszych w polskim górnictwie.

em, pap