Górnik uratowany po 111 godzinach pod ziemią

Górnik uratowany po 111 godzinach pod ziemią

Dodano:   /  Zmieniono: 
Rano ratownicy dotarli do 30-letniego Zbigniewa Nowaka - górnika z kopalni "Halemba" w Rudzie Śląskiej, którego pięć dni temu walące się skały uwięziły ponad tysiąc metrów pod ziemią; Nowak ponad 111 godzin spędził w zupełnej ciemności.
"Gdy do niego dotarliśmy, poprosił o jabłko i wodę mineralną. Stracił poczucie czasu. Pytał, jaki jest dzień - powiedzieliśmy, że minęły tylko dwa dni, żeby nie doznał szoku. Cieszył się, że  zdąży pogratulować żonie, która miała w czwartek urodziny" -  powiedział szef zastępu, który dotarł do zaginionego, Janusz Jarząbek.

Zaraz po wydobyciu na powierzchnię górnika, owiniętego w koce i specjalną folię termiczną, z opaską na oczach, przewieziono do  szpitala im. św. Barbary w Sosnowcu. Badania potwierdziły, że jego życiu nie grozi niebezpieczeństwo. Ma głęboką ranę łokcia. Nie  doznał obrażeń wewnętrznych oraz uszkodzeń wzroku, czego najbardziej obawiali się lekarze. Jest poobijany i odwodniony. Trafił na oddział intensywnej terapii.

"Można powiedzieć, że to był cud" - ocenił Bogusław Wypych, który dowodził akcją ratunkową w chwili, gdy ratownicy poprzez rurociąg służący normalnie do odprowadzania metanu usłyszeli kilkanaście minut po godzinie czwartej rano głos górnika. Prosił o coś do  picia, potem także o jedzenie i wzywał pomocy. Potem mówił ratownikom, że cały czas słyszał stukanie - wiedział, że pracują. Odczuliśmy wielką ulgę. Na łzy nie było czasu, trzeba było za  wszelką cenę, jak najszybciej tam dojść. Wzruszenie przyszło później" - mówił Wypych.

Ratownicy wiedzieli, że idą we właściwym kierunku dzięki sygnałowi, emitowanemu od kilkudziesięciu godzin przez nadajnik umieszczony w lampce zaginionego górnika. Przez ostatnie dwa dni posuwali się naprzód bardzo powoli, musieli m.in. kruszyć litą skałę i rozcinać blokujące im drogę metalowe części obudowy chodnika i urządzeń. Ręcznie przebierali rumowisko. Gdy usłyszeli głos górnika, wstąpiły w nich - jak relacjonowali - nowe siły.

Choć od zaginionego zastęp ratowniczy dzieliło jeszcze około dziewięciu metrów, do górnika dotarli po około 2,5 godziny. Wykorzystywano każdą szczelinę, drążąc przejście tak wąskie, aby  tylko mógł przecisnąć się tam człowiek. Pracowali "jak krety", małymi łopatkami i rękami. Rurociągiem podano górnikowi lampkę i  napój. Zbigniew Nowak miał na tyle sił, aby sam podczołgać się kilka metrów w kierunku ratowników. Gdyby nie to, torowanie przejęcia mogłoby trwać jeszcze wiele godzin.

Przez ponad cztery doby górnik był w miejscu, gdzie w środę krótko po godz. 18 zastał go wstrząs - przy podziemnym telefonie, z którego meldował przełożonym, że po pierwszym wstrząsie, który miał miejsce pół godziny wcześniej, wszystko jest w porządku. Chwilę potem nastąpiło tąpnięcie, którego siłę dyrektor kopalni Kazimierz Dąbrowa porównał do "małego trzęsienia ziemi".

Górnik przeżył, bo nie został przygnieciony, a w pobliżu miejsca, gdzie przebywał, w niszy za tamami wentylacyjnymi, doszło do przerwania rurociągu, którym cały czas płynęło tam powietrze. Zbigniew Nowak jest specjalistą metanometrii - wiedział, że  przesunięcie się nieco dalej mogłoby oznaczać wejście w atmosferę niezdatną do oddychania. Ratownicy bali się tego w ostatniej fazie akcji, kiedy byli już blisko górnika. On również stukał w  rurociąg, ale wcześniej ratownicy bardzo długo tego nie słyszeli.

Wraz z ratownikami górnik o własnych siłach przeszedł ponad 250-metrowym, wąskim podziemnym tunelem w kierunku podszybia. Ratownicy drążyli to przejęcie nieprzerwanie od ponad czterech dni. Momentami miało wymiary ok. 1 na 1,30 metra. Natychmiast zbadał go lekarz. Od chwili, gdy do Zbigniewa Nowaka dotarł pierwszy ratownik, do wyjazdu na powierzchnię minęły ponad dwie godziny. Karetka natychmiast odwiozła go do szpitala w Sosnowcu.

Lekarze spodziewali się, że stan górnika po tylu dniach pod  ziemią, będzie znacznie gorszy. "Stan ogólny jest zadowalający. Nie ma żadnych zaburzeń funkcjonowania układu oddechowego i układu krążenia. Zaburzenia metaboliczne są mniejsze niż się spodziewaliśmy, aczkolwiek nie możemy wykluczyć, że wystąpią dodatkowe rzeczy, które się ujawnią po okresie wstępnej resuscytacji płynowej" - powiedział dziennikarzom ordynator oddziału intensywnej terapii dr Lech Krawczyk.

Ze względu na kilkudniowy okres, jaki upłynął od doznania obrażeń do pomocy lekarskiej, w ranę łokcia wdał się stan zapalny. Lekarze nie wykluczają, że konieczna będzie operacja. Pacjent przez cały czas był przytomny i "w pełnym kontakcie logicznym", z badań wynika jednak, że będąc uwięziony pod ziemią, miał zaniki świadomości. Przeżycie ułatwiła mu panująca w miejscu wypadku temperatura - 28 stopni C. - dzięki czemu nie doszło do  wychłodzenia organizmu i nie stracił zbyt wiele wody - ocenia Krawczyk.

W konferencji prasowej w sosnowieckim szpitalu wzięła udział -  wraz z córką Laurą - żona uratowanego górnika Marlena Nowak. "Cieszę się z tego, że mąż żyje" - powiedziała. Zdradziła, że  podczas pierwszego spotkania mąż przywitał ją i córkę słowami: "Cześć, bąble". Nie chciała odpowiedzieć na pytanie, czy chce, by  mąż dalej pracował w kopalni. Pani Marlena dziękowała ratownikom oraz wszystkim osobom zaangażowanym w akcję.

Żona górnika przez cały czas wierzyła w powrót męża. Gdy miała chwile zwątpienia, wspierała ją pięcioletnia córeczka Laura. "Najbardziej w takich chwilach to Laurusia nam pomagała - ona cały czas tupała nogą i twierdziła, że tatuś żyje, że mamy nie płakać, nic nie mówić, bo tatuś żyje. Ona była naszą największą podporą, ta malutka dziewczynka, ta moja Laurusia" - powiedziała PAP pani Marlena.

Wszyscy - ratownicy, rodzina górnika, dyrekcja kopalni i jej pracownicy, spotkani w poniedziałek rano w "Halembie" - mówią, że  przez cały czas nie tracili wiary, że Zbigniew Nowak żyje. "Dzisiaj jest najważniejszy dzień w moim życiu. Czuję się tak jak w dniu, kiedy Zbyszek się urodził, on dziś urodził się na nowo. Po  raz pierwszy mogę zapłakać ze szczęścia" - mówił czekając na  wyjazd syna z dołu jego ojciec, Hans Nowak. Gdy Zbigniew wyjechał, ojciec płakał, a krótko potem na chwilę zemdlał.

Dotarcie do zasypanego górnika nie zakończyło akcji w kopalni "Halemba". Ratownicy nadal pracują, zabezpieczając zasypane wyrobisko. Prawdopodobnie zasięg zawału jest jeszcze większy niż  początkowo sądzono. We wtorek w kopalni zbierze się zespół ekspertów, który ma zdecydować, jak dalej prowadzić akcję. Być może cały objęty tąpnięciem rejon 1030 metrów pod ziemią zostanie zamknięty i odcięty od reszty kopalni. Pozostałe trzy ściany wydobywcze w "Halembie" pracują normalnie.

Dyrekcja kopalni zapewnia, że otoczy górnika i jego rodzinę wszelką opieką. Jeżeli nie będzie chciał wrócić do pracy pod  ziemią, będzie pracował na powierzchni. Za dwa tygodnie, 12 marca, Zbigniew Nowak skończy 31 lat.

ss, ks, pap