Kanapa, która jęczy

Kanapa, która jęczy

Dodano:   /  Zmieniono: 
Coraz częściej idąc na wystawę jakiejkolwiek sztuki plastycznej można odnieść wrażenie, że artyście nie chodzi o zademonstrowanie swojej twórczości, ale o stworzenie gabinetów osobliwości. Nawet jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to ma być różnorodnie. Do tego trochę skandalizujących treści i sukces murowany. „Płeć – sprawdzam. Kobiecość i męskość w sztuce Europy Wschodniej”, wystawa pokazywana przez warszawską Zachętę, wpisuje się w taką konwencję.
Jeszcze chyba nikomu nie udało się tak zapchać Zachęty. Dwa piętra są pełne do tego stopnia, że wręcz nie ma czym oddychać. Można odnieść wrażenie, że kuratora opanował barokowy horror vacui. To prawda, wystawa nie była przygotowywana dla stołecznych sal, a dla Museum Moderner Kunst w Wiedniu. Jednak już podczas wiedeńskiego pokazu mówiło się, że na prezentację tak przekrojowej wystawy potrzeba naprawdę dużo miejsca. Warszawa nie wyciągnęła wniosków z austriackich uwag i ponad 400 prac zostało porozstawianych na siłę gdzie się tylko dało.

W rezultacie nie wiadomo na co najpierw zwrócić uwagę. Kuratorka Bojana Pejić wraz ze współpracownikami z  dwudziestu czterech krajów zadecydowała, że pierwszym obrazem, swego rodzaju drogowskazem, który otwiera wystawę będą „Postacie" Wojciecha Fangora. Jak mówił Schopenhauer, drogowskaz wcale nie musi iść do miasta. Ten nie idzie. Daje przedsmak, zadając fundamentalne dla tej wystawy pytanie o płciowość w sztuce. Kontynuując spotkanie z płcią widzowi zaczyna się kręcić w głowie od koncepcji, dekonstrukcji, demaskowania i sublimowania popędów. Czytanie komentarzy w poszczególnych salach tylko komplikuje sprawę. Chyba lepiej skapitulować i podążać po gabinecie osobliwości w poszukiwaniu coraz to nowych bodźców. A tych artyści z Europy Wschodniej serwują niemało.

Ot na przykład wielka, czerwona kanapa. Kolubryna stoi i kusi erotycznym niemal pluszem. To jednak dopiero początek. Trzeba się na niej położyć i posłuchać, co mebel ma do powiedzenia. W każdym jego zagłębieniu umieszczono głośniki z nagraniem kobiecych głosów. Jak można się domyślić – kobiety bynajmniej nie czytają poezji. Co wgłębienie, to inne jęki. Raz mamy szczytującą dwudziestoparolatkę, innym razem „to-już-po śmiech", a w jeszcze innym widz (czy może słuchacz) doświadczy delikatnego pohukiwania. Odkrywcze, ale czy estetyczne?

Z czasem, poziom stężenia skandalu rośnie. Trudno nie zwrócić uwagi na nagranie performansu, podczas którego artystka zaszywa sobie waginę. Nie ma miejsca na plastik i silikon. Krew jest ciemnoczerwona, igła ostra, a ból prawdziwy. Skandalizowanie czy feministyczny manifest? Tak czy inaczej, zdecydowanie zapada w pamięć. Z dzieł genitalnych jest jeszcze oko łypiące z intymnych okolic i oczywiście zestawy fotografii, która fascynowała Europę Wschodnią w latach 70’ i 80’.

Nie można jednak powiedzieć, że „Płeć – sprawdzam" to tylko mniej lub bardziej oniryczne zbliżenia z intymnością. Kuratorzy pokazują również są fenomenalne przykłady sztuki realizującej założenia socrealizmu. Na pochwałę zasługuje przedstawienie szerokiej panoramy wschodnioeuropejskiej w tej materii. Jest więc „Mistrzyni dojenia maszynowego Taisija Głuboka" Maszczukowa, czy „Podaj cegłę” Aleksandra Kobzdeja.

Oprócz tych dwóch panów, mężczyzn jest jednak na wystawie jak na lekarstwo. Kobiety przeważają, zarówno jako autorki, jak i tematy. Nie chodzi jednak o nadreprezentację. Po prostu, gender był im bliższy, a budzący się feminizm i walka o bardziej matrylinearny świat jakoś mężczyzn nie pociągały. I słusznie – niech każdy mówi za siebie. Po raz kolejny wypada jednak zapytać: czy gdyby uszczuplić nieco ilość dzieł, to wystawa bardzo by ucierpiała? Nie zawsze więcej, znaczy lepiej. „O wiele rzeczy za dużo, by zmieścić w tak małym pudełku" napisano na fasadzie Zamku Ujazdowskim. Zachęta okazała się pudełkiem zdecydowanie zbyt mikrym na cały wschodnioeuropejski gender.