Tom Cruise naprawdę trzymał się na drzwiach lecącego samolotu! - to główna informacja, która krąży po Internecie w przededniu amerykańskiej premiery „Mission Impossible: Rogue Nation”. [Tekst opublikowano także w serwisie FILM.COM.PL]
Wspomniana sekwencja otwiera najnowszą część „Mission Impossible” i jest jedną z licznych spektakularnych scen, które ma do zaoferowania Cruise i spółka w najnowszej odsłonie przygód Agenta Hunta.
Ethan Hunt po raz kolejny będzie musiał działać na własną rękę, gdyż początek filmu przypomni bombowe wydarzenia części czwartej, a w szczególności destrukcję jednej ze słynnych światowych stolic. Przypomnienie to wynikać będzie z faktu, iż oto CIA dąży do zamknięcia Organizacji IMF, nazywając jej akcje „łutami szczęścia”, a nie działaniami wedle ściśle określonego planu. Ethan ma jednak cynk o nowej niebezpiecznej organizacji, zwanej Syndykatem, która może zdestabilizować sytuację na świecie, więc bez zgody przełożonych kontynuuje swoją misję.
„Ethan Hunt jest przeznaczeniem. Nie spocznie, póki Cię nie dopadnie” pada w pewnym momencie z ekranu. To świetna, choć niezwykle przesadzona, charakterystyka bohatera. Hunt rzeczywiście nie spocznie, póki nie rozprawi się ze złoczyńcą i nie zawaha się przed żadnymi szalonymi metodami, by tego dokonać. Mimo rozpadu organizacji, z pomocą przyjdą mu oczywiście starzy dobrzy znajomi z Agentem Bartonem… tfu… Brandtem (Jeremy Renner) na czele. Większą rolę niż w poprzednich obrazach dostanie też Simon Pegg, spec od komputerów, który będzie mógł tutaj wykonać także ważne „zadanie w terenie”. Partnerująca panom Rebecca Ferguson wpisuje się w znany z poprzednich części schemat ciemnowłosej partnerki, której działania będą miały wpływ na misję.
Sekwencje akcji są najważniejszym wyznacznikiem „piątki”, warto jednak wspomnieć, że w filmie jest też sporo humoru. Zwłaszcza tego, który przeplata się we wspomnianych ciekawie poprowadzonych sekwencjach akcji. Szczególnie zabawne są małe detale, króciuteńkie sceny, które wprowadzone zostają po to, by pokazać widzowi, jak odrealniony jest świat, w którym żyje Hunt i jego koledzy. Moment, w którym Ethan jadąc rozpędzonym motocyklem przypadkiem zahacza kolanem o jezdnię, co skutkuje tylko lekkim grymasem na jego twarzy, jest jedną z przyjemniejszych scen, ukazujących lekkość z jaką twórcy podchodzą do praw fizyki. Równolegle obraz sprawia wrażenie niezmiernie realnego pod względem sposobu prezentowania wyczynów kaskaderskich. W ogromnej mierze może wynikać to z faktu, iż są to właśnie prawdziwe wyczyny kaskaderskie. Twórcy celowo starali się nie podpierać osiągnięciami technologicznymi i to co widzimy na ekranie rzeczywiście zostało nagrane na planie. Włącznie z samym Cruisem, którzy jak głowszą wiadomości, naprawdę uczepił się boku lecącego samolotu. Realistyczność sposobu przedstawienia akcji jest tym wyraźniejsza, jeśli porównamy go z niedawnymi wybrykami innej filmowej ekipy, która już od wielu odcinków ściga bandziorów po całym świecie. Mowa o „Szybkich i Wściekłych”, którzy już jakiś czas temu przestali być historią lokalnej grupy fanów motoryzacji, a stali się historią grupy specjalistów od rozbrajania międzynarodowych karteli, przemieszczających się po całym świecie. Tam jednak filmowcy nie próbują nawet udawać, że pokazują nam przesadzoną, wysokooktanową rozrywkę. W „Mission Impossible” twórcy starają się jeszcze sprawiać pozory realności przedstawianych wydarzeń. Na szczęście pamiętają też, by czasami puścić do widza porozumiewawcze oczko.
„Mission Impossible: Rogue Nation” jest obrazem, który można nazwać: filmowy popcorn. Obraz, który smakuje kiedy trwa, jednak gdy się kończy, przyjemność z jego obcowaniem szybko znika. Z drugiej strony, dzięki formule lekkiej, niezobowiązującej rozrywki, sprawdza się jako wyśmienity blockbuster na lato. A choć nie jest tak udany, jak poprzednik, (pewnie dlatego, że nie posiada sceny, która przebije świetną, zapadającą w pamięci akcję z Dubaju), jest też wyjątkowo przyzwoitą jednorazową rozrywką, po której zostanie nam chwilowy przyjemny posmak. Ulotne, acz miłe, parafrazując słynny już cytat filmowy z komedii z Hugh Grantem.
Ocena: 7-/10
FILM.COM.PL
Ethan Hunt po raz kolejny będzie musiał działać na własną rękę, gdyż początek filmu przypomni bombowe wydarzenia części czwartej, a w szczególności destrukcję jednej ze słynnych światowych stolic. Przypomnienie to wynikać będzie z faktu, iż oto CIA dąży do zamknięcia Organizacji IMF, nazywając jej akcje „łutami szczęścia”, a nie działaniami wedle ściśle określonego planu. Ethan ma jednak cynk o nowej niebezpiecznej organizacji, zwanej Syndykatem, która może zdestabilizować sytuację na świecie, więc bez zgody przełożonych kontynuuje swoją misję.
„Ethan Hunt jest przeznaczeniem. Nie spocznie, póki Cię nie dopadnie” pada w pewnym momencie z ekranu. To świetna, choć niezwykle przesadzona, charakterystyka bohatera. Hunt rzeczywiście nie spocznie, póki nie rozprawi się ze złoczyńcą i nie zawaha się przed żadnymi szalonymi metodami, by tego dokonać. Mimo rozpadu organizacji, z pomocą przyjdą mu oczywiście starzy dobrzy znajomi z Agentem Bartonem… tfu… Brandtem (Jeremy Renner) na czele. Większą rolę niż w poprzednich obrazach dostanie też Simon Pegg, spec od komputerów, który będzie mógł tutaj wykonać także ważne „zadanie w terenie”. Partnerująca panom Rebecca Ferguson wpisuje się w znany z poprzednich części schemat ciemnowłosej partnerki, której działania będą miały wpływ na misję.
Sekwencje akcji są najważniejszym wyznacznikiem „piątki”, warto jednak wspomnieć, że w filmie jest też sporo humoru. Zwłaszcza tego, który przeplata się we wspomnianych ciekawie poprowadzonych sekwencjach akcji. Szczególnie zabawne są małe detale, króciuteńkie sceny, które wprowadzone zostają po to, by pokazać widzowi, jak odrealniony jest świat, w którym żyje Hunt i jego koledzy. Moment, w którym Ethan jadąc rozpędzonym motocyklem przypadkiem zahacza kolanem o jezdnię, co skutkuje tylko lekkim grymasem na jego twarzy, jest jedną z przyjemniejszych scen, ukazujących lekkość z jaką twórcy podchodzą do praw fizyki. Równolegle obraz sprawia wrażenie niezmiernie realnego pod względem sposobu prezentowania wyczynów kaskaderskich. W ogromnej mierze może wynikać to z faktu, iż są to właśnie prawdziwe wyczyny kaskaderskie. Twórcy celowo starali się nie podpierać osiągnięciami technologicznymi i to co widzimy na ekranie rzeczywiście zostało nagrane na planie. Włącznie z samym Cruisem, którzy jak głowszą wiadomości, naprawdę uczepił się boku lecącego samolotu. Realistyczność sposobu przedstawienia akcji jest tym wyraźniejsza, jeśli porównamy go z niedawnymi wybrykami innej filmowej ekipy, która już od wielu odcinków ściga bandziorów po całym świecie. Mowa o „Szybkich i Wściekłych”, którzy już jakiś czas temu przestali być historią lokalnej grupy fanów motoryzacji, a stali się historią grupy specjalistów od rozbrajania międzynarodowych karteli, przemieszczających się po całym świecie. Tam jednak filmowcy nie próbują nawet udawać, że pokazują nam przesadzoną, wysokooktanową rozrywkę. W „Mission Impossible” twórcy starają się jeszcze sprawiać pozory realności przedstawianych wydarzeń. Na szczęście pamiętają też, by czasami puścić do widza porozumiewawcze oczko.
„Mission Impossible: Rogue Nation” jest obrazem, który można nazwać: filmowy popcorn. Obraz, który smakuje kiedy trwa, jednak gdy się kończy, przyjemność z jego obcowaniem szybko znika. Z drugiej strony, dzięki formule lekkiej, niezobowiązującej rozrywki, sprawdza się jako wyśmienity blockbuster na lato. A choć nie jest tak udany, jak poprzednik, (pewnie dlatego, że nie posiada sceny, która przebije świetną, zapadającą w pamięci akcję z Dubaju), jest też wyjątkowo przyzwoitą jednorazową rozrywką, po której zostanie nam chwilowy przyjemny posmak. Ulotne, acz miłe, parafrazując słynny już cytat filmowy z komedii z Hugh Grantem.
Ocena: 7-/10
FILM.COM.PL